Ed Sheeran - Give Me Love
Zaspałam.
Świetnie! Wspaniale! Czujecie tą falę sarkazmu?
Spojrzałam na zegarek i jak rakieta wystrzeliłam z łóżka, tle że w moim przypadku nie było trzęsienia ziemi. Po drodze do łazienki chwyciłam ciuchy i telefon. Musiałam zadzwonić do Miguela.
- Dzień dobry. Spóźnię się jakieś dziesięć minut - usłyszałam potaknięcie. - Budzik mi nawalił i zaspałam. Przepraszam - powiedziałam przekraczając próg łazienki.
- Nic się nie stało - odetchnęłam z ulgą. - Po prostu bądź najszybciej jak możesz - powiedział łagodnie.
- Dziękuję za wyrozumiałość. Do widzenia.
- Do zobaczenia - rozłączył się.
Po dosłownie pięciu minutach byłam już gotowa. Przejrzałam się w lustrze. Wyglądałam przyzwoicie.
Umyłam zęby, chwyciłam torbę i jabłko z kuchni, założyłam trampki i wyszłam z mieszkania zakluczając za sobą drzwi.
Chwilę później byłam już w budynku przy Dąbrowskiego 11.
- Dzień dobry - krzyknęłam rzucając torbę na trybuny. Na powitanie dostałam piłką w łeb. - Spóźniłam się, przyznaję, ale żeby od razu we mnie tym rzucać? - Pokazałam na piłkę MIKASY, którą trzymałam w ręce. - Przesada.
- Żadna przesada. W sumie, czemu nie? Należało ci się - usłyszałam głos Szampona.
- Dzięki - wytknęłam mu język. - Panie trenerze, może pan ich okiełznać? - Spytałam odrzucając piłkę Mariuszowi.
- Bierzemy się do roboty - powiedział Miguel, a chłopaki stanęli na baczność jak po wystrzale.
Dziś pracowało mi się bardzo dobrze i, przede wszystkim, szybko. Był to jeden z treningów, który minął mi jak pstryknięcie palcami.
Jutro był mecz, więc czekał mnie, i chłopaków, jeszcze jeden trening - popołudniowy. Po tym porannym zostałam zaproszona do gabinetu prezesa klubu.
- Dzień dobry - przywitałam się.
- Dzień dobry, panno Moro - wskazał miejsce przed sobą. Usiadłam.
- Kazał mi pan przyjść, więc słucham.
- Dobrze. Jak pani wie jutro jest mecz - przytaknęłam. - I jak pani wie ma się tam pani stawić.
- Doszły mnie takie słuchy - zaśmiał się.
- To dobrze. Zaczynamy wcześniej. Powinna pani być na hali dwie godziny przed meczem.
- Rozumiem.
- Do widzenia.
- Do widzenia - wstałam z krzesła i wyszłam z gabinetu.
Nie zdążyłam się nawet odwrócić, a już słyszałam obok siebie głos Szampona, przeklęty Bełchatów.
- Dywanik u prezesa?
Odwróciłam się i spojrzałam mu prosto w twarz. Coś się we mnie przestawiło. Już nie potrafiłam tego dusić. Wiedziałam, że żartował, ale miałam dosyć jego głupkowatych docinek. Jeśli myślał, że będę potulna jak baranek to się mylił. Miałam dosyć. Dosyć Bełchatowa, a przede wszystkim jego. Te pierwsze dni są najtrudniejsze, wiem to, może następne będą lepsze. Tylko dlaczego muszę się z nim męczyć? Miał żonę, syna, a zachować się nie potrafił? Te swoje głupie teksty to mógł wymieniać sobie ze Skrzatami, a nie ze mną. Nie lubiłam czegoś takiego i miałam dosyć.
- Czy ty mnie nie lubisz? - Wyparowałam.
Wnioskując po jego minie był nieźle zaskoczony. No i dobrze.
- Lubię - spojrzał na sufit jakby się zastanawiał. - Chyba, no bo, nie znam cię za długo, ale sądzę, że jesteś okay.
- To czemu mi docinasz, co? - Wszystko się ze mnie wylewało. - To nie jest przyjemne, wiesz?
- Przepraszam jeśli tak to potraktowałaś.
- Co to ma być? Bełchatowski chrzest? - Odparłam z pretensją w głosie, wyraźną pretensją. - Gdzieś mam takie zabawy. Może i nie mam tylu lat co większość z was, ale cholera, nie traktujcie mnie jak dziecka, które nic nie rozumie!
- Nie bulwersuj się.
- Łatwo powiedzieć. To nie ja się z ciebie nabijam.
- Przepraszam! Kurde, nie chciałem, żebyś tak to odebrała, okay?
- Wypchaj się z tym swoim "przepraszam" i przestań, rozumiesz? - Pokiwał głową. - Tylko tyle od ciebie oczekuję.
- To nie dużo.
- No właśnie, a tobie sprawia to tyle zachodu!
- Przepraszam - gestem ręki kazał mi się zamknąć. Szkoda, bo właśnie miałam protestować. - Wiem, że miałem sobie wsadzić te słowo nie powiem gdzie, ale na prawdę przepraszam. Jestem palantem.
- Nie zaprzeczę - posłał mi spojrzenie pod tytułem "serio?". - No dobra, nie totalnym palantem, ale tak troszkę...
- Okay - zaśmiał się.
- Dasz mi spokój? - Pokiwał głową. - Dobra. Przeprosiny przyjęte. Lecę - wskazałam na drzwi za sobą i skierowałam się ku nim.
Przypomniał mi się mecz Skry, na którym byłam. Rozmawiałam wtedy z Aleksem. Śmialiśmy się i wygłupialiśmy. Brakowało mi go tutaj. Tak cholernie brakowało. Nawet Karollo i Kraczący nie potrafili wypełnić tej pustki. Nikt tego nie potrafił.
Wyszłam na dwór. Zaczynało siąpić. Pojedyncze krople spadały z nieba spowitego szarymi chmurami, dosłownie szarymi. Naciągnęłam na głowę kaptur i poprawiłam grzywkę. Nienawidziłam jesiennego deszczu. Tylko tego jesiennego, w lato mogłam biegać pośród jego smug, ale jesień mnie przytłaczała. Odwróciłam się ostatni raz w stronę hali. Nikt za mną nie szedł. Czyli chłopaki już dawno się zwinęli. Nawet Mariusz już zdążył się ogarnąć, bo właśnie mnie mijał samochodem. Gestem pokazał, żebym wsiadała, ale pokręciłam przecząco głową. Wzruszył ramionami.
Mżawka powoli przeistaczała się w deszcz.
Jak to dobrze, że mieszkam niedaleko! Zatrzymałam się przed blokiem i nerwowo poszukiwałam kluczy w torbie. Gdzie je znów wcięło!?
Drzwi otworzyły się od środka. Dzięki ci, wybawicielu, pomyślałam. Zdjęłam kaptur i spojrzałam przed siebie.
- Co ty tu robisz? - Spytałam wpatrując się w twarz Andrzeja.
- Sąsiad mnie wpuścił - uśmiechnął się. - No, wchodź - otworzył szerzej drzwi.
- Dzięki - minęłam go.
Weszliśmy po schodach na drugie piętro, mogliśmy jechać windą, ale wolałam unikać jego wzroku. Sama nie wiem dlaczego. Stanęłam przy drzwiach i rozpoczęłam poszukiwania klucza, znowu. Jest!
- Proszę - wpuściłam Wronę do środka.
- Dzięki.
Zdjęliśmy buty, torbę rzuciłam na szafkę z butami (taki miałam zamiar. Nie moja wina, że spadła!), a kurtki powiesiliśmy na wieszaku.
Zrobiłam kawę i parę kanapek, bo Andrzej zapewne jest głodny.
Wszystko zaniosłam do pokoju, gdzie czekał Skrzat. Usiadłam koło niego na kanapie. W telewizji leciał jakiś denny serial fabularny... Kurde, dobrze, że nie meksykański...
- Czytasz mi w myślach - uśmiechnął się "pochłaniając" kanapkę.
- W swoich też - przyznałam.
Gdy już wszystko zjedliśmy i wypiliśmy kawę z powrotem musieliśmy wracać na halę, na popołudniowy trening.
Przestało padać. Całe szczęście. Moknąć w jesień - zmora, moknąć w jesień z Wroną - jeszcze większa zmora.
Przez cały czas rozmawialiśmy o jutrzejszym meczu. O taktyce, przygotowaniu fizycznym zawodników, tak, ja o tym nawijałam, oraz ich kondycji psychicznej.
Dotarliśmy na miejsce przed czasem, niewiele, ale zawsze, aczkolwiek wszyscy już byli. Siedzieli na boisku i rozmawiali, a raczej trener prowadził monolog. Spojrzeliśmy po sobie z Andrzejem, wzruszyliśmy ramionami (mój towarzysz zrobił przy tym głupawą minę. Jak z nim wytrzymać?) i zajęliśmy miejsca pomiędzy Kłosem a Zatim.
- O co chodzi? - Spytałam Pawełka.
- Taktyka - odpowiedział skrótowo.
Krótko, ale treściwie. W tym momencie taka odpowiedź pasowała mi w stu procentach, tym bardziej, że zapewne Falasca by mnie zrugał od góry do dołu. Na marginesie mógłby wreszcie nauczyć się mówić po polsku...
- Słuchajcie, jak wszyscy wiemy Resovia dysponuje dobrym blokiem, ale nie możemy liczyć tylko i wyłącznie na jej błędy! Tak więc, poprawiamy blok, przyjęcie, które jest w miarę okay, i gramy środkiem - spojrzał na Plinę, a następnie na Karollo i Kraczącego. - Liczymy również na asy serwisowe.
W tym momencie zabrakło mi Aleksa. Człowieka pozytywnego, mistrza, jak dla mnie, asów serwisowych. Wysoki wyskok i piłka w boisku. Nigdy nie zapomnę jego talentu.
- Mario, rozumiem, że jutro będziesz miał minimum pięćdziesiąt procent skuteczności w ataku - nie żartował. W takich momentach Miguel nie żartuje, nawet ja to wiem, chociaż znam go dopiero parę dni. Oczywiście jako współpracownika.
- Postaram się - odparł Wlazły. Trener spojrzał na mnie.
- Predyspozycje są nawet do jeszcze większej skuteczności. Mariusz jest w dobrej kondycji fizycznej. Musimy też liczyć na trochę szczęścia - czekałam na reakcję zawodników, a przede wszystkim Miguela.
- Super, o to chodzi - pochwalił mnie. Kamień spadł mi z serca.
Chłopcy zaczęli klaskać. A ci co, hotki, kurde?
- Dzięki, ale chyba nie siedzicie tu by sobie "powiwatować", co nie? - Spytałam. Oklaski umilkły jak z bicza strzelił.
- Racja - wreszcie ktoś mnie poparł! Dzięki Szampon! Kapitan puścił mi oko. Kurde, coś jest nie tak.
- Chłopaki, wyjściówka. Atak - Mario. Nicolas rozgrywający. Wrona - pierwszy środkowy, a drugi Plina. Przyjęcie - Antiga i Wojtek, a na libero nasz Zati.
- Jedyny i niepowtarzalny! - Krzyknął Włodarczyk przytulając Pawła.
Hala wypełniła się śmiechem.
Dziękuję za ponad 800 wejść!
Tak jak przy ostatnim rozdziale minimum 10 komentarzy.
Jeśli chcecie być informowani o nowych rozdziałach na końcu komentarza napiszcie swój nick do Twittera.
Rozdział wyszedł dość długi, ale nie przyzwyczajajcie się ;p