poniedziałek, 23 września 2013

Epilog

30 Second To Mars - Up In The Air


   Gdzie jest Wrona? Nie u mojego boku, u boku swojej nowej miłości. Mam nadzieję, że tej jedynej i ostatniej. Cieszę się jego szczęściem i mam nadzieję, że ona nie skrzywdzi go tak, jak ja. Modlę się by zasłużyła na jego miłość i z tego, co widziałam, na ile ją poznałam, to daje radę. Ta dziewczyna pokochała jego, a nie siatkarza. Jest zakochana nie tylko w nim, ale i w całej Skrze, Bełchatowie i już zaapelowała się na pomoc przy naszym malutkim. Jak to nazwały go nasze Skrzaty, owocem polsko-włoskiej solidarności, a dokładniej modeńsko-bełchatowskiej.

   Dlaczego Michał? Na cześć swojego chrzestnego, ponieważ jest on najlepszym przyjacielem Zbyszka. Co ja mówię! Przyjaciel? On jest jego bratem, powiernikiem, kompanem. Gdyby nie on, nie wiadomo, gdzie teraz byłby Bartman. Kiedy on się poddawał, nie mógł już znieść presji czy nacisku stwarzanego przez wszystkich dookoła, Misiek sprzedawał mu siarczystego liścia, a następnie przytulał, szepcząc na ucho Dasz radę, Zibi. Wierzę w Ciebie. Zaś ja wierzę, że oni będą tym kultowym Zbychiałem do końca.

   Siedziałam ze Zbyszkiem na sopockiej plaży, wpatrując się w przeganiające się grzbiety fal i zachód słońca. Spoczywaliśmy na rozgrzanym za dni piasku, trzymając się za ręce. Nasze twarze otulała słodka, ciepła bryza i ogrzewało pomarańczowe słońce, które otaczała różowa łuna. Widok, jak z amerykańskiego romansidła.
   Niedawno zaczął się sezon reprezentacyjny, a Polska swój pierwszy poważny mecz w Lidze Światowej rozegra w gdańsko-sopockiej Ergo Arenie z Francją. Mecz ten miałam oglądać z loży VIP-ów. Cóż za poroniony pomysł! Dlaczego? Bo Bartman wymyślił sobie, że wybiorę się tam z maluśkim Miśkiem, który przy tym huku ogłuchnie. Och, muszę się z tego wykręcić.
- Mówiłem ci już, że ślicznie wyglądasz? - Spytał Zibi, przysuwając się bliżej mnie i obejmując ramieniem.
- Co jest takiego ślicznego w szortach i bokserce? - Zaśmiałam się.
- Ty, kochanie.
   Zatopił usta w moich własnych. Nasze pocałunki z każdym dniem smakowały coraz lepiej.
- Zbyszek, gdzie jest Michaś?
   Tak, wiem. Co ze mnie za matka, że nie mam zielonego pojęcia, gdzie jest mój syn. Na usprawiedliwienie mam słowa Zbigniewa O małego się nie martw. Ja się wszystkim zajmę.
- Młody jest ze swym ojcem chrzestnym i resztą siatkarskiego wujostwa.
- O, nie. Żartujesz? Przecież on ma zaledwie kilka miesięcy, a ty już mu gotujesz takie piekło?
- Spokojnie. U Pita jest Ola i powiedziała, że da znać, gdy coś będzie nie tak.
- Wtedy będzie za późno - zauważyłam.
- Skarbie, wyluzuj. Ola jest niepozorna, ale umie okiełznać bandę siatkarzy - zaśmiał się. - Tak, jak ty - cmoknął mnie w czoło.
- To miał być komplement? Bo wiesz, każda z nas to potrafi.
- Oczywiście. Co do przyjemności...
   Zibi wstał i zaczął przeszukiwać kieszenie. Cicho zachichotałam. Wyglądaj komicznie. Nie widziałam nikogo, kto z takim zaangażowaniem przeszukiwałby kieszenie swojej skórzanej kurtki. Buszował po nich z taką dynamiką, że miałam wrażenie, iż od tego zależy jego życie.
   Szukał telefonu? Nie. Wyciągnął go na chwilę, sprawdził godzinę i schował z powrotem.
   Wstałam i, przerywając chichotanie, spytałam:
- Pomóc ci?
- Nie, dam radę - odrzekł. - O! Jest!
   Schował coś w dłoni, a że miał je wyjątkowo wielkie, jak na siatkarza przystało, to nie miałam, choćby najmniejszych, szans na zobaczenie tego, co przede mną ukrywał.
   Zerknął na słońce.
- Normalnie najpierw zapytałbym się twoich rodziców, żeby było zgodnie z tradycją, ale w zaistniałej sytuacji - przykląkł przede mną. - Wyjdziesz za mnie?
   Rozchylił palce, a moim oczom ukazało się kwadratowe pudełeczko obite delikatnym, czerwonym materiałem. Odchylił wieczko. W środku czekał na mnie, z pozoru skromny, pierścionek z malutkim diamencikiem. Taki, jaki śnił mi się po nocach.
   Uśmiechnęłam się.
- Tak - odpowiedziałam. - Z wielką przyjemnością, Zbyszku.
   Nachyliłam się ku niemu i pocałowałam go namiętnie.
   Po chwili pierścionek zagościł na moim palcu, a Bartman wstał, zamykając pudełeczko, i z niezmierną radością pochwycił mnie w ramiona, wirując po sopockiej plaży.
Panie Boże, spraw, żeby ta chwila trwała wiecznie.

Wszyscy wiedzieliśmy, że to kiedyś nadjedzie. Ta chwila była nieunikniona.

Przepraszam, że  skończyłam to tak przewidywanie i słabo. Należał Wam się lepszy koniec... Środek i początek.

Proszę wszystkich, którzy to czytają, o skomentowanie chociaż epilogu. Proszę Was, błagam, to dla mnie bardzo ważne.

Teraz nie będziemy się widzieć przez pewien czas. Zobaczymy się dopiero TUTAJ, gdzieś około października. Od razu uprzedzam, że następne opowiadanie będzie krótsze, a rozdziały dodawane maksymalnie raz w tygodniu.

Jeśli chcecie mieć ze mną chociaż znikomy kontakt i wiedzieć, kiedy zaczniemy swoją wspólną przygodę z moim nowym projektem niech zaobserwuje mnie na Twitterze lub Tumblru.

Coś dla Aśki: Kochana, dziękuję za spotkanie na Ergo, za dobre wrażenie, które pozostawiłaś po sobie, według mojego taty. Oby tak dalej, choć ani on, ani mama nie są zbytnio wybredni, jeśli chodzi o moich znajomych.
KOCHAM CIĘ, SIOSTRO! PAMIĘTAJ O TYM!

Coś dla Judyty (@sportismylife): Wciąż czekam na coś, co pojawi się na Zbyszku i Kurze, więc, kobitko, spinaj i dodawaj. Jestem pewna, że zrzuci mnie z krzesła.

Pozdrawiam i do przeczytania na opowiadaniu o Piotrku Nowakowskim i Michale Kądziole, Aleksowaa <3

czwartek, 19 września 2013

Rozdział trzydziesty drugi

Dawid Podsiadło - Trójkąty i Kwadraty


*parę miesięcy później*

   Stałam w łazience na przeciw lustra ubrana w czarną, koronkową bieliznę. Spojrzałam przed siebie. Moje odbicie jednoznacznie mówiło, że jak na ósmy miesiąc ciąży byłam szczupła. Nie przytyłam dużo, wręcz za mało, jak twierdził mój lekarz. Poprawiłam spadające ramiączko biustonosza i zredukowałam jego długość. Przypomniałam sobie w jakich okolicznościach dostałam ten zestaw. Były to moje dwudzieste drugie urodziny. Rozpakowując prezent od Zbyszka, byłam zaciekawiona na jaki wpadł pomysł. Poznając zawartość pudełka, zapytałam jedynie W ciąży też muszę się stroić?, a on odpowiedział mi namiętnym pocałunkiem i wędrówką do sypialni.
   Zaśmiałam się pod nosem i chwyciłam do ręki łańcuszek z trzema zawieszkami układającymi się w słynne ZB9.
   Drzwi do łazienki lekko się uchyliły.
- Mogę?
   W lustrze ujrzałam odbicie Zibiego.
- Jasne, wchodź.
   Stanął za mną i, korzystając z przedmiotu znajdującego się przed nami na ścianie, wpatrywał się w moje oczy.
- Daj. Zapnę ci.
   Uśmiechnęłam się i podałam mu łańcuszek, wcześniej spoczywający na mojej dłoni. Odgarnął mi z szyi włosy i ucałował ją delikatnie, a następnie rozpracował zapięcie wisiorka, co, zważając na jego wielkie łapska, nie należy do najprostszych wyzwań.
- Jesteś śliczna - wyszeptał, oplatając mnie i dzieciątko swoimi silnymi, męskimi ramionami i palcami czule głaszcząc mój ciążowy brzuszek. - I jak? Wychowujemy je wspólnie? - Spytał, wtulając się w mój obojczyk.
   Ostatni raz zadał mi to pytanie parę miesięcy temu i byłam zdziwiona, że tyle wytrzymał bez odpowiedzi.
- Chyba je pokochałam - wyznałam, zatapiając rękę w jego włosach. - Zbyszek, jeśli mamy zdążyć na ten bankiet to muszę zacząć się malować i uczesać jakoś włosy.
- Dobrze. Przynieść ci sukienkę? - Spytał z uśmiechem.
- Możesz - odwróciłam się twarzą do niego. - Dziękuję.
- Nie ma za co, skarbie.
   Uśmiechnęłam się do niego i zatopiłam w jego ustach, które z każdym dniem i pocałunkiem smakowały jeszcze lepiej. Dłońmi delikatnie masowałam mu kark, a z kolei jego ręce błądziły po moich plecach.
   Odepchnęłam go lekko, bo byłam pewna, że jeszcze moment zwlekania, a spóźnimy się na umówione przyjęcie.
   Bartman tylko na chwilkę wrócił do łazienki, by zostawić mi sukienkę. Turkusowa, luźna sukienka do kolan, którą kupiłam parę dni wcześniej. Jedną z zalet Zbigniewa było to, że sam lubił się dobrze (niekoniecznie drogo) ubrać i do upadłego mogłam z nim łazić po sklepach.
   Wykonałam lekki makijaż, prawie że ledwo zauważalny. Moje włosy swobodnie opadały na ramiona tworząc lekkie sprężynki. Założyłam sukienkę i opuściłam pomieszczenie.
   Przede mną stał atakujący Pallavolo ubrany w garnitur, białą koszulę i turkusowy krawat, ponieważ coś musiało pasować do mojej kreacji.Podobno każdy facet w garniturze ma plus dziesięć do męskości, cóż... Zbyszek kipiał testosteronem.
- Zapraszam panią do limuzyny - zaśmiał się, podając mi płaszczyk.
- Dziękuję - uśmiechnęłam się, poprawiając srebrne kolczyki.
- Wygląda pani olśniewająco - mruknął, przekraczając próg.
   Zjechaliśmy windą na parter. Ciągle wpatrywałam się w czarne szpilki, które spoczywały na moich nogach. Zastanawiałam się czy nie zamarznę. Trzeba być dobrej myśli.
   Wyszliśmy na parking przed apartamentowcem. Wiał lekki wiaterek (jakby to określił Igła - Są wiatry...), ale nie było tak zimno, jak się spodziewałam.
   Wsiedliśmy do Audicy, a naszym celem było, jak najszybsze, dotarcie do sali bankietowej, ponieważ do siódmej pozostały już tylko trzy minuty.
   Na nasze szczęście w Modenie o tej porze nie było korków, co mnie zdziwiło, bo zazwyczaj o tej porze nie da się wcisnąć patyka między maskę i tylni zderzak dwóch samochodów.
   Zibi zaparkował Audi i otworzył mi drzwi, jak na dżentelmena przystało.
- Dziękuję, kochanie - uśmiechnęłam się, wysiadając z auta.
- Proszę bardzo, skarbie.
   Zamknął samochód pilotem i, obejmując mnie w pasie, ruszył w stronę wejścia. Szłam obok niego. Oddaliśmy okrycia wierzchnie w szatni. Gdy weszliśmy na halę zauważyłam, że są tu obecni nie tylko dzisiejsi gracze klubu i jego zarząd, ale również siatkarze, którzy kiedyś grali w barwach tego klubu. Najlepiej z nich znałam Matta Andersona, ponieważ byłam na paru meczach Stanów Zjednoczonych. Był utalentowany i sławny w świecie siatkówki, a mimo to zachował chłopięcy urok i skromność. Nic dziwnego, że tyle Polaków pokochało go za jedne uśmiech i jedną zagrywkę. Poza tym nasi kibice chyba nie przepadali tylko za Rosją i Bułgarią. Brak zaskoczenia. Z tych dwóch drużyn lubię niewielu graczy.
- Cześć - przywitał się Amerykanin.
   O dziwo, po polsku.
- Krótka lekcja u Paula? - Zaśmiałam się.
- Tak. Umiem jeszcze Dziękuję bardzo, Dzień dobry i oczywiście Kurwa.
- Racja. To ostatnie znają wszyscy gracze Plus Ligi. Nie ważne, z jakiego kraju pochodzą.
- Och, tak. Tym bardziej, że teraz jestem soviakiem - zaśmiał się Matthew.
- W takim razie, jak wrócę do Polski to szukam etatu w Rzeszowie.
- Koniecznie - poparł mnie Anderson.
   Jak z nim miło się rozmawia... Może jednak ten wieczór nie będzie, aż taki nudny?

Dziękuję za przekroczenie magicznej dziesiątki!

Kochani, to już ostatni rozdział. Pożegnam się z Wami, najprawdopodobniej, w poniedziałek epilogiem. Mam nadzieję, że koniec się spodoba.

Uważam, że skoro to opowiadanie odniosło taki sukces, mimo słabej treści i zerowego przekazu dobrych wartości, to z następnym będzie jeszcze lepiej! Zapraszam, więc na bohaterów i mały dodatek ode mnie! <klik>

Coś dla Aśki: Kochana, to już jutro. Już jutro spełnimy swoje marzenia. Zobaczymy naszych idoli, osoby, które są bliskie naszemu sercu. Ludzi, których cenimy ponad wszystko, i których wspieramy z każdym dniem coraz mocniej.
KOCHAM CIĘ, SIOSTRO!

Buziaki, uściski, pozdrowienia, Aleksowaa <3

P. S. KOMENTUJCIE!

poniedziałek, 16 września 2013

Rozdział trzydziesty pierwszy

Linkin Park - Burn It Down


   Wzięłam do ręki torbę i, ciągnąc ją za sobą, rozglądałam się po mediolańskim lotnisku. Było paręnaście razy większe niż to w Krakowie, z którego wylatywałam. Przede mną znajdowało się kilka rzędów metalowych krzesełek, takich jak na polskich lotniskach. Szukałam jednej twarzy, którą okalały kruczoczarne włosy. Błądziłam wzrokiem po każdym rzędzie siedzisk i wreszcie znalazłam.
   Wysoki brunet o zielonych oczach siedział w drugim rzędzie (tak właściwie czwartym, ale liczę tylko te przodem do mnie). Miał splecione ręce i, co chwilę, zaciskał palce na kostkach dłoni, tak mocno, że bielały mu knykcie. Denerwował się. Przygryzał dolną wargę. Widziałam to, mimo że miał spuszczoną głowę. Szłam powoli, wciąż się w niego wpatrując. Nie mogłam oderwać od niego oczu. Zajęłam miejsce obok, ale nie zwrócił na mnie uwagi. Nie dziwię mu się. Był nieobecny. Myślał o czymś bardzo intensywnie.
- Cześć, kochanie - wyszeptałam, muskając ustami jego policzek.
- Witaj, skarbie. Przepraszam, że nie zauważyłem, kiedy przyszłaś - spojrzał na mnie. - Przepraszam.
   Patrzył mi prosto w oczy. Jego wzrok był przenikliwy, trochę natarczywy, a on sam cholernie zmartwiony.
- Dlaczego jesteś smutny? - Spytałam, głaszcząc go lekko po policzku.
   Zakrył powiekami swoje cudowne tęczówki i wtulił się w moją rękę.
- Martwiłem się o ciebie - wyszeptał, nakrywając moją dłoń swoją własną.
- Czemu? Wszystko jest dobrze. Byłam u ginekologa przed wylotem. Z maleństwem wszystko w porządku. Nie mam mdłości, ani nic w ten deseń, więc nie ma się czym martwić, kochanie - powiedziałam z uśmiechem.
- Cieszę się, ale martwi mnie coś diametralnie innego. Zastanawiam się, jak sobie poradzisz sama z dzieckiem w Polsce. Chciałbym, żebyś po zakończeniu pracy zamieszkała u mnie, tutaj.
   Otworzył oczy, a nasze splecione palce położył na swoim udzie.
- Co o tym sądzisz? - Spytał, spoglądając na mnie spod wachlarza swoich długich rzęs.
- Ja nawet nie wiem, czy chcę tego dziecka.
- Mówiłem ci już o tym.
- Rozumiem. Urodzę nasze dziecko, ale nie powiedziałam, że je wychowam. Przekonam się o tym, jeśli będę je miała w objęciach - spojrzałam na niego uważnie. - Jeżeli je pokocham to i wychowam.
- Dobrze. Jestem z ciebie dumny - wyznał, uśmiechając się.
- Dziękuję. Wracając do twojego zmartwienia... Muszę się zastanowić, kiedy skończę pracę. Nie chcę być na twoim utrzymaniu. Jeśli ja i zarząd zadecydujemy, że muszę skończyć pracować, chciałabym pójść na zwolnienie lekarskie, a następnie urlop macierzyński, by chociaż dokładać się do czynszu i innych opłat. Wiesz, o co mi chodzi?
- Tak, ale nie jesteś ciężarem i nigdy nie będziesz. Kocham cię - ścisnął mocniej moją dłoń. - Jesteś moim największym skarbem, a nie udręką.
- Jesteś kochany - powiedziałam, powstrzymując łzy.
   Jedno jego zdanie wywoływało moją wewnętrzną radość, euforię. Tylko jedno zdanie, spojrzenie, gest, dotyk... Dawał mi mnóstwo szczęścia. Wiem, że to samo powtarzałam, gdy byłam z Andrzejem, ale to jest inny rodzaj szczęścia. Nie, źle to określiłam. To ja inaczej odczuwam szczęście, które daje mi Zibi, od tego szczęścia, którym obdarowywał mnie Kraczący. Tych dwoje, mimo że grali w jednym klubie i reprezentacji, jest zupełnie różnych. Trochę, jak dzień i noc, lato i zima czy lód i para wodna.
   Zakreśliłam kciukiem łuk jego brwi i połączyłam nasze usta w czułym pocałunku.
- Chodźmy stąd - powiedział, wstając z krzesełka.
   Wyciągnął dłoń w moją stronę. Ujęłam ją i stanęłam tuż przy jego boku. W jedną rękę chwycił moją torbę, a drugą splótł z moją. Uśmiechnęłam się i, lewą rękę kładąc mu na przedramieniu, ruszyłam obok niego do wyjścia z mediolańskiego lotniska.

- Wsiadaj, bo zamarzniesz - zaproponował Bartman, wrzucając moją czarną walizkę do bagażnika Audi.
   Zajęłam miejsce pasażera, zamykając za sobą drzwi auta. Zbyszek, jak chyba każdy maniak samochodowy, nienawidził, gdy ktoś trzaskał drzwiami jego wypucowanego wozu, więc zamknęłam je z wielką delikatnością. W tej Audiczce panowała jedna zasada: Z tym cudeńkiem obchodzimy się ostrożniej, niż z jajkiem. Sama z resztą lubiłam zadbane samochody i lubiłam o nie dbać. Pod tym względem, byłam, jak facet. Kiedy miałam kilka lat, razem z tatą i bratem, co parę tygodni czyściliśmy nasze BMW. Stare, poczciwe BMW, które zapewne do teraz posuwa po drogach.
   Zbigniew zajął miejsce kierowcy i odpalił silnik. Silnik, który mruczał niczym kot, tyle, że był spokojny i nie drapał. Wsłuchiwałam się w rytmiczny pomruk auta, który zagłuszały mi tylko słowa Peji, wylewające się z wszystkich głośników w bryce Zbysława.
   Ten samochód chyba wszystkich kojarzył się z dwiema rzeczami, oprócz kierowcy oczywiście. Z Peją, a raczej jego kawałkami, które nie miały płytkiego, głupiego tekstu, jak duża część ludzi sądzi, i z wiecznym zapachem nowego autka, który powstawał za sprawą licznych odświeżaczy powietrza, goszczących na kratkach nawiewów i klimatyzacji.
   Splotłam moje palce z palcami ręki Bartmana, która spoczywała na moim udzie, i ucałowałam jej wierzch. Uśmiechnęłam się do swojego szczęścia i, milcząc, wpatrywałam się w nawierzchnię włoskiej drogi.

Mam cichą nadzieję, że przed "Epilogiem" stuknie nam tu dziesięć tysięcy wejść.

Nie byłam dzisiaj w szkole, bo miałam pilny wyjazd do lekarza, ale to nic groźnego, więc spokojnie.

Jeszcze 4 dni i z częścią z Was spotkam się na Ergo Arenie. Już współczuję siatkarzom, których będę nękać, mojemu tacie, z którym jadę, i jego znajomym, którzy tam również będą.
Sorry, not sorry.

Powiedziałam mojej kumpeli, że jak dorwę Wronę to spytam się Go, czy zatańczy ze mną poloneza na moim balu gimnazjalnym... Cóż, może być interesująco.
Karolku, miałeś dzisiaj rację, nie tylko Ty jesteś nienormalny.

Coś dla Aśki: Jak spotkam cię na Ergo to dostaniesz z liścia za krótkie rozdziały i szybkie kończenie opowiadań. Pozdro600.

Buziaki i uściski, Aleksowaa <3

czwartek, 12 września 2013

Rozdział trzydziesty

ROOM94 - Tonight


Mamy żółte serca,
w których płynie czarna krew,
bo to Skra Bełchatów,
bo to Skra Bełchatów jest!

Twierdza Rzeszów zdobyta!!!

- Wygraliście! Matko, nie wierzę! Wygraliście! - Piszczałam Karolowi do ucha.
   Środkowy trzymał mnie w objęciach, a ja oplatałam mu ręce wokół szyi. Skakał ze szczęścia, jak reszta Skry, jej sztab szkoleniowy i prezesi, w tym mój wujek, Henryk.
   Skra dobyła Mistrzostwo Polski. Wygrali Plus Ligę. Odbyło się pięć meczy finałowych. Przerwaliśmy złotą passę Asseco Resovi Rzeszów i pokonaliśmy ją w tie-breaku, po zaciętym meczu, na ich własnej hali.
    Ostatnie dwa punkty, które dały nam zwycięstwo zdobył Karol, dwoma pięknymi asami serwisowymi. Niewątpliwie dostaną one miano najlepszych asów sezonu. Gdy piłka uderzyła w róg boiska, zdobywając dla bełchatowian piętnaste oczko, wszyscy rzuciliśmy się na boisko. Nie mogliśmy uwierzyć, że za moment na naszych siatkarzach zagoszczą złote medale sezonu 2013/2014.
   Pokonani rzeszowianie, w tym mój przyjaciel Dawid Konarski, uśmiechnięci czekali, aż któryś z techników pracujących na Podpromiu zdejmie siatkę. Ich kryjące się w oczach prośby zostały wysłuchane.
   Karollo odstawił mnie na ziemię i popchnął w stronę przeciwników. Każdemu z graczy i pracowników sztabu uścisnęłam dłoń i z każdym z nich wymieniłam przyjacielski uśmiech, z niektórymi nawet uścisk... Na przykład z Igłą, Pitem czy Nikolay'em. Konar pogratulował mi i mocno mnie przytulił.
- To nie ja grałam - zaśmiałam się, tkwiąc w jego objęciach.
- Ale przyczyniłaś się do waszej wygranej.
- Nieprawda. Za to ty, bardzo nam pomogłeś tą zepsutą zagrywką.
   Stanął na przeciw mnie, zrobił groźną minę i pogroził mi palcem.
- Grabisz sobie, młoda! Grabisz sobie!
- Och, przepraszam - uśmiechnęłam się. - Po prostu bardzo się cieszę i... i... - zacięłam się. - I nie wiem, co mam powiedzieć.
- Idź się ciesz do swoich. Pewnie na ciebie czekają.
- W takim momencie? Wątpię, ale do zobaczenia.
   Pomachałam Konarowi i wróciłam do Skrzatów, które dzielnie śpiewały:

Mamy żółte serca,
w których płynie czarna krew,
bo to Skra Bełchatów,
bo to Skra Bełchatów jest!

   Chłopcy odebrali medale i wszyscy dumnie stanęliśmy na podium, a że nie mieściliśmy się na tym zacnym miejscu, to właściwie stanęliśmy przed nim ku niezadowoleniu fotografów i reporterów, zapewne Polsatu. Otrzymaliśmy pokaźną liczbę butelek szampana, z czego ponad połowa została wylana na mnie, Skrzatów, prezesów naszego klubu i resztę sztabu. Na mały prysznic załapali się również Achrem i Ignaczak, którzy napatoczyli się pod ręce naszego kapitana. Takiego upojonego szczęściem Szampona jeszcze nie widziałam. Alkomat by jeszcze nic nie wykazał, ale Mariusz był w tym momencie bardziej niebezpieczny niż nawalony konduktor za czasów PRL-u. Po kilku krótkich wywiadach i paru set zdjęciach, mogliśmy pójść do szatni.
- Zabiję was! Walę alkoholem na kilometr! - Zaczęłam marudzić, osuszając włosy ręcznikiem.
   Banda przygłupów wylała na mnie dwie butelki szampana. Cud, miód i orzeszki. Andrzej wziął drugi ręcznik i pomógł mi wytrzeć prawą część głowy.
- Nie narzekaj, przynajmniej jest wesoło.
   Spojrzałam na niego, a słowo litości wylewało się z moich oczu. Uśmiechnął się przepraszająco i wysłał mi buziaka.
- Dużo mamy tego szampana? - Spytał Karol.
- Dość dużo. Czemu pytasz? - Ciekawość zżerała naszego libero.
- Idziemy do soviaków? Napijemy się z nimi... Solidarnie, żeby było.
- Dobry pomysł - Kłos doznał poparcia u Szampka.
- Dyśka, idziesz? - Spytał Bąkiewicz, stojąc w progu.
- Przebiorę się i przyjdę.
- Dobra.
   Po chwili byłam już sama w szatni. Szybko wskoczyłam pod prysznic, ubrałam bieliznę i owinęłam się ręcznikiem, który znajdował się w mojej torbie.
   Przejechałam ręką po brzuchu.
   W moich oczach pojawiły się łzy, ale po sekundzie, czy dwóch, znikły.
   Założyłam czysty uniform, skarpetki i buty. Wyszłam na korytarz. Chłopaków najwidoczniej znudziło już urzędowanie w ciasnych pomieszczeniach, ponieważ tłumnie i kolorowo ruszali w stronę hali. Pokręciłam głową i podążyłam za nimi.
- Dawać szampana! Pijemy!
   Och, coraz wyraźniej czuć tą polską duszę w Alku.
- Aleh! Aleh! Powiedz coś po polsku, bo tamtego nie nagrałem - marudził kapitanowi Igła.
   Przyjmujący Reski podszedł do kamery i, pięknie, wyraźnie, do obiektywu, powiedział:
- Dawaj tego szampana, Krzysiu.
   Całe pomieszczenie wypełnił różnorodny śmiech.
- Pijesz?
   Koło mnie stał nie kto inny, niż Piotr Nowakowski, znany jako Cichy Pit.
- Nie, dzięki.
- Czemu? - Spytał troskliwie.
- Nie mogę, niestety.
   Pokiwał głową ze zrozumieniem. Nie wydawał się być pierwszym przegranym. Z resztą, żaden z nich nie narzekał na to miano. Piter był opanowany i spokojny... Ten pseudonim w stu procentach się sprawdzał.
- Jesteś dziewczyną Zibiego, co nie?
- Zgadza się - potwierdziłam.
- Gratuluję.
- Em, dzięki.
   Nie wiem, czy mieliśmy to samo na myśli, ale nie miałam odwagi, by go spytać. Tylko bym się wkopała.
   Towarzysz uśmiechnął się do mnie.
- Chodź - pociągnął mnie za rękę.
   Pojęcia nie mam, skąd to stado tyczek wytrzasnęło aranżację muzyczną. Przecież żaden z techników nie ryzykowałby, a przynajmniej ja na jego miejscu nie dałabym im niczego do rąk. Parkietu nie musieli przygotowywać, więc dużo do zorganizowania nie było. Środkowy Asseco Resovi zaprowadził mnie na środek boiska i porwał do tańca w rytmie disco polo. Po pierwsze, po nim się tego nie spodziewałam. Po drugie, dobrze tańczył, a po trzecie... Dlaczego Karol i Wrona tańczą przytulańca do Jesteś Szalona?

Zostały Nam już tylko dwa rozdziały i epilog!

Dziękuję za ponad dziewięć tysięcy wejść i mam nadzieję, że dobijecie do dziesiątki oraz, że na następnym blogu będzie Was jeszcze więcej.

Rozdział pozytywny, to na bank, ale czy powalający... Raczej nie. Przepraszam.

Coś dla Aśki: Jeszcze tydzień! Tro lo lo lo *-*

Pozdrawiam, Aleksowaa <3

P. S. Zapraszam na mojego Tumblra!

poniedziałek, 9 września 2013

Rozdział dwudziesty dziewiąty

Kreuzberg - Niecierpliwa


- I co ja mam mu powiedzieć? Kipek, kurde, nie potrafię - krzyczałam przez łzy.
- Klaudyna, przestań się mazać i po prostu do niego zadzwoń. Jasne, wszystko byłoby prostsze, gdyby grał w Polsce, ale nie można mieć wszystkiego!
   Siedziałam w mieszkaniu Marcina. Gospodarz nerwowo chodził przed kanapą, na której zajmowałam miejsce. Był pierwszą osobą, której powiedziałam o ciąży. Wyznałam mu również, że Zbyszek o niczym nie wie.
- Siostra, słuchaj - usiadł koło mnie. - Musisz mu o tym powiedzieć zanim polecisz do Modeny. Co zrobisz, jak nie będzie chciał tego dziecka? Kupisz bilet last minute i wrócisz do domu? Jednodniowa wycieczka do Włoch to chyba nie szczyt twoich marzeń, nie sądzisz? Musisz mu o tym powiedzieć - powtórzył. - To jasne, że cię kocha, ale szok związany z informacją, że będzie ojcem... Kurde, nie wiesz, jak zareaguje, jakie emocje będą mu towarzyszyły. Niecodziennie facet dowiaduje się, że będzie tatą. On powinien się z tym obyć, przyzwyczaić do tego. To nie jest takie proste, Dyna - przytulił mnie. - Powiedz mu bez owijania w bawełnę. Prosto z mostu. Do facetów tak najlepiej dotrzeć. Wybrać ci numer?
- Żartujesz?
- Nie. Gdzie masz telefon? W torebce?
   Nie czekając na odpowiedź, wstał i podszedł do mojej torebki, która leżała na komodzie przy wejściu do pokoju dziennego. Wyjął z niej telefon i zaczął coś kombinować.
- Proszę. Już łączy.
   Podał mi komórkę. Posłałam mu groźne spojrzenie i przyłożyłam aparat do ucha.
   Bartman odebrał po dosłownie trzech sygnałach.
- Cześć, skarbie - usłyszałam jego radosny głos.
- Zbyszek, jeśli stoisz to usiądź.
   Spojrzałam na Kipka. Pokiwał głową.
- Muszę ci o czymś powiedzieć... Muszę ci o czymś powiedzieć zanim przyjadę do ciebie, do Modeny - powtórzyłam.
- Dobrze, mów - powiedział spokojnie. - Usiadłem, więc mów.
   Odetchnęłam głęboko, w duchu modląc się żarliwie.
- Zbyszek, nie wiem od czego zacząć...
- Od początku - odparł. - Zaraz, nie jesteś chora?
- Nie. Jestem zdrowa. To nie jest choroba - odpowiedziałam. - Pamiętasz, jak powiedziałam, że mam wstręt do jednorazowych przygód? Nie zdradziłam cię - dodałam pospiesznie. Przytaknął. - Dowiedziałam się wtedy, że cię kocham i jeszcze parę innych rzeczy.
   Waliński machał ręką w celu ponaglenia mojej osoby. Przygryzłam wargę.
- Okay. Prosto z mostu - wypuściłam głośno powietrze przez usta. - Zbyszek - przerwałam na chwilę.
   Nie mogłam powstrzymać guli w gardle. Nie potrafiłam pokonać tego strachu.
- Zbyszek, jestem w ciąży.
   Cisza.
   Powoli traciłam nadzieję, a strach się powiększał.
   Cisza.
   Miała ochotę wyklinać, a on dalej milczał.
   Pustka. Cisza.
- Żyjesz? - Spytałam niepewnie. - Przepraszam, że informuję cię o tym przez telefon, ale we Włoszech mogłoby być za późno.
- T-tak, żyję - zająknął się. - Rozumiem twoje obawy. Za chwilową małomówność, a właściwie milczenie, przepraszam. Zaskoczyłaś mnie.
- Siebie również, uwierz mi.
- Nawet nie wiesz, jak się cieszę! - Krzyknął.
   Mało mi nie rozwalił bębenków. Poczułam, jakbym dostała jego atomowym serwisem prosto w ucho. Huk i głucha cisza.
- Najlepsza rzecz, jaka mnie w życiu spotkała.
- Oprócz siatkówki - sprostowałam.
- Nawet ona wymięka. Nie wierzę, będę tatą!
   Okrzyk niepohamowanej radości w tle.
- Cieszysz się?
   Nie rozumiałam. Sądziłam, że ta wiadomość zrujnuje mu życie, a on, najzwyczajniej w świecie, cieszył się, jakbyśmy tego dziecka oczekiwali przez lata. Cieszył się, jak dziecko. Dziecko, którego zostanie ojcem.
- No pewnie, że tak. A ty nie?
- Zbyszek...
   I co miałam mu powiedzieć? Że oddam jego potomka do adopcji? że go nigdy nie zobaczy?
- Nie jestem pewna, czy chcę tego dziecka.
- O czym ty mówisz?
- Nie wiem, czy chcę być matką. Mam pracę. Nie będę mogła pracować w ciąży.
- Po pierwsze teraz już na to za późno. Po drugie nie pozwolę ci usunąć płodu i nie dopuszczę do tego, byś poroniła. Dotarło?
   Mówił poważnie. Martwił się o mnie i o dziecko. Traktował to zupełnie inaczej niż ja. Moja osoba zastanawiała się, czy chce tego dziecka, a jego wyobrażała sobie nasze pierwsze wspólne święta...
- Dotarło - potwierdziłam.
- Jak się czujesz?
- Poza tym, że coś we mnie rośnie to okay.
- To dziecko, żywa istota, a nie "coś" - skarcił mnie.
- No i? Dla mnie to to samo.
- Zobaczymy za parę miesięcy.
- Człowieku! Ja mam 21 lat! W Stanach dopiero sprzedaliby mi puszkę piwa! Nie chcę dziecka, ani rodziny!
- Jeśli nie zmienisz zdania, to ja je wychowam. Proste.
- Żartujesz? A siatkówka? Praca?
- To nie wszystko. Mówię poważnie. Jestem jego, lub jej, ojcem, więc chcę brać czynny udział w wychowaniu swojego pierworodnego. Czy ci się to podoba, czy nie.
- Jesteś uparty, jak osioł - skwitowałam.
- Być może. Kiedy przyjeżdżasz? - Zmienił temat.
- Po ostatnim meczu Skry, czyli nie mam pojęcia.
- Daj znać parę dni wcześniej.
- Jasne, jak tam w Modenie?
- Kończymy fazę zasadniczą. Został jeszcze tylko jeden mecz.
- Dziś?
- Tak. Będę się witał z Kurkiem - zaśmiał się.
- Macerata?
- Owszem - potwierdził.
- Jak nastrój?
- Teraz? Jeszcze lepiej niż przedtem. Ogólnie cieszę się, że znów sobie pogram ze znajomą mordką.
   Zaśmiałam się.
- Ostatni mecz graliśmy z Prugią. Wyobraź sobie, że Aleks przyszedł po meczu ze mną pogadać! Znaliśmy się z PlusLigi, to racja, ale i tak miło mnie zaskoczył.
- To dobrze z jego strony, czyż nie?
- Bardzo! Pogadaliśmy sobie chwilkę. Nawet, co jakiś czas, wtrącał słowo po polsku. Bardzo miły człowiek.
- No wiem, też go lubię.
- Znasz chyba wszystkich zawodników naszej ligi, co nie?
- Polskiej czy włoskiej?
- Polskiej.
- Nie wszystkich, ale sporo - spojrzałam na ścienny zegar. - Kurde, skarbie, muszę kończyć, bo się na mecz spóźnię. Kocham cię.
- Też cię kocham. Do usłyszenia - rozłączył się.
   I po strachu.

CZYTAM = KOMENTUJĘ

PAMIĘTAJCIE O TYM!

Zdążyłam spisać rozdział, co okazało się dość trudne. Mimo wszystko.

Dziękuję za ponad 9 tysięcy wejść! Wiecie, takie zajebiste uczucie, kiedy masz świadomość, że nie jesteś sam i ktoś jednak cię docenia. Bardzo mi miło.

I PO MEMORIALE.
BRAWA DLA ZATORSKIEGO, MOŻDŻONKA I KUBIAKA ZA WYRÓŻNIENIA NA POZYCJI!
Wygraliśmy!
Oczywiście nie obyło się bez wycinania kawałów. Przyznam, że pomysł Ziomka, Kury i Możdżoka z tortem był udany.
Pit nie miał zamiaru trzymać trofeum, ale to pewnie dlatego, że już wcześniej się napalił na statuetkę Zatiego.

Za wszelkie, przyszłe opóźnienia i poślizgi wielkie przepraszam.

Coś dla Aśki: Chyba troszkę zabrakło mi weny, ale masz Abstra (fanfary) 1.2.3.

Pozdro, Aleksowaa <3

czwartek, 5 września 2013

Rozdział dwudziesty ósmy

ROOM94 - Chansing The Summer


- Dwa testy ciążowe poproszę.
- Proszę bardzo.
   Aptekarka podała mi to, po co przyszłam. Zapłaciłam, schowałam zakup do torby treningowej i ruszyłam w stronę hali.
   Po porannych mdłościach, całe szczęście jednorazowych, i sprawdzeniu kalendarza doszłam do wniosku, że szanse na to, iż jestem w ciąży są bardzo duże. Przerażająco duże.
   Zamknęłam drzwi apteki i chodnikiem podążyłam do budynku przy Dąbrowskiego 11.
   Tuż przed wejściem natknęłam się na uradowanego Wlazłego z synkiem u boku. Wyższy z panów otworzył mi drzwi. Podziękowałam skinięciem głowy. W drodze na halę pogawędziliśmy chwilę. Szampon poszedł do szatni, a ja, trzymając za rękę Arka, na spotkanie ze sztabem szkoleniowym. Usiedliśmy na krzesełkach rezerwowych i czekaliśmy na resztę zespołu. Mały opowiadał mi historie ze szkoły, czy też przedszkola. Nie mam zielonego pojęcia, ile dokładnie ma lat. Był wesoły i ciągle się uśmiechał. Blond włoski i ciemne oczy dodawały mu uroku. Jeśli Mariusz wyglądał tak, jak on, w dzieciństwie to zapewne nie mógł się opędzić od koleżanek z podwórka.
   Mały przystojniak skończył opowiadać i zerwał się z krzesła, omal go nie przewracając. Podbiegł do Zatiego i uczepił się jego nogi. Libero wziął malca na ręce i zaczął podrzucać. Całą halę wypełnił śmiech obojga chłopaków. Radosna atmosfera udzieliła się wszystkim. Synek kapitana wnosił do zespołu pozytywną energię i zapał. Wszyscy dokładnie ćwiczyli, dawali z siebie ponad sto procent, a sztab szkoleniowy, w tym ja, pracował na najwyższych obrotach. Chciało się żyć. Trening przebiegł bez spięć, docinek, ripost i podnoszenia głosu. Pełniłam rolę cioci i żałowałam, że w tym sezonie zabrakło na hali Energii Aleksa. Uwielbia dzieci i po chwili zastanowienia, jeśli oczywiście coś jest pod moim serduszkiem, chciałabym, żeby miało takie radosnego i pozytywnego wujka, jak Atanasijević. Mam nadzieję, że w razie potrzeby reszta zespołu też spisze się na złoty medal. Oczywiście, jeśli zostanę matką, co jest wielce prawdopodobne.
   Czy bałam się macierzyństwa? Chyba nie Dobrze wiedziałam, kto jest ewentualnym ojcem, na kogo zrzucić winę. Jedyna nadzieja, że nie wystraszy się funkcji ojca i nie zostawi mnie z tym samej. Potrzebuję jego wsparcia i miłości, nawet, jeśli nie spodziewam się dziecka.
   Wracając do rzeczywistości, Miguel ogłosił koniec treningu i zwołał krótką naradę, co i tak oznaczało trenerski monolog.
- Słuchajcie, ćwierćfinały zaczynamy w piątek z Delectą, znaczy się Transferem, ale stara nazwa bardziej mi pasuje. W czwartek wyjeżdżamy do Bydgoszczy. Mamy trochę czasu na przygotowanie się, ale zakładam, że zagramy tylko trzy mecze. W półfinałach możemy się spotkać z Jastrzębskim Węglem lub Treflem Gdańsk. Chyba wszyscy wiemy z kim zagramy. Miejmy nadzieję, że wszystko ułoży się po naszej myśli i zagramy w finale. Musimy dołożyć do tego wszelkich starań. Zastanawia mnie tylko to, czy finał będziemy rozgrywać w Rzeszowie czy Kędzierzynie-Koźlu. Pewnie też się nad tym zastanawiacie, chociaż duża część z was nawet o tym nie myśli, póki nie dotknie piłki po pierwszym gwizdku podczas ćwierćfinałów. Tyle, że ja jestem trenerem i muszę o tym myśleć. Snuć taktykę, opracowywać zagrania techniczne, zarówno nasze, jak i przeciwników. Muszę przewidywać ruchy zawodników po drugiej stronie siatki. Oglądam ich mecze i przyglądam się każdemu z osobna. Odszukuję ich słabe punkty, a na te mocniejsze zagrania próbuję was uodpornić. Zapewne tego nie zauważacie, nie w stu procentach, chociaż jesteście zawodowcami. Sądzicie, że to wasze zdolności was tu doprowadziły. Niekoniecznie. Nie tylko one. Dobry trener to skarb i chcę, żebyście tak kiedyś pomyśleli o mnie. Tak samo, jak bez dobrej wystawy, nawet z najlepszego przyjęcia, nie wyprowadzi się znakomitego ataku. Dużo rzeczy składa się na sukces, chłopcy. Zapamiętajcie to, a teraz spadać do szatni - zakończył bezceremonialnie.
   Wszyscy uradowani powrotem do domu, ruszyli do wyjścia. Dzisiaj po południu nie było ćwiczeń, więc radość była jeszcze większa.
   Z torbą na ramieniu i słuchawkami na uszach, wyszłam z budynku. Zima na dobre zapanowała w Bełchatowie. Prószył śnieg, mróz pieścił każdy odsłonięty centymetr ciała. Zsunęłam na chwilę słuchawki, naciągnęłam na głowę czapkę i założyłam je z powrotem. Ręce włożyłam do kieszeni, rytmicznie stukając w ich dno opuszkami lekko zmarzniętych palców. Pod podeszwami moich adidasów skrzypiał świeży, pulchny, biały śnieg.
   W uszach rozbrzmiewały mi melodie zespołu Muse. Szłam równomiernym krokiem. Patrzyłam przed siebie, podążałam mapą, która na stałe wryła się do mojej głowy. Od hali do mojego mieszkania była odległość 25-minutowego spacerku, lub 10-minutowej jazdy autobusem miejskim. Wolałam pierwszą opcję. Dzienne zapotrzebowanie ruchu, czyli dojście i powrót z dwóch treningów.
   Minęłam właśnie ostatni zakręt i już widziałam wejście do bloku. Poczułam wibracje telefonu w prawej kieszeni spodni. Sprawdzę to, jak wrócę do domu, pomyślałam. Wyjęłam z kieszeni klucze i otworzyłam drzwi na klatkę. Winda była zajęta, więc wbiegłam po schodach i, przekręcając klucz w zamku, wyjęłam z kieszeni komórkę. Z powrotem zamknęłam drzwi i odblokowałam urządzenie. Jedna nowa wiadomość od Zbyszka o następującej treści:
Miałem wczoraj dać znać, ale byłem tak zmęczony, że kompletnie wyleciało mi to z głowy. Przepraszam. Jestem już w Modenie. Cały i zdrowy. Kocham Cię i cieszę się, że spodobał Ci się prezent. Do usłyszenia, kochanie. Buziaki.
   Uśmiechnęłam się i odpisałam:
Nic się nie stało. Mi też wyleciało to z głowy. Chłopaki chcieli mi poprawić humor i zaprosili mnie na FIFĘ. Gdy wieczorem weszłam do mieszkania, zasypiałam na stojąco. Też cię kocham. Całuski.
   Rzuciłam telefon na pufę, a torbę zaniosłam do łazienki. Wyciągnęłam z niej testy. Pomyślałam, że zrobię dwa dla pewności. Teraz ten pomysł nie wydaje mi się tak wspaniały, jak na początku dnia. Raz kozie śmierć, pomyślałam. Przygryzając wargę, postąpiłam zgodnie z dołączoną instrukcją. Zostawiłam testy na pralce i poszłam do pokoju włączyć dźwięk w komórce. Już czekała na mnie wiadomość od Zibiego.
Dobrze, że się Tobą zajęli. Zapewne Karol. Wiszę mu przysługę. Nie mogę się doczekać, kiedy Cię zobaczę, skarbie.
   Zbyszek był uroczy. Nawet, jeśli dostaję od niego SMSa, widzę jego uśmiechniętą twarz i hipnotyzujące oczy. Czuję pod opuszkami palców zarys jego klatki piersiowej. Do moich ust dociera smak i struktura jego warg.
   Odetchnęłam głęboko, opisałam Bartmanowi i, posuwając wolno stopami po podłodze, dotarłam do łazienki. Spojrzałam na pralkę. Zamarłam.
- Witaj, mamusiu - wyszeptałam, powstrzymując łzy.

Serwus!
Z tego rozdziału, w przeciwieństwie do poprzedniego, jestem dumna. Szybko mi się go pisało i z taką samą łatwością przepisywało.

Mała niespodzianka... Jedna z zapowiadanych.

Nie wiem, jak będzie z dodawaniem rozdziałów w roku szkolnym, ale koniec nastąpi po meczach fazy grupowej Mistrzostw Europy w siatkówce mężczyzn. Czy się to Wam podoba, czy nie. Sorry, not sorry.

Coś dla Aśki: Kobito, nie zawsze mam czas i wenę, by to pisać, więc doceń to! Poza tym, na całe szczęście, dzisiaj nie musiałam łapać równowagi w powietrzu, a niewiele brakowało. BIG HUG!

Pozdrawiam, Aleksowaa <3

P. S. Pojawił się nowy imagin. Tym razem o Andersonie! Znajdziecie go w zakładce u góry bloga. Miłego czytania :)

poniedziałek, 2 września 2013

Rozdział dwudziesty siódmy

Kings Of Leon - Use Somebody


- Ja biorę Borussię!
   Chyba wszyscy wiemy kto się tak owo zaapelował, gdy Pan Zbożopodobny włączył FIFĘ.
- Nie wyrastaj przed szereg, Andrzej - skarcił go Bąku.
   Uwaga trochę nie na miejscu, zważając na ponad dwa metry wzrostu środkowego.
- Chłopaki, trochę kultury. Niech Klaudyna pierwsza wybierze, okay?
   W mojej obronie stanął gospodarz.
- Racja, panie mają pierwszeństwo - poparł go PeZet.
- Dzięki. Biorę Królewskich.

   Siedziałam skulona na kanapie celebrytów w mieszkaniu Kłosa. Po mojej prawicy siedział Zati, a po lewicy Bąkiewicz. Karol zajmował miejsce przed konsolą, a Wrona rozprawiał się ze stosem płyt.
- Co za sztos! Serio masz płytę Lady GaGi?
- Na wstrzymanie, Endiu.
- Ja pierdzilę! Justin Timberlake! - Kolejny okrzyk radości w wykonaniu nowego środkowego. - Zaraz, zaraz. To moja płyta, Karolku!
- Sam ją tu zostawiłeś.
- Bezczelność! Ukradłeś mi ją!
- Zamknij się - mruknął Karcio, otwierając pudełko z FIFĄ.
- O nie! - Nakręcił się. - Zajebałeś mi Justina!
- Dobrze, że nie Biebera - wyszeptał mi na ucho Zati.
- Karol sam siebie by nie ukradł - odszeptałam.
   Zaśmiał się.
- Klaudyna ma Real, Wrona BvB. Pierwsze starcie mamy gotowe zapowiedział Karollo.
- Mecz gigantów - mruknęłam.
- Zjadę cię cztery do jednego - powiedział Andrzej, wystawiając mi język.
- Żebyś się nie zdziwił, słoneczko - odwzajemniłam gest.
- Zobaczymy...

   Mina Wronki po przegranej - bezcenna. Po przegranej pięć do zera - Zati, zapierniczaj po aparat.
- I co? Jakoś nie czuję, żebyś mnie zjechał - odgryzłam się.
- Żądam rewanżu!
- Nie ma rewanżów, to nie Liga Światowa - zaśmiał się.
- BvB jednak nie takie niepokonane - skwitował Zator.
- Dziewczyna cię ograła! Cienias...
   Misiu teraz rekompensował się za swoje wcześniejsze przegrane z Kraczącym. Riposty i pociski... Standard.
   Jeden ze środkowych nie dowierzał temu, co widział na ekranie telewizora, a drugi leżał na podłodze i śmiał się, jak głupi, aż po policzkach popłynęły mu łzy.
   Zeszłam z kanapy, usiadłam koło niedowierzającego Skrzata i przytuliłam go na pocieszenie. Odwzajemnił uścisk.
- Idę do was - wydusił Karollo i przylepił się do nas, jak małpka.
   Po chwili dołączyli do nas Zator i Bąku. Siedzieliśmy na podłodze przed kanapą przytuleni do siebie. Michał, Andrzej, ja, Karol i Paweł. Musieliśmy wyglądać bardzo poważnie. Czujecie ten sarkazm?
   Uśmiechnęłam się i zamknęłam oczy. Chłopcy byli wspaniali! Dosłownie. Traktowali mnie, jak siostrę. Nawet Kraczący. Podobało mi się to. Wyrośnięci przyjaciele to bardzo duży pozytyw w tym świecie. Pełnym nienawiści i złośliwości. Kochał ich, ale nie taką miłością, jak Zbyszka. Kochałam ich, jak braci, jak Daniela, mojego biologicznego brata. I oby tak było do końca moich dni.
- Ruszamy tyłki i wznawiamy rozgrywki - powiedział Zati. - Albo nie! Tylko wznawiamy rozgrywki.
Przytaknęliśmy.

   Po paru godzinnym turnieju, w którym ustaliliśmy następującą punktację: zwycięstwo - 3 punkty; remis - 1 punkt; porażka - 0 puntów; tabela (rozrysowana przez Zatorka) wyglądała następująco:

Klaudyna - 2:2:0 - 8 puntów.
Andrzej - 1:2:1 - 5 punktów.
Zator - 1:2:1 - 5 puntów.
Bąku - 1:1:2 - 4 punkty.
Karol - 1:1:2 - 4 punkty.

- Brawo, Klaudyś - pogratulował mi autor rankingu.
- Dzięki - przytuliłam go.
- Czyli co? Byłem gorszy od Andrzeja? - Spytał Kłos. - Skandal, kurwa, skandal! - Zaśmiał się.
- Cienias z ciebie - zakpił Wrona.
- Przepraszam, ale to nie ja przegrałem z dziewczyną.
- Ej, nie zaczynajcie! - Zaprotestowałam.
- Ja nic nie mówię. W końcu też z tobą przegrałem - przyznał Bąku.
- Jeden spokorniał - pochwaliłam go, czochrając po głowie.
- Bo tylko ja jestem dobrze wychowany.
   Ach, ta siatkarska skromność!
- Ja nawet nic nie powiedziałem.
   Żal w głosie Zatiego mnie urzekł. Wydawał się przedszkolakiem, któremu ktoś zabrał ulubioną zabawkę.
   Przysunęłam się w jego stronę, nie było to zbytnio trudne, bo siedział koło mnie, i objęłam go ręką w pasie.
- Jesteś tu najukochańszy - powiedziałam szczerze, przyglądając się zapasom środkowych. - Sorka, chłopaki, taka prawda.
- Dziękuję.
   Przez jeszcze prawie dwie godziny siedzieliśmy w mieszkaniu Karola i graliśmy na konsoli. Nie organizowaliśmy ponownie turniejów, lecz mecze rozgrywaliśmy w duetach. Następnie Wrona, pod naciskiem nudy, wynalazł karty i zaproponował grę w makao lub maciao, jak kto woli. Przytaknęliśmy ochoczo. Po paru, udanych dla mnie, rundkach byłam cholernie zmęczona. Padałam na twarz.
   Do mieszkania odprowadził mnie tradycyjnie Zator, a że Bąku miał samochód pod moim blokiem to musiał iść z nami. Libero obejmował mnie ramieniem, bo zasypiałam na stojąco. Po odholowaniu mnie pod same drzwi, podziękowałam im i przekroczyłam próg. Nie miałam na nic siły. Przestawiłam budzik na wcześniejszą porę i rozebrałam się do bielizny, rozrzucając ciuchy po całej podłodze. Zakluczyłam drzwi na dwa razy po to, by nikt mnie nie ukradł. Żart. Przeczesałam ręką włosy, ziewnęłam i podreptałam do sypialni. Wpełzłam pod kołdrę i oddałam się w objęcia Morfeusza.

Jest i kolejny, tym razem totalnie spieprzony i nie ważcie się zaprzeczać. Jak widać, pisany bez weny, zapewne troszkę na siłę... Nie pamiętam, kiedy coś tak banalnego wyszło z mojej głowy.

Dziękuję za tyle tysięcy wejść, oczywiście zapraszam na dalszy ciąg opowiadania.

Jesteśmy coraz bliżej końca, ale tak to jest. Koniec zawsze jest bliżej, w tym wypadku na pewno bliżej od początku. Pożegnamy się z końcem września.

Na początku października zapraszam na nowy projekt, który jeszcze nie jest zbytnio dopracowany, ale wciąż się doskonali. Chwilowo opuściła mnie wena do tamtejszego opowiadania. Muszę na nią poczekać.

Coś dla Aśki: Dzięki za kompromitację przed twoim bratem, yep *i kill you*.

Pozdrawiam, Aleksowaa <3

czwartek, 29 sierpnia 2013

Rozdział dwudziesty szósty

The Wanted - Walks Like Rihanna


   Usiadłam na fotelu w kształcie Mikasy, którą dostałam od Kipka i Konara jako przedwczesny prezent na 21. urodziny. Odetchnęłam z ulgą. Rozchyliłam palce skostniałej dłoni, podciągając pod brodę kolana. Oparłam głowę o jedno z nich i, trzymając przedmiot przed stopami, wpatrywałam się w niego z zaciekawieniem. Obracałam nim między palcami. Po chwili spostrzegłam doczepioną karteczkę.
Mówiłem Ci, że zawsze przy Tobie będę. Kocham Cię, Zbyszek
   Uśmiechnęłam się i wierzchem dłoni otarłam łzę, spływającą po moim policzku.
   Prezentem od Zibiego był srebrny wisiorek z trzema zawieszkami. Znaki układały się w dobrze wszystkim znane ZB9. Każdy z emblematów miał około centymetra wysokości i niewiele mniej szerokości. Może siedem milimetrów? Osiem? Nieważne. Były piękne. Delikatne, błyszczące, jak na moje oko ze srebra, ale pewności nie mam. Musiał wydać na to niemałą kasę. Na literce B przy złączeniu dwóch brzuszków znajdował się mały brylancik.
- Kocham cię, Zbyszek - wyszeptałam, zapinając na szyi prezent od ukochanego.
   Wstałam z pufy i podreptałam do sypialni. Spojrzałam na półkę nocną i chwyciłam do ręki, leżący na niej, telefon. Napisałam krótką wiadomość i zaadresowałam ją do Bartmana.
Dziękuję. Jest piękny. Kocham Cię.
   Zapewne odczyta ją dopiero w Warszawie, ale cóż.

   Moja torba spoczywała przy krzesełku rezerwowych, na którym siedziałam, oglądając sparing Skrzatów. Dzisiejszy trening przebiegał spokojnie. Chłopcy byli posłuszni, grzeczni i, o dziwo, nie mieli durnych pomysłów na urozmaicanie pracy sztabowi szkoleniowemu. Nawet Szampon nie kpił sobie ze mnie, jako Pani Technik. Uśmiechał się łobuzersko i wiem, że kąśliwe uwagi miał na końcu języka. Na moje szczęście się hamował. Na swoje również.
- Cześć.
   Karol usiadł koło mnie, a ja podałam mu ręcznik.
- Hej - odpowiedziałam.
- Dzięki - powiedział, wycierając twarz. - Ładne cudeńko - uśmiechnął się.
- Co?
   Nie do końca go zrozumiałam.
- Zbyszek dał ci ładny łańcuszek - wyjaśnił.
- O to ci chodzi! Dziękuję.
   Odwzajemniłam jego uroczy uśmiech.
- Wyjechał?
- Dziś, przed południem.
   Nastała chwila ciszy, ale wbrew pozorom bardzo krótka.
- Widzimy się wieczorem u mnie na FIFIE? Lubisz grać? - Spytał pobudzony, jakby zadowolony ze swojego pomysłu.
- Jasne, wpadnę.
- Super - ucieszył się.
   Pokręciłam głową, śmiejąc się.
- Też się cieszę, Karolku.
- O - jęknął rozczulony. - Jak słodko! - Wysłał mi buziaka.
- Jesteś stuknięty, wiesz?
- Wiem. Wrona mi to ciągle powtarza - pogroził palcem nadchodzącemu Andrzejowi.
- On też nie należy do najnormalniejszych na tej planecie - skwitowałam.
- To też wiem, ale on... Już niekoniecznie.
- Nie wierzysz w naszego kolegę?
- A kto by wierzył? - Zapytał, zapewne retorycznie.
- O czym rozmawiacie? - Spytał Wrona, wyciągając rękę po ręcznik.
   Podałam mu zwitek materiału.
- Dzięki. O czym rozmawiacie? - Ponownie zadał pytanie.
- Obrabiamy ci dupę - powiedział prosto z mostu Karol.
- A co? Az taka dobra? - Zaśmiał się.
- Chciałbym mieć taką samą - zakpił Kłos.
- Debile - wymamrotałam.
- Ach, zapomniałem! - Jęknął Zbożopodobny. - Klaudyś ma najfajniejszy tyłek!
- Daruj sobie - zaśmiałam się.
- Nie ubliżaj jej - skarcił go Andrzej, grożąc palcem.
   Żeby to jeszcze miało coś wspólnego z groźbą, a nie wygłupami.
- Dzięki - posłałam mu szczery uśmiech.
- Nie ma za co, Dyśka.
- Jeden porządny.
   Miguel ogłosił koniec treningu. Rozdałam wszystkim ręczniki. Nie należało to do moich obowiązków, ale co mi szkodzi? Korona mi z głowy nie spadnie. Chłopaki jeszcze przez parę chwil się przepychali, szturchali i śmiali, jak głupki. Byli tacy kochani i pocieszni.
   Próbowali mnie rozśmieszać na wiele sposobów. Gestami, tekstami, mimiką twarzy. Zazwyczaj im się to udawało. Potrafili wyciągać mnie z największego dołka. Musze przyznać, że w tym byli specjalistami. Każdy. A już na pewno Facundo, jak próbował powiedzieć, któryś z naszych językowych połamańców.
Już wiem, dlaczego Rucy powiedział kiedyś, że w reprezentacji jest bardzo mało poważnych ludzi. W całym siatkarskim środowisku były ich śladowe ilości. Przekonałam się o tym już na samym początku przyjaźni z Kipkiem i Konarem, ale umocniłam się w tym, gdy w Bełchatowie odwiedził nas Winiar. Toż to prawie Człowiek Orkiestra świata siatkówki. Pozytywny, potrafiący odnaleźć się w najbardziej zagmatwanym środowisku, akceptowany i kochany przez wszystkich. To, co zostało ze Skry z poprzedniego sezonu, czyli jakaś jedna trzecia, traktowała go, jak rodzonego brata. Nie dziwię się im. Sama doszłam do wniosku, że to wspaniały człowiek...

Witam!

Dziś trochę późno, ale cóż. Po prostu mam gości i cały dzień na podwórku :)

Nie mam czasu, więc nic specjalnego nie wypisuję.

Pozdrawiam, Aleksowaa <3

poniedziałek, 26 sierpnia 2013

Rozdział dwudziesty piąty

South Blunt System - Miłość


   Stałam na parkingu przed blokiem ubrana w dresy i bluzę Zbyszka, obejmując się ramionami. Było zimno, prószył śnieg, wiał lekki wiaterek. Urocza sceneria, gdyby nie tok akcji. Bartman właśnie pakował do bagażnika ciemnogranatową walizkę. Po moim policzku spłynęła łza. Przygryzłam wargę i wbiłam palce w swoje ramiona, krzyżując ręce. Ból fizyczny był lepszy od tego fizycznego. Szybciej przemijał. To jedna z praktyk, które odbyłam w swoim bydgoskim domu, jeśli można było to domem nazwać.
   Zibi zamknął samochód. Spojrzał na mnie, przymknął powieki i odetchnął głęboko, oblizując usta. Ruszył w moją stronę. Był bezsilny, a bynajmniej na takiego wyglądał.
- Nie płacz - powiedział, przytulając mnie mocno.
- Łatwo powiedzieć - wykrztusiłam.
- Wiem, skarbku.
   Przycisnął mnie do siebie jeszcze bardziej. Czułam jego oddech na obolałym z zimna karku. Ciepłe powietrze wydobywające się z jego usta dawało ulgę.
- Przecież zobaczymy się po PlusLidze. Nie płacz.
   No tak, polska liga siatkówki kończyła się trochę szybciej niż Serie A. Po zakończeniu rozgrywek ligowych przez Skrę miałam urlop. Chłopcy ruszali do rodzin, a następnie na zgrupowania lub wakacje, zaś ja do Modeny.
- Zbyszek, wiem o tym. Po prostu - przełknęłam ślinę, pokonując gulę w moim gardle - boję się twojego braku.
- Pamiętasz co ci mówiłem? Jeśli będziesz miała koszmar to dzwoń do mnie. Nawet w środku nocy - dodał.
- Będę miała wyrzuty, że cię budzę.
- To nie miej, kochanie. Zawsze przy tobie będę. Nawet, jeśli nie będzie mnie fizycznie, to pamiętaj, że istnieje jeszcze to - położył sobie moją dłoń na klatce piersiowej.
   Bicie jego serca przebijało się przez mostek i skórę, pieściło opuszki moich palców, uspokajało rytm mojego serducha.
- Tutaj - wskazał miejsce, w którym znajdowała się jego przepompownia krwi - zawsze będziesz - cmoknął mnie w czoło. - Kocham cię, dlatego zagrzewasz tam honorową lokatę.
   Delikatnie ujął moją twarz w obie dłonie i obdarował mnie najwspanialszym pocałunkiem we wszechświecie. Jego usta smakowały niczym olimpijski miód i ambrozja. Były słodkie, miękkie i ciepłe. Jego język staczał z moim zawziętą walkę, której nie powstydziliby się zawodnicy mieszanych sztuk walki. Nawet sam król KSW, Mamed Khalidov.
   Całowałam go, a równocześnie po moich zimnych policzkach spływały łzy. Płakałam nie dlatego, że wyjeżdżał, ale dlatego, że nie mogłam nic zdziałać, by tego nie robił. Był dla mnie całym światem. Tak, wiem, przy Andrzeju mówiłam to samo, tyle że wtedy - na początku - nie byłam pewna tego uczucia. W tym przypadku nie miałam wątpliwości. Nie była to miłość od pierwszego wejrzenia, ale raczej od pierwszego złączenia warg. Z pewnością była to miłość, za to dałabym się poćwiartować.
   Rozdzielił nasze usta i ponownie mnie przytulił. Wiedziałam, że to już koniec jego pobytu w Bełchatowie, że zaraz wsiądzie w samochód i odjedzie. Pojedzie do Warszawy, odwiedzi rodziców i za parę godzin zajmie miejsce w samolocie. A potem? Potem będzie już daleko we Włoszech.
- Kocham cię, Zbyszek - wymruczałam, powstrzymując łzy.
- Mówiłem ci, żebyś nie płakała, słoneczko.
- Tyle, że ja nie umiem, ot tak!, nie płakać.
- Musisz się tego nauczyć - zaśmiał się.
- Teraz ci się żart wyostrzył? Lepszego miejsca i czasu nie mogłeś znaleźć - powiedziałam z ironią.
- Przepraszam. Też cię kocham.
   Odwrócił głowę na ułamek sekundy i zerknął na auto.
- Muszę jechać. Nic na to nie poradzę - dodał smutno. - Kocham cię.
- Ja ciebie też. Daj znać, jak dojedziesz do stolicy czy coś.
- Oczywiście.
   Pocałował mnie po raz ostatni. Długo, czule i... Prawdziwie. Nie wiem, czy można to w ten sposób określić, ale tak było. Ważne, że ja wiem o co chodzi, więc bez żalu.
- Do zobaczenia, słoneczko.
- Do zobaczenia - powiedziałam, patrząc na oddalającą się sylwetkę siatkarza.
   Zbigniew zajął miejsce kierowcy i odpalił silnik. Spojrzał mi w oczy i uśmiechnął się smutno. Zacisnęłam szczękę i pomachałam mu. Zobaczyłam przez chwilę zawahanie na jego twarzy. Poza tym, musiałam wyglądać okropnie: zaczerwienione policzki, oczy z wyraźnymi śladami po wylaniu łez... Palce skostniały mi z zimna.
   Otrzeźwił mnie huk zatrzaskiwanych drzwi. Bartman podbiegł do mnie i wbił swoje wargi w moje własne. Dosłownie. Napierał na nie niemiłosiernie.
- Musiałem to zrobić - powiedział, z trudem łapiąc powietrze.
   Wcisnął mi coś do ręki i wrócił do wozu.
- Dopiero w domu zobacz, co to jest! - Krzyknął, nim zniknął w środku pojazdu.
   Odjechał równie szybko, jak wysiadł ze swojego Audi Q7.
   Tępo wpatrywałam się w miejsce parkingowe, w którym jeszcze przed chwilą stał. Ścisnęłam mocniej przedmiot, który wręczył mi Zbyszek. Nie miałam pojęcia, co to jest. Czy chciałam wiedzieć? Z pewnością. Ludzi mówią Ciekawość to pierwszy stopień do piekła. Zaryzykuję, w końcu wątpię, że gdzie indziej trafię.

Zobaczyłam ponad 7,7 tysiąca wejść i na usta cisnęło mi się jedynie "Wow!". Dziękuję Wam wszystkim, którzy czytacie moje badziewne wypociny.

Mam dla Was również parę "imaginów" (krótkie, zazwyczaj jedno rozdziałowe, opowiadania)!
Oto one:
Z niecierpliwością czekam na Wasze opinie.

Jak widać, pobyt Zbyszka w Bełchatowie, dobiegł końca, jak myślicie, co stanie się po jego wyjeździe? Może ktoś zgadnie? Czekam na rozwiązania zagadki :)

Coś dla Aśki: Kobito, matką twoją nie jestem, co to to nie! Proszę cię, wyglądam na trzydziestkę? Haha.
Dzięki, że współczujesz mojemu tacie siedzenia koło mnie na ME, sama mu współczuję. Seryjnie.
Gif dla ciebie, czyli GRZEGORZ POD POSTACIĄ "ZBOCZIŃCA".

Coś dla Judyty: Wciąż będę Ci powtarzać, że moje opowiadania to niemiłosierne wypociny. Taka prawda #lol

Pozdrawiam, Aleksowaa <3

czwartek, 22 sierpnia 2013

Rozdział dwudziesty czwarty

Sebastian Rutkowski - Powiedz Mi


   Wracałam do mieszkania w towarzystwie Zatiego. Szliśmy, śmiejąc się bez przerwy. Mój towarzysz ciągle opowiadał kawały i anegdoty związane ze zgrupowaniami reprezentacji w Spale. Teksty Igły, Dzika czy Pita automatycznie wywoływały mój uśmiech. Zator świetnie je przedstawiał. Próbował nawet naśladować ich głosy, miny i gesty! Mistrz.
- Jesteś genialny - wydusiłam chwilę przed kolejnym napadem śmiechu.
- Dzięki, Klaudyś - wyszczerzył ząbki.
   Klaudyś. Nigdy wcześniej nikt tak na mnie nie mówił. To określenie mojego imienia przyczepiło się do mnie, jak rzep psiego ogona. No cóż, Bełchatów wiele zmienia, nieprawdaż? Bynajmniej w moim przypadku. Związek z Wroną, z początku wspaniały a pod koniec tragiczny. Jedyny plus końca to rozstanie w zgodzie. Jestem pewna, że czas spędzony z Andrzejem nie był stracony, a ja będę go wspominać do końca życia, zadowolona z tego, że mogłam przeżyć parę chwil właśnie z nim. Nawet tych, w których gościły kłótnie i krzyki. Poza tym, moje serce się raduje, bo o każdej porze mogę z nim normalnie porozmawiać o: klubie, siatkówce czy pogodzie.
   Doszliśmy do bloku. Podziękowałam PeZetowi za umilenie drogi do domu.

   Nacisnęłam klamkę i otworzyłam drzwi mieszkania. Zibi siedział na kanapie, oglądając telewizję.
- Cześć, skarbie - przywitałam się, zrzucając torbę z ramienia.
- Hej, kochanie - odpowiedział z uśmiechem.
   Usiadłam koło Zbyszka i pocałowałam go czule.
- Będzie mi tego brakowało - wyznał.
   Wtuliłam się w niego, podciągając kolana do klatki piersiowej. Ręka Zbyszka, którą mnie obejmował spoczywała na moim biodrze, a jego palce wystukiwały kojący rytm na mojej miednicy.
- Zbyszek?
   Spojrzałam mu w oczy. Wiem, że wiele razy to powtarzałam, ale jego oczy są na prawdę niesamowite, wręcz hipnotyzujące. Trudno się od nich oderwać.
- Tak, kochanie? - Spytał, zakładając mi za ucho niesforny kosmyk.
- Kiedy będziemy się widzieć następny raz?
- Nie wiem, skarbie - cmoknął mnie w czoło. - Nie wiem.
- Nie chcę się z tobą rozstawać.
   Oplotłam mu ręce wokół pasa i przyciągnęłam do siebie.
   Nie kłamałam. Nie mogłam pogodzić się z myślą, że będę musiała funkcjonować bez świadomości, że w mieszkaniu przywita mnie uśmiechnięty Zbigniew zasiadający na kanapie. To mnie przerażało. Przerażał mnie jego brak.
- Też chcę z tobą zostać, ale nie mogę - drugą część zdanie wypowiedział z wyraźnym smutkiem i rozczarowaniem.
- To jest nie fair.
- Życie na ogół jest nie fair - wzruszył ramionami. - Z resztą, ty wiesz o tym najlepiej.
- Czasami mam wrażenie, że życie to piekło. W Jastrzębiu nawet nie przeszło mi to przez myśl. Miałam tatę, mamę, brata i dziadków. W Bydgoszczy miałam już tylko mamę i brata, pomijając tego damskiego boksera., a w Bełchatowie? Tutaj nawet nie mam brata. Wiesz co mnie ratowało w Bydgoszczy? Kipek i Konar. Tylko oni potrafili po wyprowadzce mojego brata coś zmienić na lepsze. Z kolei, moje życie teraz, tutaj ma więcej plusów niż minusów. Całe szczęście.
- Jestem jednym z tych plusów? - Spytał z uśmiechem.
- Zdecydowanie - złączyłam nasze usta w łapczywej bitwie. - Kocham cię - wyszeptałam.
- Też cię kocham.
   Położył mnie na kanapie, a moje usta i szyję popieścił tysiącem pocałunków. Jego ręce buszowały pod moją koszulką. Nie mogłam przez to przestać się śmiać. Milczałam tylko wtedy, gdy łączył nasze wargi.
- Czemu się tak chichrasz? - Spytał z niedowierzaniem. - Czy ja jestem aż tak śmieszny?
- Nie jesteś śmieszny! - Zaprotestowałam. - Tylko...
   Uniósł brew. Nie mogłam uwierzyć, że mam takie szczęście! Genialny siatkarz, przystojny mężczyzna, mimo wszystko dobry, szczery i naturalny człowiek. Czego chcieć więcej? Niczego. Dla mnie był idealny. Miał swój charakter i lekkiego zadziora, który dodawał mu męskości. Uwielbiałam w nim wszystko. Oczy, głos, serce, śmiech... Wątpię, żeby ktoś z przysłowiowego marszu potrafił odgadnąć jego śmiech. Prawie dwumetrowy byczek. Większość ludzi przypisywałoby mu głęboki, tubalny śmiech, a nie zbyszkowy chichot. To było takie słodkie! Dodawało mu dziecięcego uroku, bo w końcu, jak to mówią Facet rozwija się do ósmego roku życia, potem już tylko rośnie. 
   Uśmiechnęłam się do swojego skarbu, bo bez względu na resztę świata, on był moim największym skarbem. Nie mogłam go skrzywdzić.
- Tylko? - Wymuszał na mnie odpowiedź.
   Podniosłam rękę i kciukiem zarysowałam jego wciąż uniesioną brew.
- Tyko mnie łaskotałeś, skarbku - dokończyłam.
- Żartujesz? - Spytał, zduszając śmiech.
- Ej! - Odparłam z wyrzutem. - To było wredne!
   Usiadłam przodem do atakującego (nie tylko piłki, ale również moich zmysłów), a bokiem do telewizora, który cały czas był włączony.
- Jestem wredny. Czasami.
   Zajął miejsce na przeciw mnie. Oboje siedzieliśmy po turecku i wpatrywaliśmy się w siebie nawzajem.
- A ja cię kocham - wymamrotałam, przewracając oczyma i kręcąc głową.
- Może to błąd? - Spytał, całując mnie czule i jednocześnie splatając nasze palce.
- Nie sądzę - powiedziałam, przygryzając dolną wargę.
- Podzielam twoje zdanie - uśmiechnął się.
   Kochałam jego cudowny uśmiech.
- Nie inaczej, kochanie.
- Wiem, wiem - puścił mi oko. - Też cię kocham.
   Wolną dłoń położyłam na jego karku i przyciągnęłam go do siebie, łącząc nasze usta w namiętnym pocałunku.
   Wiele osób może mi zarzucić, że jestem ślepa i nie widzę wad Zibiego. Przeciwnie. Widzę je, i wciąż dostrzegam nowe, ale miłość to nie tylko słodkie pocałunki, namiętne noce i wspólnie jedzone śniadanie w niedzielne poranki. Miłość to również wyrzeczenia, a jednym z nich jest akceptowanie wad drugiej połówki. A Zbyszek? On jest cudownym człowiekiem, który zasługuje na szacunek jako siatkarz, a przede wszystkim istota rozumna, bez względu na okoliczności i ilość popełnionych błędów.

Widzę, że "Okiem Andrzeja Wrony" wzbudziło dość dużo opinii "Niech Klaudyna do niego wróci!"... Otóż nie, Kochani, nie wróci. Ostudzę Was. To był definitywny koniec. W takim razie, co z Andrzejem? Nie martwcie się. Napiszę coś jeszcze z jego perspektywy i wszystko wyjaśnię. Nie musicie się o niego martwić. Jest duży i da sobie radę.

Dziękuję Wam za ponad siedem tysięcy wejść! To wiele dla mnie znaczy.

Podnosicie mi ego, Kochani. Żebym tylko nie miała go na poziomie "Amerykańskich Gwiazdeczek"! Zjedźcie mnie od czasu do czasu na Twitterze albo Asku.

Coś dla Aśki: Moja Droga, wenę mam taką sobie, ale coś tu nabazgrolę. Kuźwa, przypomniały mi się te pieprznięte konie, haha. Poza tym, nawet nie wiesz, ile dałabym, żebyś była u mnie przez parę ostatnich dni. Szczególnie wtedy, gdy było u mnie kuzynostwo z Gdańska i okolic Dębnicy Kaszubskiej... Och, wiele. KOCHAM CIĘ :*

Coś dla Judyty: Dziękuję za #10LudziZTwitteraKtórzyWieleDlaMnieZnaczą ! :* 

Pozdrawiam, zapraszam na opowiadanie, które wystartuje na jesień (szczegóły TUTAJ), Aleksowaa <3

P. S. Jeśli będzie chcieli być informowani to skomentujcie "Start bloga" i wpiszcie w komentarzu swój nick z Twittera :)

środa, 21 sierpnia 2013

Okiem Andrzeja Wrony

"Kochać" nie zawsze znaczy to samo


   Nowy klub. Nowe miasto. Nowi ludzie, w tym ona.
   Właśnie ona. Jak na kobietę, wysoka, o włosach koloru ciemny blond i pięknych oczach z pigmentami lazuru. Długie rzęsy, które za dnia zyskiwały centymetrów za sprawą czarnego tuszu. Usta nie potrzebujące błyszczyka, ani krwistoczerwonej szminki, by przyciągać i kusić. Uśmiech, który potrafił powiedzieć wszystko bez pomocy aksamitnego, dziewczęcego głosu z lekką chrypką każdego ranka. Smukłe palce, zręcznie odpinające zamek treningowej torby i nogi, które można porównać do Mercedesa S-klasy. Idealne.
   Lekko sarkastyczna, szczera i na swój sposób sympatyczna dziewczyna z charakterkiem. Wdzięczna, inteligentna i posiadająca niemałą wiedzę na temat zawodu, jaki wykonywała.
   Wystarczyło jej parę dni, a już zawładnęła moim sercem. A to wszystko za sprawą naszego wspólnego przyjaciela Marcina. Powinienem mu podziękować.
   Nie robiła nic szczególnego. Była naturalna, szczera i zabawna. Była sobą.
   Między nami coś się utworzyło. Teraz już wiem, że nie była to miłość. Zauroczenie? Tak, to chyba odpowiednie słowo i stan.
   Każda chwila z nią spędzona była czymś wspaniałym i niepowtarzalnym. Każdy trening, podczas którego mnie opieprzała za lenienie się, każdy wieczór, każdy wspólnie zjedzony obiad, każdy poranek, kiedy budziła się u mojego boku.
   Wiem, że cały czas coś przede mną ukrywała. Szkoda, że nie zdobyła się na odwagę, by mi to wyznać. Widziałem, jak ze sobą walczyła, jak bardzo chciała to z siebie wyrzucić, ale nie potrafiła. Nie ufała mi? Może nie chciała obarczać mnie swoimi problemami? Nie mam pojęcia. Będę miał jej to za złe, ale doceniam, że chociaż próbowała.
   Nasz związek był krótki. Jeden z najkrótszych w moim życiu, ale być może najwspanialszy. Przynajmniej tak mi się zdaje.
   Rozstanie... W zgodzie, łagodne, ale poprzedziła je fala burzliwych kłótni, trzaskanie drzwiami i przeraźliwe krzyki dusz, które niemo błagały Boga o litość i o zaprzestanie tych awantur. Niestety żadne z nas nie potrafiło same z siebie tego zakończyć.

   Ona teraz jest z innym. Z moim kolegą z AZS-u Częstochowa i kadry.
   Wydaje się być szczęśliwa, a jeśli ona jest to ja też powinienem. Tylko to nie jest takie proste. Życie na ogół nie jest proste.
   W moim wnętrzu odbywa się prawdziwa burza, jak widzę ją w objęciach innego mężczyzny. Pomogłem mu dostać się na pogrzeb jej matki, ale nie bez wyrzeczeń. Chyba nadal coś do niej czuję i nie potrafię sobie z tym poradzić.

   Podsumowując, pragnę jej szczęścia i wiele bym dał, by dzieliła je ze mną, ale jeśli tak się nie stanie to nic. Umiem ułożyć sobie życie i kto wie, może to nie ona była tą jedyną? Wiele poświęciłbym, żeby znaleźć tą drugą połówkę. Oby nie była nią Klaudyna.

Coś dla Was na małe wyjaśnienie, co dzieje się z Wronką, podczas, gdy Klaudia układa sobie życie obok niego.
Dla niektórych z Was może drastyczna perspektywa, ale chciałam to napisać.
Musiałam to zrobić, Aleksowaa <3

P. S. Jutro normalnie kolejny rozdział zawita na kartach opowiadania.

poniedziałek, 19 sierpnia 2013

Rozdział dwudziesty trzeci

Naughty Boy feat. Sam Smith - La La La


- Ale mi napędziłaś stracha tej nocy - wyznał Zibi po przełknięciu tosta.
   Jedliśmy śniadanie, które przygotował Zbysław, i którego, o dziwo, nie spalił. Byłam z niego dumna. Wyrabiał się.
- Przepraszam.
   Tylko tyle zdołałam wydukać. Na samo wspomnienie tego koszmarnego snu robiło mi się słabo.
- Co krzyczałam? Wyłapałeś jakieś słowa? - Spytałam po chwili.
- Nie - powiedział ze smutkiem w oczach. - Poderwałaś się na łóżku, a że zasnęliśmy, trzymając się za ręce, to poczułem, jak wyrywasz dłoń z mojego uścisku i obudziłem się.
   Jego wzrok był nieobecny, jakby to wszystko od nowa widział. Trochę mnie to przerażało. Był taki przymglony, jak w transie.
- Siedziałaś na łóżku, miałaś otwarte oczy i krzyczałaś. Nie były to słowa, ale po prostu krzyk. Spałaś - stwierdził. - Nie mogłem cię obudzić. Bałem się o ciebie - wyznał. - Spanikowałem i zacząłem do ciebie mówić. Po paru sekundach pomyślałem, że lunatykujesz, ale lunatycy chyba nie krzyczą przez sen, więc potrząsnąłem tobą i wręcz zacząłem się na ciebie wydzierać. Przepraszam. Obudziliśmy pewnie cały blok, a przynajmniej klatkę schodową. Było ciemno, ale domyślam się, że zamrugałaś. Twój oddech się wyrównał i przestałaś krzyczeć. Rzuciłaś się w moje ramiona. Może tego nie czułaś, ale tylko lekko cię do siebie przyciągnąłem. Nie wiem, czy pamiętasz, czy też, lecz płakałaś. Nie wiem, co ci się śniło, ale nieźle mnie wystraszyłaś. Byłaś roztrzęsiona i taka - zamyślił się na chwilę - bezbronna. Nie mam pojęcia, czy wybaczyłbym sobie, gdybyś się okaleczyła, czy darowałbym sobie samemu, czy zapomniałbym o tym. Za bardzo cię kocham - wyznał i zamrugał.
   Wrócił mój Zbyszek!
   Wstałam od stołu, podeszłam do niego i zajęłam miejsce na jego kolanach. Siedziałam do niego bokiem i, patrząc w jego przepiękne zielone oczy, złączyłam nasze usta w namiętnym, łapczywym pocałunku.
- Co raz bardziej mi się to podoba.
   Po ty słowach odwzajemnił pocałunek.
- Zbyszek muszę iść do pracy - wymruczałam, kiedy na chwilę rozłączyliśmy nasze wargi. - Zbyszek - zaśmiałam się i, napierając rękoma na jego tors, powstrzymywałam go przed kolejnym pocałunkiem. - Zbyszek, muszę iść do pracy - powtórzyłam.
   Oplótł mi ręce wokół pasa i, ni cholery!, nie chciał poluzować uścisku.
- Żartujesz sobie? - Zaśmiałam się. - Zbyszek, na prawdę, muszę już iść do pracy. Puść mnie!
   Zibi jęknął i odchylił głowę, opierając ją o lodówkę, która stała za krzesłem. Rozplótł ręce i uniósł je na znak poddania.
- Dziękuję.
   Wstałam i udałam się do łazienki. Umyłam zęby i zasunęłam z sypialni torbę treningową. Stanęłam w drzwiach kuchni, opierając się o ich framugę, i z uśmiechem wpatrywałam się w Bartmana. Siedział na krześle z rękoma założonymi za głowę, zamkniętymi oczami i wyszczerzonymi ząbkami. Był uroczy. Na paluszkach, po cichutku, podreptałam do niego, skradłam mu całusa i, zanim zdążył mnie złapać, uciekłam z mieszkania krzycząc:
- Wracam po treningu. Klucze masz na stole w pokoju. Kocham cię!

   Wbiegłam na halę. Czułam, że jestem spóźniona. Na boisku byli tylko Zati i Szampon. Stanęłam, jak wryta, i zrzuciłam z ramienia torbę, jak to miałam w zwyczaju. Powolnym krokiem ruszyłam w stronę pomarańczowego prostokąta. Stanęłam na jednej połowie z Zatorem. Przyjęłam zagrywkę, Paweł zaprezentował piękną wystawę, a ja zaatakowałam. Sprzedałam Mariowi niezłego gwoździa, mijając jego blok. Poczułam, jakbym odbierała złoto na olimpiadzie. Tyle wygrać.
- Pani technik, nieładnie tak bez rozgrzewki - Mariusz zaczynał swoje codzienne docinki.
    Coraz częściej dochodzę do wniosku, że te jego teksty są urocze. Szczególnie, kiedy myśli, że mnie irytują.
- Rozgrzewałeś wcześniej - udawałam zamyśloną minę - buzię?
- Czemu pytasz?
- Nie ładnie, tak bez rozgrzewki, panie atakujący.
   Zati przybił mi piątkę, a ja posłałam Szamponowi buziaka, niczym Janowicz Kubotowi, potem zaś wytknęłam język.
- Gdzie reszta? - Spytałam Zatorskiego.
   Wlazły nie byłby w stanie odpowiedzieć. Chichotał, jak głupi.
- Nie wiem właśnie. Falasca dzwoni do tych bałwanów, ale zero odzewu. Nikt nie wie, gdzie są, a tym bardziej, nikt nie przesuwał treningu.
- Momencik - powiedziałam, podbiegając do torby.
   Otworzyłam dużą kieszeń i poczęłam przewalać stertę szpargałów, które się w niej znajdują. Znalazłam telefon po paru dobrych machnięciach ręką. Pomijając trzy nieodebrane połączenia od Zbyszka, któremu zapewne się nudziło, wszystko było, w jak najlepszym porządku.
- Zati, nie było wczoraj przypadkiem jakiejś imprezy?
- Nie. Graliśmy tylko w FIFĘ u Karcia. A co?
    Wszystko jasne.
- Wszyscy?
- Nie. Nie było Szampona, Nicolasa i Facundo. Czemu pytasz?
- Gdzie Argentyńczycy?
- W szatni. Po co ci to?
- Zaraz się dowiesz - uśmiechnęłam się cwaniacko.
   Wybrałam numer Zbożopodobnego.
- Halo? - Odebrał po chwili zaspany.
- Zamawiał pan budzenie na trening?
- Słucham?
- Karolku, ruszajcie tyłki, ty i ta zgraja, która u ciebie przebywa. Trening jest! - Niemal krzyknęłam do aparatu.
- O ja pierdziu! - Powiedział, zapewne spadając z łóżka, co można było potwierdzić hukiem. - Dzięki, Klaudyś. Zaraz będziemy.

   Dzisiejsze zajęcia bełchatowian przebiegły bez większych niespodzianek. Całe szczęście.
   Z kolei mój ukochany... No cóż, całe przedpołudnie i kawałek popołudnia przesiedział w mieszkaniu, czekając na mnie, a potem witając mnie niesamowitym pocałunkiem.

Moje wypociny przepisane i zaserwowane Wam. Moim zdaniem mogłoby być lepiej, ale cóż. Na więcej mnie nie stać. Przepraszam.

Dziś nie będę się rozpisywać, bo muszę uciekać do dwóch chłopaków, którzy trują mi grą w makao. Całe szczęście, że są starsi ode mnie i nie muszę siedzieć z jakimiś małolatami (bez urazy dla osób poniżej 15. roku życia).

Pozdrawiam, Aleksowaa <3

Nie ma "Coś dla Aśki", bo nie ma na to weny. Sorry, not sorry.

czwartek, 15 sierpnia 2013

Rozdział dwudziesty drugi

Wet Fingers - Turn Me On


    Siedziałam na łóżku zaczytana w powieść kryminalną Lee Childa Jack Reacher. Poszukiwany. Fabuła mnie wciągnęła, więc wyobrażałam sobie przedstawione w książce sytuacje. W domu byłam sama, ale do moich uszu dotarł podejrzany szmer i skrzypienie desek podłogowych w salonie. Bezszelestnie zamknęłam książkę, wcześniej zaznaczając miejsce, którym skończyłam, zniszczoną zakładką, i po cichu zeszłam z łóżka, jak dobrze, że nie miało w zwyczaju przeraźliwie skrzypieć! W pokoju panował półmrok. Zgasiłam lampkę, żeby na korytarz nie wydostało się białe światło, gdy otworzę drzwi. Posuwając delikatnie stopami po podłodze, uchyliłam drewnianą płytę. Pod nosem dziękowałam Bogu, że zawiasy nie zaskrzypiały tak, jak zawsze. Wyszłam do przedpokoju. W salonie coś się poruszyło. Widziałam to mimo ciemności panującej w całym domu. Matko, co z Aslanem? Modliłam się, żeby siedział cicho w garażu.
   Przy ścianie stała parasolka. Chwyciłam ją w obie ręce i poczęłam się skradać w stronę złowrogiego cienia. Ten ktoś zrobił krok w moim kierunku. W tym momencie znajdowałam się obok łazienki. Drzwi były uchylone. Schowałam się za nie. Kroki, jak zakładałam włamywacza, były coraz wyraźniejsze. Dopiero teraz, po krótkiej analizie mojego umysłu, doszłam do wniosku, że jestem w pułapce. Może nie szklanej, ale pułapka to pułapka. Nie miałam dokąd uciec. Odwrót byłby wkroczeniem w sam środek sieci pająka, który niestety nie miał nic wspólnego ze Spidermanem.
Who I am? I'm Spiderman.
   Teraz chciałabym, żeby te słowa zabrzmiały przy moim uchu. Och, jaka szkoda, że ci wszyscy superbohaterowie to bujda. Tak bardzo przydałby mi się jeden z nich. Nie pogardziłabym nawet Hulkiem. Wolałabym żyć z zdemolowanym domem, niż nie żyć. Nie czuć. Nie istnieć.
   Zaklęłam w myślach i zostało mi już tylko jedno wyjście. W sumie to dwa, ale nie było mowy o ujawnieniu swojej osoby i poddaniu się. Zaczęłam odmawiać zdrowaśki. Nie na głos, rzecz jasna, ale w zawrotnym tempie już owszem. Ktoś wszedł do mojego pokoju. Widziałam go. Schowałam się wgłąb łazienki.
   Był średniego wzrostu, grubej kości i kuśtykał na lewą nogę. Stał tyłem, ale z tej perspektywy również widziałam, że miał na głowie kominiarkę. Spojrzał na wnętrze mojej izdebki i zaklął. Czyżby nie znalazł tam nic wartościowego? Na pewno nie o to mu chodziło. Na biurku zostawiłam laptopa, na łóżku telefon, a na ścianie znajdowała się kolekcja autografów siatkarzy, piłkarzy i szczypiornistów. Były tam nawet podpisy Beckhama oraz Casillasa. Autentyki. Fanatycy daliby za to niezłą kasę. Koło okna z kolei wisiała oryginalna koszulka Sergio Ramosa, którą przywiozłam z wakacji w Madrycie, i którą dostałam od samego sportowca. Tanio by jej nie sprzedał, więc nie był rabusiem.
   Czego chciał?
    Z jego gardła wydobył się głos wołający moje imię. Po pięciu minutach darcia się do mojego imienia doszły wyzwiska pod moim adresem.
   Moje serce biło szybko i nierównomiernie. Oddech miałam przyspieszony, a do płuc wiecznie napływało za mało powietrza.
   Odwrócił się w stronę łazienki, w której się znajdowałam. Czyżby słyszał, jak głośno przełykam ślinę?
- A może - wyszeptał złowrogo.
   Zrobił parę kroków w moją stronę.
   Zdrowaśki, które wciąż wypowiadałam, zaprzątnęły mój cały umysł.
- Tu jesteś, mała niewdzięcznico - powiedział, zapalając światło w toalecie. - Odłóż to, bo zrobisz sobie krzywdę, skarbie - wyrwał mi z ręki parasolkę i rzucił nią przez korytarz.
   Śledziłam tor jej lotu. Byłam przerażona, cholernie przerażona.
   Podniósł lekko mój podbródek i wpatrywał mi się w oczy. Jego dotyk był zimny i... zły? Chyba nie powinno się tak tego określać, ale to był trafny przymiotnik. A może diabelski? No cóż, ja żadnego cyrografu nie podpisywałam.
- A teraz się zabawimy, słoneczko.
   Zsunął ramiączko mojej koszulki i podszedł bliżej. Nie był najmilszą istotą, jaką spotkałam w swoim życiu, aczkolwiek był znajomy mojej osobie. Nie wiem skąd, ale był. Domyśliłam się o co mu chodzi. Nie byłam dzieckiem. Niepełnoletnia tak, ale nie nieletnia, a tym bardziej nie nieświadoma. Za to on, właśnie on!, był gwałcicielem. Tego byłam pewna.
- Spierniczaj - wycedziłam przez zęby.
- Grzeczniej! - Rozkazał, szarpiąc mnie za ramię.
- Jesteś psychiczny - stwierdziłam.
- To nie debata! - Krzyknął, szarpiąc mnie ponownie.
   Jeszcze raz, pomyślałam. Będzie bolało, ale tym razem ciebie.
- Spierniczaj - powtórzyłam.
   Szarpnął mnie.
   Dość. Nie wytrzymałam. Zasunęłam mu siarczysty policzek, a następnie kopniaka w krocze. Gdy uciekałam, złapał mnie za kostkę. Z mojego gardła wydobył się przeraźliwy krzyk.

- Klaudyna! Klaudyna, przestań krzyczeć!
   Przejęty Zbyszek potrząsał mną, jak barman shake'erem.
   Zamknęłam się. Nie widziałam jego twarzy, ani tym bardziej swojej, ale założę się, że nasze oczy były przepełnione strachem, a jego dodatkowo troską.
- Cicho, skarbie - wyszeptał, przyciskając mnie do swojego rozgrzanego torsu. - Już dobrze. To tylko sen - zapewniał. - Nic ci nie grozi, rozumiesz?
   Chciałam odpowiedzieć, ale, jak na przekór, teraz nie mogłam wydobyć z siebie żadnego dźwięku.
- Kocham cię - powiedział, ocierając wargami płatek mojego ucha.
   W odpowiedzi złożyłam delikatnego całusa na jego nagiej klatce piersiowej.

I jest kolejny!
Dziękuję za prawie 6,5 tysiąca wejść i ponad 180 komentarzy! Czekam na więcej, a macie jeszcze trochę do poczytania, bo napisane mam ponad 30 rozdziałów i epilog. Mam nadzieję, że zakończenie będzie trafne.
Napisałam rozdział, który, tak sądzę, może zaskoczyć. Jestem z niego dumna i myślę, że wypada całkiem nieźle.

Zastanawiam się nad stworzeniem zakładki "Kontakt", w której byłby podany mój Twitter i Ask.
Bardzo proszę osoby informowane o komentowanie rozdziałów, gdyż nie wiem czy jest sens w ogóle je informować. Najlepiej żebyście podpisywali się również twitterowymi nickami.

Coś dla Aśki: Kobito, jak schodzisz z fejsa to pisz "pa" albo "cześć", a nie czekasz aż się skapnę! Poza tym, skąd bierzesz nagłówki na blogi? Podaj stronkę, na której można takowe stworzyć :)
+ Sorry za zmylenie z opóźnieniem ;P

Coś dla Judyty (@sportismylife): Dziękuję za miłe słowa, które zamieściłaś pod moim komentarzem na Twoim wspaniałym blogu. Poniekąd czerpię inspiracje z Twojego stylu pisania, ale Chopinem nie będę i mistrza nie przerosnę ;)

Pozdrawiam, Aleksowaa <3

poniedziałek, 12 sierpnia 2013

Rozdział dwudziesty pierwszy

Rafał Brzozowski - Za mały jest świat


   Oboje siedzieliśmy na łóżku oparci o ścianę i przykryci moją ukochaną kołderką. Zbyszek splótł nasze palce i delikatnie posuwał kciukiem po wierzchu mojej dłoni. Po jego oczach można było wywnioskować, że coś go trapi.
- Pytaj - powiedziałam po prostu.
   Troszeczkę wybiłam go z rytmu. Odchrząknął i zapytał:
- Dlaczego tak nienawidzisz swojego ojca?
- To nie jest mój ojciec - poprawiłam go. - On jest tylko wdowcem po mojej mamie.
- Dobrze, tak więc, dlaczego go nienawidzisz?
- Jest kretynem, idiotą - zaczęłam wymieniać - nieczułym chamem, damskim bokserem...
- Co? - przerwał mi. - Powtórz.
- Damskim bokserem.
- Bił cię? - Spytał wprost, patrząc mi w oczy.
- Nie raz nie dwa. Jak mieszkał z nami Daniel, to jego bił, bo mój kochany braciszek mnie bronił. Potem się uspokoił i, jak stwierdziła mama, zmienił się. Gówno prawda, że tak się brzydko wyrażę. Daniel wyjechał. Nie wytrzymywał psychicznie, chciał się oderwać od tego wszystkiego. Szukał pracy, ale jej nie znalazł, więc wybył do Mediolanu. Znał włoski i nie miał problemów z klimatyzacją w tym państwie. Tam znalazł angaż, poznał Kamilę, ustatkował się, a teraz planują ślub - uśmiechnęłam się.
   Wbiłam wzrok w nasze splecione dłonie.
- Wszystko wróciło do stanu pierwotnego, jak tylko Danio przekroczył próg bydgoskiego mieszkania - kontynuowałam. - Tylko tym razem nie miał mnie kto bronić. Mama często wyjeżdżała i chyba nawet o niczym nie miała pojęcia. Bił mnie każdego dnia, wręcz katował. Oficjalne wersje to częste upadki ze schodów, zabawy z rówieśnikami i Aslanem.
    Zbyszek mi nie przerywał. Wreszcie mogłam się wygadać. Próbowałam to wszystko kiedyś powiedzieć Andrzejowi, ale nie potrafiłam. Wydawało mi się, że jest zbyt delikatny, że się wystraszy... Że mnie zostawi. Miałam wrażenie, że po wyznaniu mu tego, on będzie rozbity i nie da sobie rady z moją przeszłością.
    - Próbował mnie zgwałcić - wyznałam, zduszając łzy wywołane strachem z nastoletniego życia. - Cudem go powstrzymałam. Gdy mamy nie było w domu, na noc zamykałam drzwi pokoju na klucz i modliłam się, żeby przyprowadził do domu prostytutkę, a nie próbował tego ponownie. Moje modły zostawały wysłuchane. Raz zdarzyło się, że moja mama musiała gdzieś wyjechać na dwa tygodnie, w jakąś delegację. Miałam wtedy siedemnaście lat. Uciekłam z domu. Zabrałam najpotrzebniejsze rzeczy, Aslana i uciekłam. Przez cały tydzień mieszkałam u Kipka. Był pierwszą, do tej pory również ostatnią, osobą, której powiedziałam o wszystkim, co mnie spotkało z rąk Jana. Wszczęłam kłótnię, ponieważ on chciał to powtórzyć policji. Dowodów było mało, a ojczym byłby jeszcze bardziej okrutny, mściłby się.
   Zbigniew rozplótł nasze ręce. Tą, którą do tej pory mnie trzymał, objął mnie w pasie i przyciągnął do siebie, przytulając mocno.
    Słowa wręcz wylewały się z mich ust.
- Poszłam do klubu. Po krótkiej debacie z ochroniarzem weszłam do środka. Było duszno, głośno. Wszędzie była masa ludzi. Po jakimś kwadransie piłam z grupką chłopaków. Poleciały głupie zakłady. Poleciała również butelka. Jeden z nich mógł pochwalić się rozciętym łukiem brwiowym. Wywalili nas. Chłopcy zaciągnęli mnie w jakieś powalone miejsce. Na trzeźwo bym tam nie weszła. Kolejny zakład zawitał w naszym gronie. Któryś z nich miał przeciąć wstążkę (nie wiem, skąd ją wytrzasnęli) przewiązaną na moich biodrach, nie robiąc mi przy tym krzywdy. Wyciągnął z kieszeni scyzoryk. Wszystko szło świetnie, nic by się ie stało, gdyby ktoś go wtedy nie popchnął. Nóż wbił mi się w skórę. Jeden z pozostałych chciał go delikatnie wyjąć, ale nie dał rady tego zrobić bez powiększenia szkód. Niby mała  ranka, ale krew lała się litrami. Damian, bo tak miał na imię ten blondyn, odwiózł mnie do szpitala, bo miał we krwi najmniej promili z nas wszystkich. Ból zżerał mnie od środka. Na pogotowiu zatamowali czerwoną ciecz wydobywającą się z mojego ciała. Rana, a raczej cięcie, było głębokie i dość szerokie, jak na zwyczajny scyzoryk ze stali nierdzewnej. Lekarz był zmuszony do szycia. Nie protestowałam, bo wiedziałam, że bez tego się nie obejdzie. Oczywiście w gratisie dostałam serię zastrzyków przeciw tężcowi i innych takich. To byłą jedna z najgorszych nocy mojego życia - wyznałam. - Zaraz po tej, podczas której omal nie zostałam wykorzystana przez własnego ojczyma.
   Po moim ciele przeszedł dreszcz. Zibi to chyba wyczuł, bo zacieśnił uścisk.
- Podałam blondynowi adres Kipka. Nie chciałam zostać na obserwacji, nie chciałam, żeby ktoś wiedział o mojej wizycie na izbie przyjęć. Wypisałam się na własne żądanie. Chłopak odprowadził mnie w podane miejsce i przeprosił za zachowanie kolegów. Do dziś pamiętam ten ból w jego oczach, gdy błagał o wybaczenie dla nich. Przeprosił po raz tysięczny, przedstawił się i odszedł. Za każdym razem, gdy patrzę lub dotykam mojej blizny, widzę go - instynktownie moje palce powędrowały w okolice miednicy. - Dzień później już nie żył. Został zamordowany. Głośna sprawa w lokalnych mediach i w moim sumieniu. Poniekąd czuję się winna jego śmierci, chociaż wiem, iż on nie chciałby, żeby tak było. Dlaczego czułam się tak źle? Zginął dwie ulice dalej od miejsca, w którym mnie zostawił, ot dlatego. Szybko znaleziono sprawcę, który niespecjalnie się ukrywał. Dostał dożywocie za brutalne morderstwo. Przy okazji był niezrównoważony i popełnił samobójstwo w celi.
    Było mi tak dobrze... W końcu mogłam to z siebie wyrzucić. Nie miałam zamiaru zamykać buzi.
- Nie mogłam uwierzyć, że rozmawiałam z chłopakiem, a parę minut później ktoś go bestialsko zamordował. Poszłam na pogrzeb. Zobaczyłam jego mamę. Pochować własne dziecko... To musi być coś strasznego. Nie chcę tego nigdy doświadczyć. Jego rodzicielka płakała, była totalnie wyczerpana. Widziałam jego kolegów, w tym również tych z klubu. Popłakałam się i nie wiem, czy w pewnych momentach nie lamentowałam bardziej od jego matki. Może w duszy, ale to nadal był lamet. Wrzeszcząca rozpacz, która wyżerała ci wnętrzności niczym sęp Prometeuszowi. Wróciłam do domu, póki jeszcze byłam w stanie. Mama miała już tam być tego dnia. Nie pokazałam jej wtedy blizny, nigdy jej nie pokazałam, nie powiedziałam o próbie gwałtu, nie spytałam czy ją też bił. Wiesz czego się bałam? Powiedzieć tego lipnego też. To coś strasznego. Odczuwałam strach przed każdą szczerą rozmową z matką. Tym tłumaczyłam wszystkie kłamstwa, które usłyszała z moich ust. A jeśli... Jeśli ten nowotwór to tylko przykrywka? Przecież nie było sekcji. On mógł ją dręczyć i katować. Mógł ją zabić. Nienawidzę go, bo nie mam za co mieć do niego szacunku, a tym bardziej go lubić. On nie jest normalny. Pieprzył się na prawo i lewo, a moja mama o tym nie wiedziała albo nie chciała widzieć i wiedzieć.
- Już dobrze - powiedział Zbyszek. - Tobie już nic nie zrobi, twojej mamie tym bardziej - cmoknął mnie w czoło.
- Dziękuję za twoje wsparcie, ale to nie zmienia faktu, że nigdy tego nie zapomnę. Zawsze to będzie odciskało ślad na mojej psychice, ale w końcu wszystko ma swoje dobre strony. Brzydzę się przygodami na jedną noc.
- Czyli ze mną to tak na serio? - Spytał, a w jego oczach pojawiły się małe iskierki.
- Nie przespałabym się z tobą, gdybym nie traktowała cię na serio - odpowiedziałam. - Kochanie.
    Pocałowałam go czule i wtuliłam się mocniej w jego umięśniony tors.
    W jego ramionach czułam się tak bezpiecznie! Byłam pewna, że póki z nim jestem, nic mi nie grozi, nikt nie zrobi mi krzywdy. Nikt oprócz mnie samej. Ogarniał mnie wręcz paniczny strach, gdy tylko na horyzoncie ukazywała się myśl o jego wyjeździe z Polski, powrocie do pracy w Modenie. Bałam się jego braku, tylko tego.
- Doceniam, że mi to wszystko powiedziałaś. To już się stało, więc nie mogę ci pomóc - ton jego głosu był przepełniony smutkiem. - Mogę tylko odwracać twoją uwagę od tych wszystkich wspomnień. Blizny nie zamalujesz, ale jeśli tylko chcesz możesz ją usunąć.
- Nie chcę. Przypomina mi o tym chłopaku, a gdyby nie on nie mam pojęcia, gdzie teraz bym była i co robiła, a przede wszystkim jakim człowiekiem byłabym dzisiejszego dnia.
- Jak wolisz, skarbie.
- Zbyszku - spojrzałam mu w oczy. - Kocham cię.
- Też cię kocham, Kludyśka.
    Po tych słowach złączył nasze wargi w łapczywym pocałunku. Był zachłanny i zdeterminowany, ale nienachalny. To mi się w nim podobało. Był jednością, ale w jego ciele kryło się tyle sprzeczności... Co do niego, jednej rzeczy byłam pewna, a właściwie dwóch: miłości i bezpieczeństwa.

Jest i kolejny z wielką "dziękówą" dla Was wszystkich za to, co dla mnie robicie!
Jednak udało się dodać moje wypociny na czas, z czego jestem niezmiernie zadowolona.

Dziś w nocy wróciłam z Legnicy i powiem Wam, że z każdym nowym dzieckiem w mojej rodzinie (tej najbliższej) jestem coraz pewniejsza siebie, jeżeli chodzi o obcowanie z tą maleńką istotką. Nie boję się brać jej na ręce, zmieniać jej położenie podczas tej czynności, wiem, jak odpowiednio podnieść je z "przewijaka" i takie tam. Jestem z siebie dumna, co nieczęsto się zdarza.

Przepraszam za przynudzanie i życzę Wam wytrwałości i niecierpliwości w kolejnych rozdziałach.

Pozdrawiam, Aleksowaa <3

Wiem, nie ma "Coś dla Aśki", ale nie mam pojęcia, co miałabym tam napisać.