wtorek, 28 maja 2013

Rozdział czwarty.

Ed Sheeran - Give Me Love


   Zaspałam.
   Świetnie! Wspaniale! Czujecie tą falę sarkazmu?
   Spojrzałam na zegarek i jak rakieta wystrzeliłam z łóżka, tle że w moim przypadku nie było trzęsienia ziemi. Po drodze do łazienki chwyciłam ciuchy i telefon. Musiałam zadzwonić do Miguela.
- Dzień dobry. Spóźnię się jakieś dziesięć minut - usłyszałam potaknięcie. - Budzik mi nawalił i zaspałam. Przepraszam - powiedziałam przekraczając próg łazienki.
- Nic się nie stało - odetchnęłam z ulgą. - Po prostu bądź najszybciej jak możesz - powiedział łagodnie.
- Dziękuję za wyrozumiałość. Do widzenia.
- Do zobaczenia - rozłączył się.
   Po dosłownie pięciu minutach byłam już gotowa. Przejrzałam się w lustrze. Wyglądałam przyzwoicie.
   Umyłam zęby, chwyciłam torbę i jabłko z kuchni, założyłam trampki i wyszłam z mieszkania zakluczając za sobą drzwi.
   Chwilę później byłam już w budynku przy Dąbrowskiego 11.
- Dzień dobry - krzyknęłam rzucając torbę na trybuny. Na powitanie dostałam piłką w łeb. - Spóźniłam się, przyznaję, ale żeby od razu we mnie tym rzucać? - Pokazałam na piłkę MIKASY, którą trzymałam w ręce. - Przesada.
- Żadna przesada. W sumie, czemu nie? Należało ci się - usłyszałam głos Szampona.
- Dzięki - wytknęłam mu język. - Panie trenerze, może pan ich okiełznać? - Spytałam odrzucając piłkę Mariuszowi.
- Bierzemy się do roboty - powiedział Miguel, a chłopaki stanęli na baczność jak po wystrzale.
   Dziś pracowało mi się bardzo dobrze i, przede wszystkim, szybko. Był to jeden z treningów, który minął mi jak pstryknięcie palcami.
   Jutro był mecz, więc czekał mnie, i chłopaków, jeszcze jeden trening - popołudniowy. Po tym porannym zostałam zaproszona do gabinetu prezesa klubu.
- Dzień dobry - przywitałam się.
- Dzień dobry, panno Moro - wskazał miejsce przed sobą. Usiadłam.
- Kazał mi pan przyjść, więc słucham.
- Dobrze. Jak pani wie jutro jest mecz - przytaknęłam. - I jak pani wie ma się tam pani stawić.
- Doszły mnie takie słuchy - zaśmiał się.
- To dobrze. Zaczynamy wcześniej. Powinna pani być na hali dwie godziny przed meczem.
- Rozumiem.
- Do widzenia.
- Do widzenia - wstałam z krzesła i wyszłam z gabinetu.
   Nie zdążyłam się nawet odwrócić, a już słyszałam obok siebie głos Szampona, przeklęty Bełchatów.
- Dywanik u prezesa?
   Odwróciłam się i spojrzałam mu prosto w twarz. Coś się we mnie przestawiło. Już nie potrafiłam tego dusić. Wiedziałam, że żartował, ale miałam dosyć jego głupkowatych docinek. Jeśli myślał, że będę potulna jak baranek to się mylił. Miałam dosyć. Dosyć Bełchatowa, a przede wszystkim jego. Te pierwsze dni są najtrudniejsze, wiem to, może następne będą lepsze. Tylko dlaczego muszę się z nim męczyć? Miał żonę, syna, a zachować się nie potrafił? Te swoje głupie teksty to mógł wymieniać sobie ze Skrzatami, a nie ze mną. Nie lubiłam czegoś takiego i miałam dosyć.
- Czy ty mnie nie lubisz? - Wyparowałam.
   Wnioskując po jego minie był nieźle zaskoczony. No i dobrze.
- Lubię - spojrzał na sufit jakby się zastanawiał. - Chyba, no bo, nie znam cię za długo, ale sądzę, że jesteś okay.
- To czemu mi docinasz, co? - Wszystko się ze mnie wylewało. - To nie jest przyjemne, wiesz?
- Przepraszam jeśli tak to potraktowałaś.
- Co to ma być? Bełchatowski chrzest? - Odparłam z pretensją w głosie, wyraźną pretensją. - Gdzieś mam takie zabawy. Może i nie mam tylu lat co większość z was, ale cholera, nie traktujcie mnie jak dziecka, które nic nie rozumie!
- Nie bulwersuj się.
- Łatwo powiedzieć. To nie ja się z ciebie nabijam.
- Przepraszam! Kurde, nie chciałem, żebyś tak to odebrała, okay?
- Wypchaj się z tym swoim "przepraszam" i przestań, rozumiesz? - Pokiwał głową. - Tylko tyle od ciebie oczekuję.
- To nie dużo.
- No właśnie, a tobie sprawia to tyle zachodu!
- Przepraszam - gestem ręki kazał mi się zamknąć. Szkoda, bo właśnie miałam protestować. - Wiem, że miałem sobie wsadzić te słowo nie powiem gdzie, ale na prawdę przepraszam. Jestem palantem.
- Nie zaprzeczę - posłał mi spojrzenie pod tytułem "serio?". - No dobra, nie totalnym palantem, ale tak troszkę...
- Okay - zaśmiał się.
- Dasz mi spokój? - Pokiwał głową. - Dobra. Przeprosiny przyjęte. Lecę - wskazałam na drzwi za sobą i skierowałam się ku nim.
   Przypomniał mi się mecz Skry, na którym byłam. Rozmawiałam wtedy z Aleksem. Śmialiśmy się i wygłupialiśmy. Brakowało mi go tutaj. Tak cholernie brakowało. Nawet Karollo i Kraczący nie potrafili wypełnić tej pustki. Nikt tego nie potrafił.
   Wyszłam na dwór. Zaczynało siąpić. Pojedyncze krople spadały z nieba spowitego szarymi chmurami, dosłownie szarymi. Naciągnęłam na głowę kaptur i poprawiłam grzywkę. Nienawidziłam jesiennego deszczu. Tylko tego jesiennego, w lato mogłam biegać pośród jego smug, ale jesień mnie przytłaczała. Odwróciłam się ostatni raz w stronę hali. Nikt za mną nie szedł. Czyli chłopaki już dawno się zwinęli. Nawet Mariusz już zdążył się ogarnąć, bo właśnie mnie mijał samochodem. Gestem pokazał, żebym wsiadała, ale pokręciłam przecząco głową. Wzruszył ramionami.
   Mżawka powoli przeistaczała się w deszcz.
   Jak to dobrze, że mieszkam niedaleko! Zatrzymałam się przed blokiem i nerwowo poszukiwałam kluczy w torbie. Gdzie je znów wcięło!?
   Drzwi otworzyły się od środka. Dzięki ci, wybawicielu, pomyślałam. Zdjęłam kaptur i spojrzałam przed siebie.
- Co ty tu robisz? - Spytałam wpatrując się w twarz Andrzeja.
- Sąsiad mnie wpuścił - uśmiechnął się. - No, wchodź - otworzył szerzej drzwi.
- Dzięki - minęłam go.
   Weszliśmy po schodach na drugie piętro, mogliśmy jechać windą, ale wolałam unikać jego wzroku. Sama nie wiem dlaczego. Stanęłam przy drzwiach i rozpoczęłam poszukiwania klucza, znowu. Jest!
- Proszę - wpuściłam Wronę do środka.
- Dzięki.
   Zdjęliśmy buty, torbę rzuciłam na szafkę z butami (taki miałam zamiar. Nie moja wina, że spadła!), a kurtki powiesiliśmy na wieszaku.
   Zrobiłam kawę i parę kanapek, bo Andrzej zapewne jest głodny.
   Wszystko zaniosłam do pokoju, gdzie czekał Skrzat. Usiadłam koło niego na kanapie. W telewizji leciał jakiś denny serial fabularny... Kurde, dobrze, że nie meksykański...
- Czytasz mi w myślach - uśmiechnął się "pochłaniając" kanapkę.
- W swoich też - przyznałam.
   Gdy już wszystko zjedliśmy i wypiliśmy kawę z powrotem musieliśmy wracać na halę, na popołudniowy trening.
   Przestało padać. Całe szczęście. Moknąć w jesień - zmora, moknąć w jesień z Wroną - jeszcze większa zmora.
   Przez cały czas rozmawialiśmy o jutrzejszym meczu. O taktyce, przygotowaniu fizycznym zawodników, tak, ja o tym nawijałam, oraz ich kondycji psychicznej.
   Dotarliśmy na miejsce przed czasem, niewiele, ale zawsze, aczkolwiek wszyscy już byli. Siedzieli na boisku i rozmawiali, a raczej trener prowadził monolog. Spojrzeliśmy po sobie z Andrzejem, wzruszyliśmy ramionami (mój towarzysz zrobił przy tym głupawą minę. Jak z nim wytrzymać?) i zajęliśmy miejsca pomiędzy Kłosem a Zatim.
- O co chodzi? - Spytałam Pawełka.
- Taktyka - odpowiedział skrótowo.
   Krótko, ale treściwie. W tym momencie taka odpowiedź pasowała mi w stu procentach, tym bardziej, że zapewne Falasca by mnie zrugał od góry do dołu. Na marginesie mógłby wreszcie nauczyć się mówić po polsku...
- Słuchajcie, jak wszyscy wiemy Resovia dysponuje dobrym blokiem, ale nie możemy liczyć tylko i wyłącznie na jej błędy! Tak więc, poprawiamy blok, przyjęcie, które jest w miarę okay, i gramy środkiem - spojrzał na Plinę, a następnie na Karollo i Kraczącego. - Liczymy również na asy serwisowe.
   W tym momencie zabrakło mi Aleksa. Człowieka pozytywnego, mistrza, jak dla mnie, asów serwisowych. Wysoki wyskok i piłka w boisku. Nigdy nie zapomnę jego talentu.
- Mario, rozumiem, że jutro będziesz miał minimum pięćdziesiąt procent skuteczności w ataku - nie żartował. W takich momentach Miguel nie żartuje, nawet ja to wiem, chociaż znam go dopiero parę dni. Oczywiście jako współpracownika.
- Postaram się - odparł Wlazły. Trener spojrzał na mnie.
- Predyspozycje są nawet do jeszcze większej skuteczności. Mariusz jest w dobrej kondycji fizycznej. Musimy też liczyć na trochę szczęścia - czekałam na reakcję zawodników, a przede wszystkim Miguela.
- Super, o to chodzi - pochwalił mnie. Kamień spadł mi z serca.
   Chłopcy zaczęli klaskać. A ci co, hotki, kurde?
- Dzięki, ale chyba nie siedzicie tu by sobie "powiwatować", co nie? - Spytałam. Oklaski umilkły jak z bicza strzelił.
- Racja - wreszcie ktoś mnie poparł! Dzięki Szampon! Kapitan puścił mi oko. Kurde, coś jest nie tak.
- Chłopaki, wyjściówka. Atak - Mario. Nicolas rozgrywający. Wrona - pierwszy środkowy, a drugi Plina. Przyjęcie - Antiga i Wojtek, a na libero nasz Zati.
- Jedyny i niepowtarzalny! - Krzyknął Włodarczyk przytulając Pawła.
   Hala wypełniła się śmiechem.


Dziękuję za ponad 800 wejść!
Tak jak przy ostatnim rozdziale minimum 10 komentarzy.
Jeśli chcecie być informowani o nowych rozdziałach na końcu komentarza napiszcie swój nick do Twittera.
Rozdział wyszedł dość długi, ale nie przyzwyczajajcie się ;p
Kontakt ze mną: Twitter i Ask.

ROZDZIAŁ Z DEDYKACJĄ DLA MEJ WSPANIAŁEJ, KOCHANEJ, I TROCHĘ WREDNEJ, JEDNAKŻE MOJEJ ASI. KOCHAM CIĘ, SIOSTRO :*

niedziela, 19 maja 2013

Rozdział trzeci.

Jakub Zaborski & Piotr Szumlas - Emotions


R o d z i n a
P r z y j a c i e l e
M a r z e n i a
M i ł o ś ć  ( ? )


   To ostatnie było pod znakiem zapytania. Dlaczego? Nie zawsze to, co wydaje nam się miłością, nią jest.
   Czasami to zauroczenie, obawa przed porzuceniem czy samotnością. Ja się nie bałam, bo czego? Nie wszystkim potrzebna jest miłość. Nie wszyscy potrafią ją dostrzec, darzyć nią, czy też po prostu nie wszyscy na nią zasługują. Bo czy kat, nie taki, który musi zabijać, ale ten, który zabija dla przyjemności, na nią zasługuje? Niektórzy ludzie się zmieniają, ale to jest odsetek, z tych, którzy powinni się zmienić, bo są naprawdę źli i nie szanują innych. Co prawda, na szacunek trzeba sobie zasłużyć, bo dlaczego niby mielibyśmy szanować kogoś, kto sam siebie nie szanuje? Może to głupie pytanie, ale odpowiedź nie jest jednoznaczna. Ja, na przykład, nie czuję się zobowiązana do darzenia szacunkiem osoby, która nie ma szacunku do samej siebie. Może nie mam racji, ale czy nie wypadałoby zacząć od siebie, a potem patrzeć na innych i oceniać? Jeśli szanujesz siebie to szacunek względem innych ludzi przychodzi ci łatwiej, wręcz automatycznie. Tak samo jest w drugą stronę, po części w drugą. Jeśli szanujesz siebie to inni obywatele również będą cię szanować. Taki ten świat jest. Nie zawsze prosty, nie zawsze zrozumiały, ale, koniec końców, wszystko znajduje swoją "druga połówkę", wszystko się równoważy. Jak na pierwotnej wadze spożywczej. Dwie, z pozoru nie pasujące do siebie rzeczy, przeciwności, kładzie się na naprzeciwległych, względem siebie, szalach i w ten sposób wszystko wraca do normy, do stanu pierwotnego. Może filozofuję, ale taka jest prawda. Nawet jeżeli teraz tego nie dostrzegasz, poczekaj parę lat, ponieważ to nie znaczy, że świat tak nie funkcjonuje.
   Wracając do miłości i odbiegając trochę od "sprawiedliwości tego świata", ja jej nigdy nie zaznałam.
   Podobno prawdziwa miłość jest jedna na całe życie, a ja mam nadzieję, że ta moja jest na wyciągnięcie ręki.
   Moje wcześniejsze związki opierały się bardziej na przyjemności i zapełnieniu wolnego czasu niż uczucia. Być może dlatego, że go nie było. Nawet zauroczenia... Były tylko złudzenia i okłamywanie siebie samej.
   Dużo więcej uczuć ofiarowałam siatkówce i kibicowaniu niż chłopakowi, który akurat był tym "moim".
   Teraz, patrząc, jak gdyby, z perspektywy obserwatora byłam cholernie płytka. Jak ludzie ze mną wytrzymywali? Jak Kipek ze mną wytrzymywał?
   Po pokoju rozległa się melodia piosenki Linkin Park - Castle Of Glass. Spojrzałam na wyświetlacz. Marcin.
- Yep - odebrałam.
- Siema - usłyszałam głos przyjaciela. Tak cholernie mi go brakowało przez te parę dni. - Poznałaś już Wronę? - Przytaknęłam. - Jak wrażenia?
- Wysoki, brunet, zarost - usłyszałam znaczące chrząknięcie. - Dobra, wiem - nie to miał na myśli. - Człowiek, nie powiem, spoko. Co prawda, to nie ty, - schlebiłam mu. Wiedziałam, że to lubi - ale da się znieść. Chyba, że jest z Kłosem i oboje mają jakieś kosmiczne bicia... Wtedy są nie do ogarnięcia, a przede wszystkim zniesienia. A co u ciebie?
- Spokojnie. Szału nie ma, dupy nie urywa, staniki nie latają - cisza. - Delecta się rozpadła po części. Nie ukrywajmy, to nie jest żadne tabu - miał rację. - Nie ma Wrony, Konara... Rozpadło się nasze wspaniałe i imponujące The Jacksons 5, albo raczej The Delecas 5 - zaśmiał się.
- Co do tego szału i w ogóle... Nie masz pewności, co chłopaki robią w domu - śmiech Walińskiego działał kojąco - albo raczej po treningu.
- Racja. Szaleńcy - ledwo coś powiedział, a usłyszałam jego krzyk.
   Było to coś w rodzaju "kurwa, chcesz mi łeb rozwalić!?", ale nie wnikam.
- Masz pozdrowienia od Zniszczoła.
- Też go pozdrów.
- Miłosz! Też cię pozdrawia - usłyszałam drugi męski głos. - Tak, ładna - odchrząknęłam. W końcu ja to słyszę. - Za ładna dla ciebie, bydgoski żółtodziobie.
- Super, tylko wiesz, ja to słyszę - przypomniałam mu o swoim istnieniu.
   Ktoś zapukał do moich drzwi.
- Chociaż - dzwonek do drzwi - gadajcie sobie. Ja i tak muszę kończyć, ktoś się dobija.
- Ja jestem w Bydgoszczy! - Zaapelował. - Brak niespodzianek w najbliższej przyszłości - zaśmiał się.
- Dobra, wierzę ci. Powiedzmy. Do zobaczenia, brat.
- Cześć, siostra - rozłączyłam się.
   Znów dzwonek.
   Wstałam z kanapy, albo raczej się z niej zwlekłam, i snując stopami przyodzianymi w czarne stopki po kafelkach doszłam do drzwi. Chociaż raczej "cudem dopełzłam". Mój zapał do ruszania tyłka z kanapy czasami przerastał najśmielsze oczekiwania. Był równy co najmniej jakiemuś minus dziesięć.
   Spojrzałam przez wizjer.
- Nie wpuszczam ptaków i roślin do domu! - Krzyknęłam przez zamknięte drzwi.
- A ten fiołek na parapecie?
- Pudło - usłyszałam przekleństwo.
  Otworzyłam drzwi.
   Na wycieraczce stał Karollo.
   Zaraz, bez Wrony? Jak on tu tra...
- Andrzej mi powiedział. Skoczył po coś do jedzenia - zrobiłam zdziwioną minę. - Powiedziałaś na głos.
- Zajebiście - wymamrotałam i odsunęłam się tak, żeby mógł wejść.
- Ładnie tu masz - czy on właśnie pochwalił mój zmysł artystyczny?
- Dzięki. Tylko syf - powiedziałam podnosząc z podłogi jakiś sweter.
   Wyrzuciłam go do sypialni i z hukiem zamknęłam drzwi.
- Sorka - wymamrotałam.
- Nic się nie stało - uśmiechnął się i zajął miejsce na kanapie.
- Chcesz coś do picia? Zimne? Ciepłe? - Zrobił zamyślona minę. Był komiczny.
- Zimne. Masz sok czy coś?
- Zaraz zobaczę - poszłam do kuchni i otworzyłam lodówkę. - Może być jabłkowy? - Krzyknęłam. Usłyszałam potwierdzenie.
   Nalałam soku do szklanki i zaniosłam Kłosowi.
- Co Ola na twoje nocne przechadzki? - Spytałam. Zaśmiał się.
- Nie wiem w sumie - zmrużył oczy. I niech mi ktoś powie, że on nie jest śmieszny! - Nie pytałem się jej w zasadzie - wziął łyk soku. - Dobry - przytaknęłam, a do drzwi zaczął się dobijać Andrzej.
   Podeszłam do drzwi i otworzyłam je. Do mieszkania wparował mi Kraczący z reklamówką z Biedronki w ręku. Rzucił ją na ławę i usiadł na kanapie.
- Guten Abend! - Wydarł się.
- Tu się nie mówi po niemiecku - skarciłam go.
- A nazwiska?
- Tylko i wyłącznie, nic poza tym.
- Okay.
   Endrju zwinął Karolowi sok i wypił do dna. Zostawiłam ich w pokoju, a sama poszłam po drugą szklankę i kartonik soku. Postawiłam to na ławie przed nowoprzybytymi,  a sama usiadłam na pufie na przeciw.
   Spojrzeliśmy po sobie. Cała trójka. W głowie kłębiło mi się mnóstwo pytań.

1. Co oni tu robili?
2. Dlaczego Wrona przyszedł z Kłosem?
3. Dlaczego on w ogóle mnie odwiedzał?
4. Czemu ja go nie skojarzyłam od razu skoro przychodziłam na mecze Delekty?
5. Po co rodzice mnie wysłali do Bełchatowa?
6. Czy Kipek ma coś wspólnego z tą wizytą chłopaków?
7. Czemu tata i mama wybrali Bełchatów, a nie na przykład Kędzierzyn-Koźle?
8. Co przyniosą kolejne dni z Skrzatami?
9. Jak długo tu zostanę?
10. I czy w ogóle chcę tu zostać?

   Karol i Wrona oglądali moje mieszkanie. Byli w tym momencie w kuchni, więc, najprawdopodobniej, okupowali mi lodówkę. Zgadłam.
- Pozwoliliśmy sobie - pokiwałam głową widząc Andrzeja wychodzącego z kuchni z jabłkiem w ręce.
- Spoko, przecież sama tego nie zjem - po chwili zdałam sobie sprawę z tego co powiedziałam. - To nie jest zachęta do codziennych odwiedzin! - Uprzedziłam.
- Szkoda - wymamrotał.
   Kłos wyszedł z kuchni. Również z jabłkiem.
- co szkoda? - Zapytał z pełną gębą. Och, jak mi przykro, że się nie opluł.
- Nie dostaliśmy zaproszenia na jutrzejszy wieczór.
- A pojutrze mecz z Sovią - Karollo zmienił temat. - Będziesz?
- A mam wyjście?
- Teoretycznie. W praktyce to wygląda trochę inaczej.
  Stanął koło Wrony stykając się z nim plecami i robiąc groźne miny. Jak w "Facetach w czerni" czy cos.
  Musiałam z nimi wytrzymać, aż do jedenastej! Tak mnie wymęczyli, że padłam zaraz po tym jak przykryłam się kołderką.

Dziękuję za ponad 500 wejść!
Dodaję dziś, bo nie wiem czy jutro będę miała dostęp do Internetu, mimo tego, że nie było 15 komentarzy... Przykro mi, ale cóż...
Dlatego, że się nieźle obijacie z komentarzami to będę, póki co, wymagać minimalnie dziesięciu.
Kontakt ze mną: Twitter i Ask.

poniedziałek, 13 maja 2013

Rozdział drugi.

James Arthur - Impossible


- Cześć wujku - powiedziałam beznamiętnie. Bez emocji.
- Cześć Dyśka - objął mnie.
   Moja musiała być bezcenna jak w reklamie MasterCard. Co ja gadam. Lepsza. Od kiedy mój wujek stał się tak wylewny? Ja pierniczę, ale się porobiło w tym Bełchatowie.
- Pracę zaczynasz od dziś, na i po treningach chłopaków. Powodzenia - Bum! Czar prysł i wszystko wróciło do normy. Nie tak wiele się tu zmieniło, stwierdzając po krótkiej analizie.
   Korzystając ze swoich przywilejów weszłam na halę przy Dąbrowskiego 11, zajęłam miejsce na jednym z niebieskich krzesełek (te żółte były za daleko od wejścia) i czekałam na caluśka resztę zespołu.
   Najpierw swą obecnością zaszczycił mnie trener, Miguel Falasca. Przywitałam go, on mnie również. Miguel, kiedyś zawodnik Skry. Ciekawe jak to jest, gdy trenuje cię "kolega z boiska"? Musze podpytać Szampona, Plinę, tudzież Zatiego.
   Spytałabym Winiara, ale go już nie ma ani w Skrze, ani w PlusLidze. Tegoroczne transfery rozwaliły mnie psychicznie. Szczególnie po transferach Michała i Aleksa miałam w głowie ogromny mętlik. Tyle odmiennych zdań na ten temat... Moje też było nie do końca wyjaśnione. Było mi cholernie przykro, poczułam jakby zdradzali Skrę i nas, kibiców.
   Podobnie było w przypadku Bartmana. Podziwiam go jako siatkarza i człowieka, ponieważ jest naturalny. Nikogo nie udaje i nie zmienia się "pod wpływem tłumu". Jego poczucie humoru odpowiadało mi w stu procentach. Jego ataki hipnotyzowały, a asy serwisowe podwyższały adrenalinę i powodowały euforię, zarówno na boisku i hali, jak i przed telewizorem. Ten moment, gdy wpatrywał się w piłkę przed zagrywką, spojrzenie jak u snajpera, powodował dreszcze, szybsze bicie serca i uśmiech, gdy wchodził na boisko podczas meczu reprezentacji, a także Resovii. Siatkarz idealny. Na boisku działa instynktownie, jak drapieżca. Skupia się na piłce i w dwustu procentach oddaje się grze.
   Wiem, iż nie jestem pierwszą (i ostatnią) osobą, która twierdzi, że polska siatkówka i reprezentacja to potęga, polscy kibice są najbardziej głośnymi i oddanymi na świecie, a granie w polskim klubie siatkarskim to zaszczyt.
   Rozmyślałam tak przez jakieś dziesięć minut. Na halę weszli zawodnicy.
   Trening przebiegał dość spokojnie. Był to mój "pierwszy raz", więc tylko podawałam małe sugestie Miguelowi. Mówiąc "dość spokojnie" nie mam oczywiście na myśli Wrony i Karollo, którzy mimo tego, że ciężko trenowali to znaleźli czas, i siły, by wywinąć jakiś kawał trenerowi.
   Po treningu porozmawiałam jeszcze chwilkę z sztabem szkoleniowym, w którym teraz również pracowałam, i ruszyłam do wyjścia.
- Cześć - usłyszałam za sobą głos Wrony.
- Hej - odpowiedziałam, ale nie zatrzymałam się, ani nie zwolniłam kroku.
- To ma być ta niespodzianka? - Zdezorientował mnie.
- Co? - Przystanęłam. Andrzej wyprzedził mnie o dwa kroki, to znaczy jego kroki, bo w moim przypadku byłyby to susy.
- Wczoraj byłaś taka tajemnicza - wywrócił oczyma. Parę godzin, a już mnie próbuje wkurzyć! - A dziś, bum!, pracujesz jako nasz trener przygotowania fizycznego.
- Zdarza się - odpowiedziałam i minęłam go, podążając w stronę wyjścia z budynku.
- Dlaczego? - Odwróciłam się nie do końca rozumiejąc. - Dlaczego tu pracujesz? - Poprawił się.
- Przez rodzi... - Przerwałam. Nie muszę mu się tłumaczyć. - A co nie mogę, Sherlocku?
- Oczywiście, że możesz! Mi to absolutnie nie przeszkadza - uśmiechnął się od ucha do ucha.
- Widać - mruknęłam mijając próg drzwi wyjściowych, które otworzył mi Andrzej. - Dzięki - uśmiechnęłam się odruchowo.
- Ależ proszę - odparł niczym jakiś odźwierny.
   Zaśmiałam się, odpowiedział mi tym samym. Szliśmy tak ramię w... Powiedzmy, że też ramię, aż pod mój blok. Milczeliśmy. Słowa nie były potrzebne. Sama obecność wystarczała. Znaliśmy się zaledwie parę godzin, a mi pierwszy raz przeszło przez myśl coś w stylu, że fajnie byłoby mieć w Bełchatowie takiego przyjaciela jak Kipek. Oczywiście Marcina nie da się zastąpić, ale chciałabym mieć tu, na miejscu, kogoś podobnego do niego. Może nawet Andrzej spełnił by się w tej roli. Nawet cieszyła mnie ta myśl. Wrona, lojalny przyjaciel.
- Tu mieszkam - powiedziałam zatrzymując się przed wejściem do bloku wyciągając kluczyki z kieszeni.
- Przecież wiem! - Zaśmiał się. No tak, błyskotliwa ja.
- Kuźwa... - Wymamrotałam.
- Oj, nie klnij - skarcił mnie.
- To nie było przekleństwo - zaprotestowałam.
- Nie bulwersuj się tak - objął mnie przyjacielsko ramieniem. - Przecież nic złego nie zrobiłem - zrobił mnię zbitego psa.
- Nie powiedziałam nic takiego! - Wyswobodziłam się z jego objęcia.
- Już dobrze - uśmiechnął się, w sumie to on nawet nie przestaje się uśmiechać. - Tylko sama nigdzie nie wychodź!
- Co? - Jakim cudem on tak raptownie zmienia temat?
- Nie szwendaj się sama po nocy - zrobił minę jakby dziecku tłumaczył. Zabrzmiało to jakby się martwił o moje bezpieczeństwo. Prychnęłam.
- Czemu? Mieszkałam w Bydgoszczy, ty też. Tamto miasto jest bardziej niebezpieczne - wywróciłam oczami.
- Nigdy nic nie wiadomo - puścił mi oko.
- No tak, w końcu może napaść mnie jakiś ptak- zaśmiał się. - Na przykład wrona jakaś, w ostateczności kruk - znów się zaśmiał.
- Ze swoim kompanem.
- No tak! Zbożopodobnym* - zaśmiał się po raz kolejny.
- Racja, święta racja - jego szczerość była urocza.
- W takim razie idę do mieszkania, zapuszkuję się tam i nie będę wpuszczać żadnych ptaków - spojrzałąm na niego wymownie. - Roślin też nie - teraz mój wzrok powinien wyłapać Karollo, ale nie ma go w pobliżu, więc trudno.
- Dobre posunięcie - powiedział z udawaną powagą.
- Też tak sądzę - przyznałam również poważnie. - Zacznę od teraz. Do jutra - pomachałam mu z uśmiechem równocześnie wchodząc na klatkę.

* Zbożopodobnym - tak, wiem, nie ma takiego słowa.

Dziękuję Wam za te ponad 300 wejść! Jesteście niesamowici!
Zachęcam do regularnej lektury mojego opowiadania i komentowania rozdziałów.
Postanowiłam, że nowe rozdziały będą wstawiane w niedzielę, poniedziałek lub wtorek. Rozdziały będą dodawane raz w tygodniu, jeśli pod każdym z nich będzie minimum 15 komentarzy (każda osoba liczy się jako jeden komentarz, tak więc proszę o podpisywanie się w anonimowych sugestiach).
Mogę Was informować o nowych rozdziałach na Twitterze wystarczy, że napiszecie w komentarzu swój nick lub wyślecie do mnie wiadomość zaadresowaną na moje konto.
Dziękuję za uwagę i życzę miłego dnia / popołudnia / wieczoru :)

poniedziałek, 6 maja 2013

Rozdział pierwszy.

Justin Timberlake - Cry Me A River


   Właśnie stałam na dworcu, wiał wiatr, nie padało, ale Słońcem nie raziło. Byłam cholernie zła na rodziców, którzy wysyłali mnie do Bełchatowa, no bo, prawdę mówiąc, po co!? Wyganiali mnie z Bydgoszczy. Mojej, jak dotąd, pięknej Bydgoszczy. Nie rozumiałam ich zachowania i ostatnich decyzji.
   Za czym tam mnie wysyłali? Wymówką była praca trenera przygotowania fizycznego. Skończyłam jakiś kurs, a w jednym z bełchatowskich klubów potrzebowali właśnie takiego "specjalisty".
   Aczkolwiek domyślałam się innego powodu, i nie był nim mój wujek, bełchatowska szycha.
   Podjechał pociąg relacji Szczecin - Kraków jadący przez Bydgoszcz i odtąd "mój" Bełchatów. Byłam tam już parę razy. Ostatnio podczas meblowania mojego nowego lokum. Dziwnie to brzmi, co nie?
   Nigdy nie sądziłam, że wyprowadzę się z domu, a raczej Bydgoszczy, nim skończę 21 lat. Wiele mi nie zostało, zaledwie parę dni, ale cóż. Jedno jest pewne, swoje urodziny spędzę, w prawie że, obcym mieście, wśród obcych ludzi. Bomba! Już się nie mogę doczekać. Czujecie ten sarkazm?
   Wsiadłam do pociągu. wybrałam chyba czwarty wagon. Znalazłam w miarę pusty przedział. Przywitałam chłopaka, który już w nim był. Torba wylądowała na stelażu bagażowym. Tylko jedna, bo reszta już była w mieszkaniu. Wyciągnęłam tablet i włączyłam internet.
   Kolejne godziny miały być udręką. Och, przepraszam, nie "miały być" tylko "były". Serio. Gorsze niż Droga Krzyżowa, no dobra, lekko przesadziłam, ale blisko.
   Chłopak siedzący ze mną w przedziale wyszedł po pół godziny z uśmiechem na twarzy i kartką w kieszeni, na której zapisany był mój numer i imię. Chyba nazywał się Michał, jeśli dobrze zapamiętałam. Miły, przystojny, ale nie w moim typie.
   Po kilku godzinach wreszcie wysiadłam w Bełchatowie. Matko, dziwnie brzmi to "wreszcie", chociaż w tym momencie zadowoliłaby mnie wysiadka na koreańskiej granicy. Sama jestem w szoku.
   Z PKP do mieszkania pojechałam autobusem miejskim. Weszłam do środka, rzuciłam torbę na kanapę i biegiem rzuciłam się do łazienki. Wzięłam długi prysznic. Wszystkie problemy, stres i całe zło tego świata spłynęły po mnie jak po kaczce. Został tylko mój nowy świat.
   Po wyjściu spod natrysku wytarłam się do sucha, ubrałam koszulkę na ramiączkach i szorty, a włosy wysuszyłam i splotłam w kłosa.
   Usadowiłam się na kanapie i włączyłam telewizor. Pierwszym programem jaki włączyłam był Polsat Sport. Czemu akurat ten? Uwielbiałam sport. Siatkówkę, piłkę ręczną i nożną. Kochałam Bydgoszcz, ale nigdy nie kibicowałam Delekcie. Nie wiedziałam dlaczego, ale nie ciągnęło mnie do niej. Wolałam Skrę, ZAKSĘ, tudzież Resovię. Miałam w Delekcie kumpla, Marcina. Marcina Walińskiego. Bilard, kino, śmiech, zabawa to mi się z nim kojarzyło od niepamiętnych czasów. Rozumiał mnie jak nikt inny. Nie potrzebowaliśmy słów by ze sobą rozmawiać. Wystarczył gest. Kiedyś, gdy udawał ze swoimi kumplami The Jackson 5 trenował te "kocie ruchy" bioderkiem pod moim okiem. Miałam niezły ubaw.
   Gdy tak myślałam o tych wszystkich wspomnieniach ktoś zadzwonił do drzwi. O moim pobycie tutaj wiedzieli rodzice i wujek, a to z pewnością nikt z nich.
   Wstałam z kanapy, a raczej ruszyłam swój "wiecznie za duży" tyłek i otworzyłam drzwi.
   Ujrzałam... Kogoś dość znajomego, aczkolwiek nie mogłam sobie przypomnieć mienia. Facet, dwa metry wzrostu, brunet. Niczego sobie. Zapewne siatkarz zważając na wzrost. Podsumowując zaistniałą sytuację, zapewne Skry. Nie ogarnęłam jeszcze wszystkich transferów. Momencik... Grał w Delekcie! Na bank!
- Cześć - przywitał się.
- Siema - odpowiedziałam. - Przepraszam, że nie wiem, ale jak się nazywasz?
- Andrzej Wrona - wyprostował się jakbym była co najmniej Napoleonem Bonaparte.
- Miło mi. A co ty tu robisz? - Widzę gościa któryś raz, więc skąd miał wiedzieć, że tu jestem skoro nawet nie pamiętałam jak ma na imię?
- Mówi ci coś nazwisko Waliński? - No tak! Przecież on też wiedział! - Będziemy tak gadać w progu?
- Przepraszam - wybąkałam i gestem ręki zaprosiłam go do środka.
   Szczerze mówiąc, przy nim nawet moje 185 cm wzrostu wymiękało. Usiedliśmy na kanapie, zrobiłam kawę i rozmawialiśmy dalej.
- Marcin zadzwonił do mnie i poprosił bym zobaczył co u ciebie słychać. Dał mi adres i, ta dam!, jestem.
- Ta dam!, widzę - odparłam niezbyt entuzjastycznie.
- Rozchmurz się! - Uniósł kąciki moich ust palcami do góry.
- Lepiej? - Wymamrotałam przez sztuczny uśmiech.
- Zdecydowanie - jego entuzjazm mnie przerażał.
- Tak się zastanawiałam - usłyszałam ciche "hmm?". - Czy tylko mnie przeraża twój entuzjazm czy resztę tej planety też... Jak sądzisz? - Spytałam.
- Nie zastanawiałem się nad tym - wyznał.
- Czas najwyższy!
- Nie bądź taka! - Dźgnął mnie łokciem w żebra. Au!, my ribs!
- Andrzej, no! - Zaśmiałam się.
- Teraz mi się podobasz - wyszczerzył się w cholernie szczerym uśmiechu. Był uroczy.
- Jak mam rozumieć te słowa? - Jego uśmiech był zaraźliwy.
- Jak zechcesz - puścił mi oko.
- Dobrze - przeciągnęłam drugą głoskę.
   Andrzej znów się zaśmiał.
- Pocieszny z ciebie człowiek - uśmiechnęłam się.
- Z ciebie też - uniosłam brwi. - Jak się rozluźnisz - jak on się ślicznie uśmiecha!
- Dzięki mam pytanko - jego mina wskazywała, że na nie czeka. - Grasz w Skrze?
- Tak.
- I jeszcze jedno. Co o mnie powiedział ci Kipek?
- Ładna, wolna i że na imię masz Klaudyna - cały Kipek. Najważniejsze pomija.
- Kurczę, już tak późno? - Spytał. Uznałam, że to pytanie retoryczne. - Musze iść.
- Do zobaczenia. Coś czuję, że się niedługo zdziwisz - zaśmiałam się cicho.
- Do zobaczenia i czemu niby? - Spytał stojąc w progu.
- Zobaczysz - pomachałam mu i zamknęłam drzwi. - Do jura - wyszeptałam.

Pierwszy rozdział jest.
Jeśli szukacie kontaktu ze mną (choć zapewne nie) to tu jest mój Twitter <klik>.
Pozdrawiam i liczę na komentarze, choć zapewne będzie ich niewiele.

sobota, 4 maja 2013

Prolog.

Bydgoszcz czy Bełchatów?
Bydgoszcz.
Skra czy Delecta?
Skra.

Dziwne, nieprawdaż?
Co jest dziwne?
To uczucie, kiedy chcesz poznać ludzi, których podziwiasz, ale za bardzo kochasz swoje miasto, swoją małą ojczyznę, by się przemóc. Wyprowadzić. Cokolwiek.
Kiedy się zdeterminujesz by to zrobić? Wtedy, gdy ktoś cię do tego zmusi. A czas pokaże, że można.

Miłość?
Ona nie istnieje. Nie w tym wymiarze. Nie w tym świecie, w którym jest pełno przemocy i rasizmu.
Czy to się może zmienić?
Z pozoru nie, ale gdy sięgniemy głębiej... Owszem.

Przyjaciele?
Są. I zawsze będą. Ci lojalni i wierni zostają. 
Na dobre i na złe. W radości i smutku. W zdrowiu i chorobie.
Najukochańsi.

Marzenia?
Zawsze obecne.
Życie bez marzeń to życie bez sensu.
One są różne, ale każde tak samo ważne.
Spełnianie ich to wielka radość, ale droga do ich spełnienia nie zawsze jest prosta.
Wyboista i kręta. Taka jest w większości przypadków.
Pokonujemy swoje lęki i przezwyciężamy pragnienia, które cofają nas od zamierzonego celu.