James Arthur - Impossible
- Cześć wujku - powiedziałam beznamiętnie. Bez emocji.
- Cześć Dyśka - objął mnie.
Moja musiała być bezcenna jak w reklamie MasterCard. Co ja gadam. Lepsza. Od kiedy mój wujek stał się tak wylewny? Ja pierniczę, ale się porobiło w tym Bełchatowie.
- Pracę zaczynasz od dziś, na i po treningach chłopaków. Powodzenia - Bum! Czar prysł i wszystko wróciło do normy. Nie tak wiele się tu zmieniło, stwierdzając po krótkiej analizie.
Korzystając ze swoich przywilejów weszłam na halę przy Dąbrowskiego 11, zajęłam miejsce na jednym z niebieskich krzesełek (te żółte były za daleko od wejścia) i czekałam na caluśka resztę zespołu.
Najpierw swą obecnością zaszczycił mnie trener, Miguel Falasca. Przywitałam go, on mnie również. Miguel, kiedyś zawodnik Skry. Ciekawe jak to jest, gdy trenuje cię "kolega z boiska"? Musze podpytać Szampona, Plinę, tudzież Zatiego.
Spytałabym Winiara, ale go już nie ma ani w Skrze, ani w PlusLidze. Tegoroczne transfery rozwaliły mnie psychicznie. Szczególnie po transferach Michała i Aleksa miałam w głowie ogromny mętlik. Tyle odmiennych zdań na ten temat... Moje też było nie do końca wyjaśnione. Było mi cholernie przykro, poczułam jakby zdradzali Skrę i nas, kibiców.
Podobnie było w przypadku Bartmana. Podziwiam go jako siatkarza i człowieka, ponieważ jest naturalny. Nikogo nie udaje i nie zmienia się "pod wpływem tłumu". Jego poczucie humoru odpowiadało mi w stu procentach. Jego ataki hipnotyzowały, a asy serwisowe podwyższały adrenalinę i powodowały euforię, zarówno na boisku i hali, jak i przed telewizorem. Ten moment, gdy wpatrywał się w piłkę przed zagrywką, spojrzenie jak u snajpera, powodował dreszcze, szybsze bicie serca i uśmiech, gdy wchodził na boisko podczas meczu reprezentacji, a także Resovii. Siatkarz idealny. Na boisku działa instynktownie, jak drapieżca. Skupia się na piłce i w dwustu procentach oddaje się grze.
Wiem, iż nie jestem pierwszą (i ostatnią) osobą, która twierdzi, że polska siatkówka i reprezentacja to potęga, polscy kibice są najbardziej głośnymi i oddanymi na świecie, a granie w polskim klubie siatkarskim to zaszczyt.
Rozmyślałam tak przez jakieś dziesięć minut. Na halę weszli zawodnicy.
Trening przebiegał dość spokojnie. Był to mój "pierwszy raz", więc tylko podawałam małe sugestie Miguelowi. Mówiąc "dość spokojnie" nie mam oczywiście na myśli Wrony i Karollo, którzy mimo tego, że ciężko trenowali to znaleźli czas, i siły, by wywinąć jakiś kawał trenerowi.
Po treningu porozmawiałam jeszcze chwilkę z sztabem szkoleniowym, w którym teraz również pracowałam, i ruszyłam do wyjścia.
- Cześć - usłyszałam za sobą głos Wrony.
- Hej - odpowiedziałam, ale nie zatrzymałam się, ani nie zwolniłam kroku.
- To ma być ta niespodzianka? - Zdezorientował mnie.
- Co? - Przystanęłam. Andrzej wyprzedził mnie o dwa kroki, to znaczy jego kroki, bo w moim przypadku byłyby to susy.
- Wczoraj byłaś taka tajemnicza - wywrócił oczyma. Parę godzin, a już mnie próbuje wkurzyć! - A dziś, bum!, pracujesz jako nasz trener przygotowania fizycznego.
- Zdarza się - odpowiedziałam i minęłam go, podążając w stronę wyjścia z budynku.
- Dlaczego? - Odwróciłam się nie do końca rozumiejąc. - Dlaczego tu pracujesz? - Poprawił się.
- Przez rodzi... - Przerwałam. Nie muszę mu się tłumaczyć. - A co nie mogę, Sherlocku?
- Oczywiście, że możesz! Mi to absolutnie nie przeszkadza - uśmiechnął się od ucha do ucha.
- Widać - mruknęłam mijając próg drzwi wyjściowych, które otworzył mi Andrzej. - Dzięki - uśmiechnęłam się odruchowo.
- Ależ proszę - odparł niczym jakiś odźwierny.
Zaśmiałam się, odpowiedział mi tym samym. Szliśmy tak ramię w... Powiedzmy, że też ramię, aż pod mój blok. Milczeliśmy. Słowa nie były potrzebne. Sama obecność wystarczała. Znaliśmy się zaledwie parę godzin, a mi pierwszy raz przeszło przez myśl coś w stylu, że fajnie byłoby mieć w Bełchatowie takiego przyjaciela jak Kipek. Oczywiście Marcina nie da się zastąpić, ale chciałabym mieć tu, na miejscu, kogoś podobnego do niego. Może nawet Andrzej spełnił by się w tej roli. Nawet cieszyła mnie ta myśl. Wrona, lojalny przyjaciel.
- Tu mieszkam - powiedziałam zatrzymując się przed wejściem do bloku wyciągając kluczyki z kieszeni.
- Przecież wiem! - Zaśmiał się. No tak, błyskotliwa ja.
- Kuźwa... - Wymamrotałam.
- Oj, nie klnij - skarcił mnie.
- To nie było przekleństwo - zaprotestowałam.
- Nie bulwersuj się tak - objął mnie przyjacielsko ramieniem. - Przecież nic złego nie zrobiłem - zrobił mnię zbitego psa.
- Nie powiedziałam nic takiego! - Wyswobodziłam się z jego objęcia.
- Już dobrze - uśmiechnął się, w sumie to on nawet nie przestaje się uśmiechać. - Tylko sama nigdzie nie wychodź!
- Co? - Jakim cudem on tak raptownie zmienia temat?
- Nie szwendaj się sama po nocy - zrobił minę jakby dziecku tłumaczył. Zabrzmiało to jakby się martwił o moje bezpieczeństwo. Prychnęłam.
- Czemu? Mieszkałam w Bydgoszczy, ty też. Tamto miasto jest bardziej niebezpieczne - wywróciłam oczami.
- Nigdy nic nie wiadomo - puścił mi oko.
- No tak, w końcu może napaść mnie jakiś ptak- zaśmiał się. - Na przykład wrona jakaś, w ostateczności kruk - znów się zaśmiał.
- Ze swoim kompanem.
- No tak! Zbożopodobnym* - zaśmiał się po raz kolejny.
- Racja, święta racja - jego szczerość była urocza.
- W takim razie idę do mieszkania, zapuszkuję się tam i nie będę wpuszczać żadnych ptaków - spojrzałąm na niego wymownie. - Roślin też nie - teraz mój wzrok powinien wyłapać Karollo, ale nie ma go w pobliżu, więc trudno.
- Dobre posunięcie - powiedział z udawaną powagą.
- Też tak sądzę - przyznałam również poważnie. - Zacznę od teraz. Do jutra - pomachałam mu z uśmiechem równocześnie wchodząc na klatkę.
* Zbożopodobnym - tak, wiem, nie ma takiego słowa.
Korzystając ze swoich przywilejów weszłam na halę przy Dąbrowskiego 11, zajęłam miejsce na jednym z niebieskich krzesełek (te żółte były za daleko od wejścia) i czekałam na caluśka resztę zespołu.
Najpierw swą obecnością zaszczycił mnie trener, Miguel Falasca. Przywitałam go, on mnie również. Miguel, kiedyś zawodnik Skry. Ciekawe jak to jest, gdy trenuje cię "kolega z boiska"? Musze podpytać Szampona, Plinę, tudzież Zatiego.
Spytałabym Winiara, ale go już nie ma ani w Skrze, ani w PlusLidze. Tegoroczne transfery rozwaliły mnie psychicznie. Szczególnie po transferach Michała i Aleksa miałam w głowie ogromny mętlik. Tyle odmiennych zdań na ten temat... Moje też było nie do końca wyjaśnione. Było mi cholernie przykro, poczułam jakby zdradzali Skrę i nas, kibiców.
Podobnie było w przypadku Bartmana. Podziwiam go jako siatkarza i człowieka, ponieważ jest naturalny. Nikogo nie udaje i nie zmienia się "pod wpływem tłumu". Jego poczucie humoru odpowiadało mi w stu procentach. Jego ataki hipnotyzowały, a asy serwisowe podwyższały adrenalinę i powodowały euforię, zarówno na boisku i hali, jak i przed telewizorem. Ten moment, gdy wpatrywał się w piłkę przed zagrywką, spojrzenie jak u snajpera, powodował dreszcze, szybsze bicie serca i uśmiech, gdy wchodził na boisko podczas meczu reprezentacji, a także Resovii. Siatkarz idealny. Na boisku działa instynktownie, jak drapieżca. Skupia się na piłce i w dwustu procentach oddaje się grze.
Wiem, iż nie jestem pierwszą (i ostatnią) osobą, która twierdzi, że polska siatkówka i reprezentacja to potęga, polscy kibice są najbardziej głośnymi i oddanymi na świecie, a granie w polskim klubie siatkarskim to zaszczyt.
Rozmyślałam tak przez jakieś dziesięć minut. Na halę weszli zawodnicy.
Trening przebiegał dość spokojnie. Był to mój "pierwszy raz", więc tylko podawałam małe sugestie Miguelowi. Mówiąc "dość spokojnie" nie mam oczywiście na myśli Wrony i Karollo, którzy mimo tego, że ciężko trenowali to znaleźli czas, i siły, by wywinąć jakiś kawał trenerowi.
Po treningu porozmawiałam jeszcze chwilkę z sztabem szkoleniowym, w którym teraz również pracowałam, i ruszyłam do wyjścia.
- Cześć - usłyszałam za sobą głos Wrony.
- Hej - odpowiedziałam, ale nie zatrzymałam się, ani nie zwolniłam kroku.
- To ma być ta niespodzianka? - Zdezorientował mnie.
- Co? - Przystanęłam. Andrzej wyprzedził mnie o dwa kroki, to znaczy jego kroki, bo w moim przypadku byłyby to susy.
- Wczoraj byłaś taka tajemnicza - wywrócił oczyma. Parę godzin, a już mnie próbuje wkurzyć! - A dziś, bum!, pracujesz jako nasz trener przygotowania fizycznego.
- Zdarza się - odpowiedziałam i minęłam go, podążając w stronę wyjścia z budynku.
- Dlaczego? - Odwróciłam się nie do końca rozumiejąc. - Dlaczego tu pracujesz? - Poprawił się.
- Przez rodzi... - Przerwałam. Nie muszę mu się tłumaczyć. - A co nie mogę, Sherlocku?
- Oczywiście, że możesz! Mi to absolutnie nie przeszkadza - uśmiechnął się od ucha do ucha.
- Widać - mruknęłam mijając próg drzwi wyjściowych, które otworzył mi Andrzej. - Dzięki - uśmiechnęłam się odruchowo.
- Ależ proszę - odparł niczym jakiś odźwierny.
Zaśmiałam się, odpowiedział mi tym samym. Szliśmy tak ramię w... Powiedzmy, że też ramię, aż pod mój blok. Milczeliśmy. Słowa nie były potrzebne. Sama obecność wystarczała. Znaliśmy się zaledwie parę godzin, a mi pierwszy raz przeszło przez myśl coś w stylu, że fajnie byłoby mieć w Bełchatowie takiego przyjaciela jak Kipek. Oczywiście Marcina nie da się zastąpić, ale chciałabym mieć tu, na miejscu, kogoś podobnego do niego. Może nawet Andrzej spełnił by się w tej roli. Nawet cieszyła mnie ta myśl. Wrona, lojalny przyjaciel.
- Tu mieszkam - powiedziałam zatrzymując się przed wejściem do bloku wyciągając kluczyki z kieszeni.
- Przecież wiem! - Zaśmiał się. No tak, błyskotliwa ja.
- Kuźwa... - Wymamrotałam.
- Oj, nie klnij - skarcił mnie.
- To nie było przekleństwo - zaprotestowałam.
- Nie bulwersuj się tak - objął mnie przyjacielsko ramieniem. - Przecież nic złego nie zrobiłem - zrobił mnię zbitego psa.
- Nie powiedziałam nic takiego! - Wyswobodziłam się z jego objęcia.
- Już dobrze - uśmiechnął się, w sumie to on nawet nie przestaje się uśmiechać. - Tylko sama nigdzie nie wychodź!
- Co? - Jakim cudem on tak raptownie zmienia temat?
- Nie szwendaj się sama po nocy - zrobił minę jakby dziecku tłumaczył. Zabrzmiało to jakby się martwił o moje bezpieczeństwo. Prychnęłam.
- Czemu? Mieszkałam w Bydgoszczy, ty też. Tamto miasto jest bardziej niebezpieczne - wywróciłam oczami.
- Nigdy nic nie wiadomo - puścił mi oko.
- No tak, w końcu może napaść mnie jakiś ptak- zaśmiał się. - Na przykład wrona jakaś, w ostateczności kruk - znów się zaśmiał.
- Ze swoim kompanem.
- No tak! Zbożopodobnym* - zaśmiał się po raz kolejny.
- Racja, święta racja - jego szczerość była urocza.
- W takim razie idę do mieszkania, zapuszkuję się tam i nie będę wpuszczać żadnych ptaków - spojrzałąm na niego wymownie. - Roślin też nie - teraz mój wzrok powinien wyłapać Karollo, ale nie ma go w pobliżu, więc trudno.
- Dobre posunięcie - powiedział z udawaną powagą.
- Też tak sądzę - przyznałam również poważnie. - Zacznę od teraz. Do jutra - pomachałam mu z uśmiechem równocześnie wchodząc na klatkę.
* Zbożopodobnym - tak, wiem, nie ma takiego słowa.
Dziękuję Wam za te ponad 300 wejść! Jesteście niesamowici!
Zachęcam do regularnej lektury mojego opowiadania i komentowania rozdziałów.
Postanowiłam, że nowe rozdziały będą wstawiane w niedzielę, poniedziałek lub wtorek. Rozdziały będą dodawane raz w tygodniu, jeśli pod każdym z nich będzie minimum 15 komentarzy (każda osoba liczy się jako jeden komentarz, tak więc proszę o podpisywanie się w anonimowych sugestiach).
Postanowiłam, że nowe rozdziały będą wstawiane w niedzielę, poniedziałek lub wtorek. Rozdziały będą dodawane raz w tygodniu, jeśli pod każdym z nich będzie minimum 15 komentarzy (każda osoba liczy się jako jeden komentarz, tak więc proszę o podpisywanie się w anonimowych sugestiach).
Mogę Was informować o nowych rozdziałach na Twitterze wystarczy, że napiszecie w komentarzu swój nick lub wyślecie do mnie wiadomość zaadresowaną na moje konto.
Dziękuję za uwagę i życzę miłego dnia / popołudnia / wieczoru :)
Nie no, naprawdę, dłuższego to ty nie mogłaś napisać!!!!!
OdpowiedzUsuńOgółem zaczepisty rozdział, ale dawaj to dłuższe, bo się nakręcam, a tu 2 minuty i nic nie ma. :c
Trzym się, ziom. :D
Szkoda, że tak króciutko, ale i tak bardzo fajnie :)
OdpowiedzUsuńWrona, Wrona, Wrona <3 Nie mogę się nim nacieszyć, on sprawia wrażenie tak pozytywnego i kochanego faceta, że aż mi się same usta składają w szeroki uśmiech, jak czytam Twoje opowiadanie:) Pisz dalej, mam nadzieję, że coś Andrzej zacznie działać, haha :)
"- No tak, w końcu może napaść mnie jakiś ptak- zaśmiał się. - Na przykład wrona jakaś, w ostateczności kruk" mój ulubiony fragment! genialne! i jeszcze "zbożopodobny" :D czekam na rozwój ;)
OdpowiedzUsuńHahah z tym zbożopodobnym to mnie rozwaliłaś :D
OdpowiedzUsuńWłaśnie tak wyobrażam sobie realnego Wronę - zawsze uśmiechniętego i z poczuciem humoru ;)
Lubię blogi, które pisane są tak jakby "w teraźniejszości" czy jakby to nazwać. Wiesz ocb xD
Pozdrawiam i również zapraszam do siebie: http://niepojete-szczescie.blogspot.com/ --> ostrzegam, że trochę nieprzyzwoity, żeby potem nie było xD
Zapraszam do mnie, na nowy, 9 rozdział :) http://volleyball-love-story-zb9.blogspot.com/
OdpowiedzUsuńrozdział krótki ale bardzo fajny :D "zbożopodobnym" hahaha leże :D Postać Wrony jak najbardziej przypadła mi do gustu. Bardzo pozytywny człowiek :D /Łosiek
OdpowiedzUsuńOby tak dalej kochana! Wstawiaj kolejny rozdział ! Opowiadanie - superrrr ;3 / Amowa
OdpowiedzUsuńZapowiada się bardzo ciekawie, mam nadzieję, że będzie chociaż kilka zwrotów akcji ;) Szkoda, że rozdziały takie krótkie :D
OdpowiedzUsuńZaczęłam czytać i już nie mogę się doczekać kolejnego ;)
OdpowiedzUsuńZapraszam do mnie na nowy rozdział w wolnej chwili
http://peryferiesiatkarskie.blog.pl/2013/05/16/rozdzial-46-wspomnienia-i-niepopelniony-blad/
informuj mnie proszę o nowych rozdziałach na tt/ @odczapy
OdpowiedzUsuńŚwietne opowiadanie :p czekam na nastepny rozdział :)
OdpowiedzUsuń