poniedziałek, 23 września 2013

Epilog

30 Second To Mars - Up In The Air


   Gdzie jest Wrona? Nie u mojego boku, u boku swojej nowej miłości. Mam nadzieję, że tej jedynej i ostatniej. Cieszę się jego szczęściem i mam nadzieję, że ona nie skrzywdzi go tak, jak ja. Modlę się by zasłużyła na jego miłość i z tego, co widziałam, na ile ją poznałam, to daje radę. Ta dziewczyna pokochała jego, a nie siatkarza. Jest zakochana nie tylko w nim, ale i w całej Skrze, Bełchatowie i już zaapelowała się na pomoc przy naszym malutkim. Jak to nazwały go nasze Skrzaty, owocem polsko-włoskiej solidarności, a dokładniej modeńsko-bełchatowskiej.

   Dlaczego Michał? Na cześć swojego chrzestnego, ponieważ jest on najlepszym przyjacielem Zbyszka. Co ja mówię! Przyjaciel? On jest jego bratem, powiernikiem, kompanem. Gdyby nie on, nie wiadomo, gdzie teraz byłby Bartman. Kiedy on się poddawał, nie mógł już znieść presji czy nacisku stwarzanego przez wszystkich dookoła, Misiek sprzedawał mu siarczystego liścia, a następnie przytulał, szepcząc na ucho Dasz radę, Zibi. Wierzę w Ciebie. Zaś ja wierzę, że oni będą tym kultowym Zbychiałem do końca.

   Siedziałam ze Zbyszkiem na sopockiej plaży, wpatrując się w przeganiające się grzbiety fal i zachód słońca. Spoczywaliśmy na rozgrzanym za dni piasku, trzymając się za ręce. Nasze twarze otulała słodka, ciepła bryza i ogrzewało pomarańczowe słońce, które otaczała różowa łuna. Widok, jak z amerykańskiego romansidła.
   Niedawno zaczął się sezon reprezentacyjny, a Polska swój pierwszy poważny mecz w Lidze Światowej rozegra w gdańsko-sopockiej Ergo Arenie z Francją. Mecz ten miałam oglądać z loży VIP-ów. Cóż za poroniony pomysł! Dlaczego? Bo Bartman wymyślił sobie, że wybiorę się tam z maluśkim Miśkiem, który przy tym huku ogłuchnie. Och, muszę się z tego wykręcić.
- Mówiłem ci już, że ślicznie wyglądasz? - Spytał Zibi, przysuwając się bliżej mnie i obejmując ramieniem.
- Co jest takiego ślicznego w szortach i bokserce? - Zaśmiałam się.
- Ty, kochanie.
   Zatopił usta w moich własnych. Nasze pocałunki z każdym dniem smakowały coraz lepiej.
- Zbyszek, gdzie jest Michaś?
   Tak, wiem. Co ze mnie za matka, że nie mam zielonego pojęcia, gdzie jest mój syn. Na usprawiedliwienie mam słowa Zbigniewa O małego się nie martw. Ja się wszystkim zajmę.
- Młody jest ze swym ojcem chrzestnym i resztą siatkarskiego wujostwa.
- O, nie. Żartujesz? Przecież on ma zaledwie kilka miesięcy, a ty już mu gotujesz takie piekło?
- Spokojnie. U Pita jest Ola i powiedziała, że da znać, gdy coś będzie nie tak.
- Wtedy będzie za późno - zauważyłam.
- Skarbie, wyluzuj. Ola jest niepozorna, ale umie okiełznać bandę siatkarzy - zaśmiał się. - Tak, jak ty - cmoknął mnie w czoło.
- To miał być komplement? Bo wiesz, każda z nas to potrafi.
- Oczywiście. Co do przyjemności...
   Zibi wstał i zaczął przeszukiwać kieszenie. Cicho zachichotałam. Wyglądaj komicznie. Nie widziałam nikogo, kto z takim zaangażowaniem przeszukiwałby kieszenie swojej skórzanej kurtki. Buszował po nich z taką dynamiką, że miałam wrażenie, iż od tego zależy jego życie.
   Szukał telefonu? Nie. Wyciągnął go na chwilę, sprawdził godzinę i schował z powrotem.
   Wstałam i, przerywając chichotanie, spytałam:
- Pomóc ci?
- Nie, dam radę - odrzekł. - O! Jest!
   Schował coś w dłoni, a że miał je wyjątkowo wielkie, jak na siatkarza przystało, to nie miałam, choćby najmniejszych, szans na zobaczenie tego, co przede mną ukrywał.
   Zerknął na słońce.
- Normalnie najpierw zapytałbym się twoich rodziców, żeby było zgodnie z tradycją, ale w zaistniałej sytuacji - przykląkł przede mną. - Wyjdziesz za mnie?
   Rozchylił palce, a moim oczom ukazało się kwadratowe pudełeczko obite delikatnym, czerwonym materiałem. Odchylił wieczko. W środku czekał na mnie, z pozoru skromny, pierścionek z malutkim diamencikiem. Taki, jaki śnił mi się po nocach.
   Uśmiechnęłam się.
- Tak - odpowiedziałam. - Z wielką przyjemnością, Zbyszku.
   Nachyliłam się ku niemu i pocałowałam go namiętnie.
   Po chwili pierścionek zagościł na moim palcu, a Bartman wstał, zamykając pudełeczko, i z niezmierną radością pochwycił mnie w ramiona, wirując po sopockiej plaży.
Panie Boże, spraw, żeby ta chwila trwała wiecznie.

Wszyscy wiedzieliśmy, że to kiedyś nadjedzie. Ta chwila była nieunikniona.

Przepraszam, że  skończyłam to tak przewidywanie i słabo. Należał Wam się lepszy koniec... Środek i początek.

Proszę wszystkich, którzy to czytają, o skomentowanie chociaż epilogu. Proszę Was, błagam, to dla mnie bardzo ważne.

Teraz nie będziemy się widzieć przez pewien czas. Zobaczymy się dopiero TUTAJ, gdzieś około października. Od razu uprzedzam, że następne opowiadanie będzie krótsze, a rozdziały dodawane maksymalnie raz w tygodniu.

Jeśli chcecie mieć ze mną chociaż znikomy kontakt i wiedzieć, kiedy zaczniemy swoją wspólną przygodę z moim nowym projektem niech zaobserwuje mnie na Twitterze lub Tumblru.

Coś dla Aśki: Kochana, dziękuję za spotkanie na Ergo, za dobre wrażenie, które pozostawiłaś po sobie, według mojego taty. Oby tak dalej, choć ani on, ani mama nie są zbytnio wybredni, jeśli chodzi o moich znajomych.
KOCHAM CIĘ, SIOSTRO! PAMIĘTAJ O TYM!

Coś dla Judyty (@sportismylife): Wciąż czekam na coś, co pojawi się na Zbyszku i Kurze, więc, kobitko, spinaj i dodawaj. Jestem pewna, że zrzuci mnie z krzesła.

Pozdrawiam i do przeczytania na opowiadaniu o Piotrku Nowakowskim i Michale Kądziole, Aleksowaa <3

czwartek, 19 września 2013

Rozdział trzydziesty drugi

Dawid Podsiadło - Trójkąty i Kwadraty


*parę miesięcy później*

   Stałam w łazience na przeciw lustra ubrana w czarną, koronkową bieliznę. Spojrzałam przed siebie. Moje odbicie jednoznacznie mówiło, że jak na ósmy miesiąc ciąży byłam szczupła. Nie przytyłam dużo, wręcz za mało, jak twierdził mój lekarz. Poprawiłam spadające ramiączko biustonosza i zredukowałam jego długość. Przypomniałam sobie w jakich okolicznościach dostałam ten zestaw. Były to moje dwudzieste drugie urodziny. Rozpakowując prezent od Zbyszka, byłam zaciekawiona na jaki wpadł pomysł. Poznając zawartość pudełka, zapytałam jedynie W ciąży też muszę się stroić?, a on odpowiedział mi namiętnym pocałunkiem i wędrówką do sypialni.
   Zaśmiałam się pod nosem i chwyciłam do ręki łańcuszek z trzema zawieszkami układającymi się w słynne ZB9.
   Drzwi do łazienki lekko się uchyliły.
- Mogę?
   W lustrze ujrzałam odbicie Zibiego.
- Jasne, wchodź.
   Stanął za mną i, korzystając z przedmiotu znajdującego się przed nami na ścianie, wpatrywał się w moje oczy.
- Daj. Zapnę ci.
   Uśmiechnęłam się i podałam mu łańcuszek, wcześniej spoczywający na mojej dłoni. Odgarnął mi z szyi włosy i ucałował ją delikatnie, a następnie rozpracował zapięcie wisiorka, co, zważając na jego wielkie łapska, nie należy do najprostszych wyzwań.
- Jesteś śliczna - wyszeptał, oplatając mnie i dzieciątko swoimi silnymi, męskimi ramionami i palcami czule głaszcząc mój ciążowy brzuszek. - I jak? Wychowujemy je wspólnie? - Spytał, wtulając się w mój obojczyk.
   Ostatni raz zadał mi to pytanie parę miesięcy temu i byłam zdziwiona, że tyle wytrzymał bez odpowiedzi.
- Chyba je pokochałam - wyznałam, zatapiając rękę w jego włosach. - Zbyszek, jeśli mamy zdążyć na ten bankiet to muszę zacząć się malować i uczesać jakoś włosy.
- Dobrze. Przynieść ci sukienkę? - Spytał z uśmiechem.
- Możesz - odwróciłam się twarzą do niego. - Dziękuję.
- Nie ma za co, skarbie.
   Uśmiechnęłam się do niego i zatopiłam w jego ustach, które z każdym dniem i pocałunkiem smakowały jeszcze lepiej. Dłońmi delikatnie masowałam mu kark, a z kolei jego ręce błądziły po moich plecach.
   Odepchnęłam go lekko, bo byłam pewna, że jeszcze moment zwlekania, a spóźnimy się na umówione przyjęcie.
   Bartman tylko na chwilkę wrócił do łazienki, by zostawić mi sukienkę. Turkusowa, luźna sukienka do kolan, którą kupiłam parę dni wcześniej. Jedną z zalet Zbigniewa było to, że sam lubił się dobrze (niekoniecznie drogo) ubrać i do upadłego mogłam z nim łazić po sklepach.
   Wykonałam lekki makijaż, prawie że ledwo zauważalny. Moje włosy swobodnie opadały na ramiona tworząc lekkie sprężynki. Założyłam sukienkę i opuściłam pomieszczenie.
   Przede mną stał atakujący Pallavolo ubrany w garnitur, białą koszulę i turkusowy krawat, ponieważ coś musiało pasować do mojej kreacji.Podobno każdy facet w garniturze ma plus dziesięć do męskości, cóż... Zbyszek kipiał testosteronem.
- Zapraszam panią do limuzyny - zaśmiał się, podając mi płaszczyk.
- Dziękuję - uśmiechnęłam się, poprawiając srebrne kolczyki.
- Wygląda pani olśniewająco - mruknął, przekraczając próg.
   Zjechaliśmy windą na parter. Ciągle wpatrywałam się w czarne szpilki, które spoczywały na moich nogach. Zastanawiałam się czy nie zamarznę. Trzeba być dobrej myśli.
   Wyszliśmy na parking przed apartamentowcem. Wiał lekki wiaterek (jakby to określił Igła - Są wiatry...), ale nie było tak zimno, jak się spodziewałam.
   Wsiedliśmy do Audicy, a naszym celem było, jak najszybsze, dotarcie do sali bankietowej, ponieważ do siódmej pozostały już tylko trzy minuty.
   Na nasze szczęście w Modenie o tej porze nie było korków, co mnie zdziwiło, bo zazwyczaj o tej porze nie da się wcisnąć patyka między maskę i tylni zderzak dwóch samochodów.
   Zibi zaparkował Audi i otworzył mi drzwi, jak na dżentelmena przystało.
- Dziękuję, kochanie - uśmiechnęłam się, wysiadając z auta.
- Proszę bardzo, skarbie.
   Zamknął samochód pilotem i, obejmując mnie w pasie, ruszył w stronę wejścia. Szłam obok niego. Oddaliśmy okrycia wierzchnie w szatni. Gdy weszliśmy na halę zauważyłam, że są tu obecni nie tylko dzisiejsi gracze klubu i jego zarząd, ale również siatkarze, którzy kiedyś grali w barwach tego klubu. Najlepiej z nich znałam Matta Andersona, ponieważ byłam na paru meczach Stanów Zjednoczonych. Był utalentowany i sławny w świecie siatkówki, a mimo to zachował chłopięcy urok i skromność. Nic dziwnego, że tyle Polaków pokochało go za jedne uśmiech i jedną zagrywkę. Poza tym nasi kibice chyba nie przepadali tylko za Rosją i Bułgarią. Brak zaskoczenia. Z tych dwóch drużyn lubię niewielu graczy.
- Cześć - przywitał się Amerykanin.
   O dziwo, po polsku.
- Krótka lekcja u Paula? - Zaśmiałam się.
- Tak. Umiem jeszcze Dziękuję bardzo, Dzień dobry i oczywiście Kurwa.
- Racja. To ostatnie znają wszyscy gracze Plus Ligi. Nie ważne, z jakiego kraju pochodzą.
- Och, tak. Tym bardziej, że teraz jestem soviakiem - zaśmiał się Matthew.
- W takim razie, jak wrócę do Polski to szukam etatu w Rzeszowie.
- Koniecznie - poparł mnie Anderson.
   Jak z nim miło się rozmawia... Może jednak ten wieczór nie będzie, aż taki nudny?

Dziękuję za przekroczenie magicznej dziesiątki!

Kochani, to już ostatni rozdział. Pożegnam się z Wami, najprawdopodobniej, w poniedziałek epilogiem. Mam nadzieję, że koniec się spodoba.

Uważam, że skoro to opowiadanie odniosło taki sukces, mimo słabej treści i zerowego przekazu dobrych wartości, to z następnym będzie jeszcze lepiej! Zapraszam, więc na bohaterów i mały dodatek ode mnie! <klik>

Coś dla Aśki: Kochana, to już jutro. Już jutro spełnimy swoje marzenia. Zobaczymy naszych idoli, osoby, które są bliskie naszemu sercu. Ludzi, których cenimy ponad wszystko, i których wspieramy z każdym dniem coraz mocniej.
KOCHAM CIĘ, SIOSTRO!

Buziaki, uściski, pozdrowienia, Aleksowaa <3

P. S. KOMENTUJCIE!

poniedziałek, 16 września 2013

Rozdział trzydziesty pierwszy

Linkin Park - Burn It Down


   Wzięłam do ręki torbę i, ciągnąc ją za sobą, rozglądałam się po mediolańskim lotnisku. Było paręnaście razy większe niż to w Krakowie, z którego wylatywałam. Przede mną znajdowało się kilka rzędów metalowych krzesełek, takich jak na polskich lotniskach. Szukałam jednej twarzy, którą okalały kruczoczarne włosy. Błądziłam wzrokiem po każdym rzędzie siedzisk i wreszcie znalazłam.
   Wysoki brunet o zielonych oczach siedział w drugim rzędzie (tak właściwie czwartym, ale liczę tylko te przodem do mnie). Miał splecione ręce i, co chwilę, zaciskał palce na kostkach dłoni, tak mocno, że bielały mu knykcie. Denerwował się. Przygryzał dolną wargę. Widziałam to, mimo że miał spuszczoną głowę. Szłam powoli, wciąż się w niego wpatrując. Nie mogłam oderwać od niego oczu. Zajęłam miejsce obok, ale nie zwrócił na mnie uwagi. Nie dziwię mu się. Był nieobecny. Myślał o czymś bardzo intensywnie.
- Cześć, kochanie - wyszeptałam, muskając ustami jego policzek.
- Witaj, skarbie. Przepraszam, że nie zauważyłem, kiedy przyszłaś - spojrzał na mnie. - Przepraszam.
   Patrzył mi prosto w oczy. Jego wzrok był przenikliwy, trochę natarczywy, a on sam cholernie zmartwiony.
- Dlaczego jesteś smutny? - Spytałam, głaszcząc go lekko po policzku.
   Zakrył powiekami swoje cudowne tęczówki i wtulił się w moją rękę.
- Martwiłem się o ciebie - wyszeptał, nakrywając moją dłoń swoją własną.
- Czemu? Wszystko jest dobrze. Byłam u ginekologa przed wylotem. Z maleństwem wszystko w porządku. Nie mam mdłości, ani nic w ten deseń, więc nie ma się czym martwić, kochanie - powiedziałam z uśmiechem.
- Cieszę się, ale martwi mnie coś diametralnie innego. Zastanawiam się, jak sobie poradzisz sama z dzieckiem w Polsce. Chciałbym, żebyś po zakończeniu pracy zamieszkała u mnie, tutaj.
   Otworzył oczy, a nasze splecione palce położył na swoim udzie.
- Co o tym sądzisz? - Spytał, spoglądając na mnie spod wachlarza swoich długich rzęs.
- Ja nawet nie wiem, czy chcę tego dziecka.
- Mówiłem ci już o tym.
- Rozumiem. Urodzę nasze dziecko, ale nie powiedziałam, że je wychowam. Przekonam się o tym, jeśli będę je miała w objęciach - spojrzałam na niego uważnie. - Jeżeli je pokocham to i wychowam.
- Dobrze. Jestem z ciebie dumny - wyznał, uśmiechając się.
- Dziękuję. Wracając do twojego zmartwienia... Muszę się zastanowić, kiedy skończę pracę. Nie chcę być na twoim utrzymaniu. Jeśli ja i zarząd zadecydujemy, że muszę skończyć pracować, chciałabym pójść na zwolnienie lekarskie, a następnie urlop macierzyński, by chociaż dokładać się do czynszu i innych opłat. Wiesz, o co mi chodzi?
- Tak, ale nie jesteś ciężarem i nigdy nie będziesz. Kocham cię - ścisnął mocniej moją dłoń. - Jesteś moim największym skarbem, a nie udręką.
- Jesteś kochany - powiedziałam, powstrzymując łzy.
   Jedno jego zdanie wywoływało moją wewnętrzną radość, euforię. Tylko jedno zdanie, spojrzenie, gest, dotyk... Dawał mi mnóstwo szczęścia. Wiem, że to samo powtarzałam, gdy byłam z Andrzejem, ale to jest inny rodzaj szczęścia. Nie, źle to określiłam. To ja inaczej odczuwam szczęście, które daje mi Zibi, od tego szczęścia, którym obdarowywał mnie Kraczący. Tych dwoje, mimo że grali w jednym klubie i reprezentacji, jest zupełnie różnych. Trochę, jak dzień i noc, lato i zima czy lód i para wodna.
   Zakreśliłam kciukiem łuk jego brwi i połączyłam nasze usta w czułym pocałunku.
- Chodźmy stąd - powiedział, wstając z krzesełka.
   Wyciągnął dłoń w moją stronę. Ujęłam ją i stanęłam tuż przy jego boku. W jedną rękę chwycił moją torbę, a drugą splótł z moją. Uśmiechnęłam się i, lewą rękę kładąc mu na przedramieniu, ruszyłam obok niego do wyjścia z mediolańskiego lotniska.

- Wsiadaj, bo zamarzniesz - zaproponował Bartman, wrzucając moją czarną walizkę do bagażnika Audi.
   Zajęłam miejsce pasażera, zamykając za sobą drzwi auta. Zbyszek, jak chyba każdy maniak samochodowy, nienawidził, gdy ktoś trzaskał drzwiami jego wypucowanego wozu, więc zamknęłam je z wielką delikatnością. W tej Audiczce panowała jedna zasada: Z tym cudeńkiem obchodzimy się ostrożniej, niż z jajkiem. Sama z resztą lubiłam zadbane samochody i lubiłam o nie dbać. Pod tym względem, byłam, jak facet. Kiedy miałam kilka lat, razem z tatą i bratem, co parę tygodni czyściliśmy nasze BMW. Stare, poczciwe BMW, które zapewne do teraz posuwa po drogach.
   Zbigniew zajął miejsce kierowcy i odpalił silnik. Silnik, który mruczał niczym kot, tyle, że był spokojny i nie drapał. Wsłuchiwałam się w rytmiczny pomruk auta, który zagłuszały mi tylko słowa Peji, wylewające się z wszystkich głośników w bryce Zbysława.
   Ten samochód chyba wszystkich kojarzył się z dwiema rzeczami, oprócz kierowcy oczywiście. Z Peją, a raczej jego kawałkami, które nie miały płytkiego, głupiego tekstu, jak duża część ludzi sądzi, i z wiecznym zapachem nowego autka, który powstawał za sprawą licznych odświeżaczy powietrza, goszczących na kratkach nawiewów i klimatyzacji.
   Splotłam moje palce z palcami ręki Bartmana, która spoczywała na moim udzie, i ucałowałam jej wierzch. Uśmiechnęłam się do swojego szczęścia i, milcząc, wpatrywałam się w nawierzchnię włoskiej drogi.

Mam cichą nadzieję, że przed "Epilogiem" stuknie nam tu dziesięć tysięcy wejść.

Nie byłam dzisiaj w szkole, bo miałam pilny wyjazd do lekarza, ale to nic groźnego, więc spokojnie.

Jeszcze 4 dni i z częścią z Was spotkam się na Ergo Arenie. Już współczuję siatkarzom, których będę nękać, mojemu tacie, z którym jadę, i jego znajomym, którzy tam również będą.
Sorry, not sorry.

Powiedziałam mojej kumpeli, że jak dorwę Wronę to spytam się Go, czy zatańczy ze mną poloneza na moim balu gimnazjalnym... Cóż, może być interesująco.
Karolku, miałeś dzisiaj rację, nie tylko Ty jesteś nienormalny.

Coś dla Aśki: Jak spotkam cię na Ergo to dostaniesz z liścia za krótkie rozdziały i szybkie kończenie opowiadań. Pozdro600.

Buziaki i uściski, Aleksowaa <3

czwartek, 12 września 2013

Rozdział trzydziesty

ROOM94 - Tonight


Mamy żółte serca,
w których płynie czarna krew,
bo to Skra Bełchatów,
bo to Skra Bełchatów jest!

Twierdza Rzeszów zdobyta!!!

- Wygraliście! Matko, nie wierzę! Wygraliście! - Piszczałam Karolowi do ucha.
   Środkowy trzymał mnie w objęciach, a ja oplatałam mu ręce wokół szyi. Skakał ze szczęścia, jak reszta Skry, jej sztab szkoleniowy i prezesi, w tym mój wujek, Henryk.
   Skra dobyła Mistrzostwo Polski. Wygrali Plus Ligę. Odbyło się pięć meczy finałowych. Przerwaliśmy złotą passę Asseco Resovi Rzeszów i pokonaliśmy ją w tie-breaku, po zaciętym meczu, na ich własnej hali.
    Ostatnie dwa punkty, które dały nam zwycięstwo zdobył Karol, dwoma pięknymi asami serwisowymi. Niewątpliwie dostaną one miano najlepszych asów sezonu. Gdy piłka uderzyła w róg boiska, zdobywając dla bełchatowian piętnaste oczko, wszyscy rzuciliśmy się na boisko. Nie mogliśmy uwierzyć, że za moment na naszych siatkarzach zagoszczą złote medale sezonu 2013/2014.
   Pokonani rzeszowianie, w tym mój przyjaciel Dawid Konarski, uśmiechnięci czekali, aż któryś z techników pracujących na Podpromiu zdejmie siatkę. Ich kryjące się w oczach prośby zostały wysłuchane.
   Karollo odstawił mnie na ziemię i popchnął w stronę przeciwników. Każdemu z graczy i pracowników sztabu uścisnęłam dłoń i z każdym z nich wymieniłam przyjacielski uśmiech, z niektórymi nawet uścisk... Na przykład z Igłą, Pitem czy Nikolay'em. Konar pogratulował mi i mocno mnie przytulił.
- To nie ja grałam - zaśmiałam się, tkwiąc w jego objęciach.
- Ale przyczyniłaś się do waszej wygranej.
- Nieprawda. Za to ty, bardzo nam pomogłeś tą zepsutą zagrywką.
   Stanął na przeciw mnie, zrobił groźną minę i pogroził mi palcem.
- Grabisz sobie, młoda! Grabisz sobie!
- Och, przepraszam - uśmiechnęłam się. - Po prostu bardzo się cieszę i... i... - zacięłam się. - I nie wiem, co mam powiedzieć.
- Idź się ciesz do swoich. Pewnie na ciebie czekają.
- W takim momencie? Wątpię, ale do zobaczenia.
   Pomachałam Konarowi i wróciłam do Skrzatów, które dzielnie śpiewały:

Mamy żółte serca,
w których płynie czarna krew,
bo to Skra Bełchatów,
bo to Skra Bełchatów jest!

   Chłopcy odebrali medale i wszyscy dumnie stanęliśmy na podium, a że nie mieściliśmy się na tym zacnym miejscu, to właściwie stanęliśmy przed nim ku niezadowoleniu fotografów i reporterów, zapewne Polsatu. Otrzymaliśmy pokaźną liczbę butelek szampana, z czego ponad połowa została wylana na mnie, Skrzatów, prezesów naszego klubu i resztę sztabu. Na mały prysznic załapali się również Achrem i Ignaczak, którzy napatoczyli się pod ręce naszego kapitana. Takiego upojonego szczęściem Szampona jeszcze nie widziałam. Alkomat by jeszcze nic nie wykazał, ale Mariusz był w tym momencie bardziej niebezpieczny niż nawalony konduktor za czasów PRL-u. Po kilku krótkich wywiadach i paru set zdjęciach, mogliśmy pójść do szatni.
- Zabiję was! Walę alkoholem na kilometr! - Zaczęłam marudzić, osuszając włosy ręcznikiem.
   Banda przygłupów wylała na mnie dwie butelki szampana. Cud, miód i orzeszki. Andrzej wziął drugi ręcznik i pomógł mi wytrzeć prawą część głowy.
- Nie narzekaj, przynajmniej jest wesoło.
   Spojrzałam na niego, a słowo litości wylewało się z moich oczu. Uśmiechnął się przepraszająco i wysłał mi buziaka.
- Dużo mamy tego szampana? - Spytał Karol.
- Dość dużo. Czemu pytasz? - Ciekawość zżerała naszego libero.
- Idziemy do soviaków? Napijemy się z nimi... Solidarnie, żeby było.
- Dobry pomysł - Kłos doznał poparcia u Szampka.
- Dyśka, idziesz? - Spytał Bąkiewicz, stojąc w progu.
- Przebiorę się i przyjdę.
- Dobra.
   Po chwili byłam już sama w szatni. Szybko wskoczyłam pod prysznic, ubrałam bieliznę i owinęłam się ręcznikiem, który znajdował się w mojej torbie.
   Przejechałam ręką po brzuchu.
   W moich oczach pojawiły się łzy, ale po sekundzie, czy dwóch, znikły.
   Założyłam czysty uniform, skarpetki i buty. Wyszłam na korytarz. Chłopaków najwidoczniej znudziło już urzędowanie w ciasnych pomieszczeniach, ponieważ tłumnie i kolorowo ruszali w stronę hali. Pokręciłam głową i podążyłam za nimi.
- Dawać szampana! Pijemy!
   Och, coraz wyraźniej czuć tą polską duszę w Alku.
- Aleh! Aleh! Powiedz coś po polsku, bo tamtego nie nagrałem - marudził kapitanowi Igła.
   Przyjmujący Reski podszedł do kamery i, pięknie, wyraźnie, do obiektywu, powiedział:
- Dawaj tego szampana, Krzysiu.
   Całe pomieszczenie wypełnił różnorodny śmiech.
- Pijesz?
   Koło mnie stał nie kto inny, niż Piotr Nowakowski, znany jako Cichy Pit.
- Nie, dzięki.
- Czemu? - Spytał troskliwie.
- Nie mogę, niestety.
   Pokiwał głową ze zrozumieniem. Nie wydawał się być pierwszym przegranym. Z resztą, żaden z nich nie narzekał na to miano. Piter był opanowany i spokojny... Ten pseudonim w stu procentach się sprawdzał.
- Jesteś dziewczyną Zibiego, co nie?
- Zgadza się - potwierdziłam.
- Gratuluję.
- Em, dzięki.
   Nie wiem, czy mieliśmy to samo na myśli, ale nie miałam odwagi, by go spytać. Tylko bym się wkopała.
   Towarzysz uśmiechnął się do mnie.
- Chodź - pociągnął mnie za rękę.
   Pojęcia nie mam, skąd to stado tyczek wytrzasnęło aranżację muzyczną. Przecież żaden z techników nie ryzykowałby, a przynajmniej ja na jego miejscu nie dałabym im niczego do rąk. Parkietu nie musieli przygotowywać, więc dużo do zorganizowania nie było. Środkowy Asseco Resovi zaprowadził mnie na środek boiska i porwał do tańca w rytmie disco polo. Po pierwsze, po nim się tego nie spodziewałam. Po drugie, dobrze tańczył, a po trzecie... Dlaczego Karol i Wrona tańczą przytulańca do Jesteś Szalona?

Zostały Nam już tylko dwa rozdziały i epilog!

Dziękuję za ponad dziewięć tysięcy wejść i mam nadzieję, że dobijecie do dziesiątki oraz, że na następnym blogu będzie Was jeszcze więcej.

Rozdział pozytywny, to na bank, ale czy powalający... Raczej nie. Przepraszam.

Coś dla Aśki: Jeszcze tydzień! Tro lo lo lo *-*

Pozdrawiam, Aleksowaa <3

P. S. Zapraszam na mojego Tumblra!

poniedziałek, 9 września 2013

Rozdział dwudziesty dziewiąty

Kreuzberg - Niecierpliwa


- I co ja mam mu powiedzieć? Kipek, kurde, nie potrafię - krzyczałam przez łzy.
- Klaudyna, przestań się mazać i po prostu do niego zadzwoń. Jasne, wszystko byłoby prostsze, gdyby grał w Polsce, ale nie można mieć wszystkiego!
   Siedziałam w mieszkaniu Marcina. Gospodarz nerwowo chodził przed kanapą, na której zajmowałam miejsce. Był pierwszą osobą, której powiedziałam o ciąży. Wyznałam mu również, że Zbyszek o niczym nie wie.
- Siostra, słuchaj - usiadł koło mnie. - Musisz mu o tym powiedzieć zanim polecisz do Modeny. Co zrobisz, jak nie będzie chciał tego dziecka? Kupisz bilet last minute i wrócisz do domu? Jednodniowa wycieczka do Włoch to chyba nie szczyt twoich marzeń, nie sądzisz? Musisz mu o tym powiedzieć - powtórzył. - To jasne, że cię kocha, ale szok związany z informacją, że będzie ojcem... Kurde, nie wiesz, jak zareaguje, jakie emocje będą mu towarzyszyły. Niecodziennie facet dowiaduje się, że będzie tatą. On powinien się z tym obyć, przyzwyczaić do tego. To nie jest takie proste, Dyna - przytulił mnie. - Powiedz mu bez owijania w bawełnę. Prosto z mostu. Do facetów tak najlepiej dotrzeć. Wybrać ci numer?
- Żartujesz?
- Nie. Gdzie masz telefon? W torebce?
   Nie czekając na odpowiedź, wstał i podszedł do mojej torebki, która leżała na komodzie przy wejściu do pokoju dziennego. Wyjął z niej telefon i zaczął coś kombinować.
- Proszę. Już łączy.
   Podał mi komórkę. Posłałam mu groźne spojrzenie i przyłożyłam aparat do ucha.
   Bartman odebrał po dosłownie trzech sygnałach.
- Cześć, skarbie - usłyszałam jego radosny głos.
- Zbyszek, jeśli stoisz to usiądź.
   Spojrzałam na Kipka. Pokiwał głową.
- Muszę ci o czymś powiedzieć... Muszę ci o czymś powiedzieć zanim przyjadę do ciebie, do Modeny - powtórzyłam.
- Dobrze, mów - powiedział spokojnie. - Usiadłem, więc mów.
   Odetchnęłam głęboko, w duchu modląc się żarliwie.
- Zbyszek, nie wiem od czego zacząć...
- Od początku - odparł. - Zaraz, nie jesteś chora?
- Nie. Jestem zdrowa. To nie jest choroba - odpowiedziałam. - Pamiętasz, jak powiedziałam, że mam wstręt do jednorazowych przygód? Nie zdradziłam cię - dodałam pospiesznie. Przytaknął. - Dowiedziałam się wtedy, że cię kocham i jeszcze parę innych rzeczy.
   Waliński machał ręką w celu ponaglenia mojej osoby. Przygryzłam wargę.
- Okay. Prosto z mostu - wypuściłam głośno powietrze przez usta. - Zbyszek - przerwałam na chwilę.
   Nie mogłam powstrzymać guli w gardle. Nie potrafiłam pokonać tego strachu.
- Zbyszek, jestem w ciąży.
   Cisza.
   Powoli traciłam nadzieję, a strach się powiększał.
   Cisza.
   Miała ochotę wyklinać, a on dalej milczał.
   Pustka. Cisza.
- Żyjesz? - Spytałam niepewnie. - Przepraszam, że informuję cię o tym przez telefon, ale we Włoszech mogłoby być za późno.
- T-tak, żyję - zająknął się. - Rozumiem twoje obawy. Za chwilową małomówność, a właściwie milczenie, przepraszam. Zaskoczyłaś mnie.
- Siebie również, uwierz mi.
- Nawet nie wiesz, jak się cieszę! - Krzyknął.
   Mało mi nie rozwalił bębenków. Poczułam, jakbym dostała jego atomowym serwisem prosto w ucho. Huk i głucha cisza.
- Najlepsza rzecz, jaka mnie w życiu spotkała.
- Oprócz siatkówki - sprostowałam.
- Nawet ona wymięka. Nie wierzę, będę tatą!
   Okrzyk niepohamowanej radości w tle.
- Cieszysz się?
   Nie rozumiałam. Sądziłam, że ta wiadomość zrujnuje mu życie, a on, najzwyczajniej w świecie, cieszył się, jakbyśmy tego dziecka oczekiwali przez lata. Cieszył się, jak dziecko. Dziecko, którego zostanie ojcem.
- No pewnie, że tak. A ty nie?
- Zbyszek...
   I co miałam mu powiedzieć? Że oddam jego potomka do adopcji? że go nigdy nie zobaczy?
- Nie jestem pewna, czy chcę tego dziecka.
- O czym ty mówisz?
- Nie wiem, czy chcę być matką. Mam pracę. Nie będę mogła pracować w ciąży.
- Po pierwsze teraz już na to za późno. Po drugie nie pozwolę ci usunąć płodu i nie dopuszczę do tego, byś poroniła. Dotarło?
   Mówił poważnie. Martwił się o mnie i o dziecko. Traktował to zupełnie inaczej niż ja. Moja osoba zastanawiała się, czy chce tego dziecka, a jego wyobrażała sobie nasze pierwsze wspólne święta...
- Dotarło - potwierdziłam.
- Jak się czujesz?
- Poza tym, że coś we mnie rośnie to okay.
- To dziecko, żywa istota, a nie "coś" - skarcił mnie.
- No i? Dla mnie to to samo.
- Zobaczymy za parę miesięcy.
- Człowieku! Ja mam 21 lat! W Stanach dopiero sprzedaliby mi puszkę piwa! Nie chcę dziecka, ani rodziny!
- Jeśli nie zmienisz zdania, to ja je wychowam. Proste.
- Żartujesz? A siatkówka? Praca?
- To nie wszystko. Mówię poważnie. Jestem jego, lub jej, ojcem, więc chcę brać czynny udział w wychowaniu swojego pierworodnego. Czy ci się to podoba, czy nie.
- Jesteś uparty, jak osioł - skwitowałam.
- Być może. Kiedy przyjeżdżasz? - Zmienił temat.
- Po ostatnim meczu Skry, czyli nie mam pojęcia.
- Daj znać parę dni wcześniej.
- Jasne, jak tam w Modenie?
- Kończymy fazę zasadniczą. Został jeszcze tylko jeden mecz.
- Dziś?
- Tak. Będę się witał z Kurkiem - zaśmiał się.
- Macerata?
- Owszem - potwierdził.
- Jak nastrój?
- Teraz? Jeszcze lepiej niż przedtem. Ogólnie cieszę się, że znów sobie pogram ze znajomą mordką.
   Zaśmiałam się.
- Ostatni mecz graliśmy z Prugią. Wyobraź sobie, że Aleks przyszedł po meczu ze mną pogadać! Znaliśmy się z PlusLigi, to racja, ale i tak miło mnie zaskoczył.
- To dobrze z jego strony, czyż nie?
- Bardzo! Pogadaliśmy sobie chwilkę. Nawet, co jakiś czas, wtrącał słowo po polsku. Bardzo miły człowiek.
- No wiem, też go lubię.
- Znasz chyba wszystkich zawodników naszej ligi, co nie?
- Polskiej czy włoskiej?
- Polskiej.
- Nie wszystkich, ale sporo - spojrzałam na ścienny zegar. - Kurde, skarbie, muszę kończyć, bo się na mecz spóźnię. Kocham cię.
- Też cię kocham. Do usłyszenia - rozłączył się.
   I po strachu.

CZYTAM = KOMENTUJĘ

PAMIĘTAJCIE O TYM!

Zdążyłam spisać rozdział, co okazało się dość trudne. Mimo wszystko.

Dziękuję za ponad 9 tysięcy wejść! Wiecie, takie zajebiste uczucie, kiedy masz świadomość, że nie jesteś sam i ktoś jednak cię docenia. Bardzo mi miło.

I PO MEMORIALE.
BRAWA DLA ZATORSKIEGO, MOŻDŻONKA I KUBIAKA ZA WYRÓŻNIENIA NA POZYCJI!
Wygraliśmy!
Oczywiście nie obyło się bez wycinania kawałów. Przyznam, że pomysł Ziomka, Kury i Możdżoka z tortem był udany.
Pit nie miał zamiaru trzymać trofeum, ale to pewnie dlatego, że już wcześniej się napalił na statuetkę Zatiego.

Za wszelkie, przyszłe opóźnienia i poślizgi wielkie przepraszam.

Coś dla Aśki: Chyba troszkę zabrakło mi weny, ale masz Abstra (fanfary) 1.2.3.

Pozdro, Aleksowaa <3

czwartek, 5 września 2013

Rozdział dwudziesty ósmy

ROOM94 - Chansing The Summer


- Dwa testy ciążowe poproszę.
- Proszę bardzo.
   Aptekarka podała mi to, po co przyszłam. Zapłaciłam, schowałam zakup do torby treningowej i ruszyłam w stronę hali.
   Po porannych mdłościach, całe szczęście jednorazowych, i sprawdzeniu kalendarza doszłam do wniosku, że szanse na to, iż jestem w ciąży są bardzo duże. Przerażająco duże.
   Zamknęłam drzwi apteki i chodnikiem podążyłam do budynku przy Dąbrowskiego 11.
   Tuż przed wejściem natknęłam się na uradowanego Wlazłego z synkiem u boku. Wyższy z panów otworzył mi drzwi. Podziękowałam skinięciem głowy. W drodze na halę pogawędziliśmy chwilę. Szampon poszedł do szatni, a ja, trzymając za rękę Arka, na spotkanie ze sztabem szkoleniowym. Usiedliśmy na krzesełkach rezerwowych i czekaliśmy na resztę zespołu. Mały opowiadał mi historie ze szkoły, czy też przedszkola. Nie mam zielonego pojęcia, ile dokładnie ma lat. Był wesoły i ciągle się uśmiechał. Blond włoski i ciemne oczy dodawały mu uroku. Jeśli Mariusz wyglądał tak, jak on, w dzieciństwie to zapewne nie mógł się opędzić od koleżanek z podwórka.
   Mały przystojniak skończył opowiadać i zerwał się z krzesła, omal go nie przewracając. Podbiegł do Zatiego i uczepił się jego nogi. Libero wziął malca na ręce i zaczął podrzucać. Całą halę wypełnił śmiech obojga chłopaków. Radosna atmosfera udzieliła się wszystkim. Synek kapitana wnosił do zespołu pozytywną energię i zapał. Wszyscy dokładnie ćwiczyli, dawali z siebie ponad sto procent, a sztab szkoleniowy, w tym ja, pracował na najwyższych obrotach. Chciało się żyć. Trening przebiegł bez spięć, docinek, ripost i podnoszenia głosu. Pełniłam rolę cioci i żałowałam, że w tym sezonie zabrakło na hali Energii Aleksa. Uwielbia dzieci i po chwili zastanowienia, jeśli oczywiście coś jest pod moim serduszkiem, chciałabym, żeby miało takie radosnego i pozytywnego wujka, jak Atanasijević. Mam nadzieję, że w razie potrzeby reszta zespołu też spisze się na złoty medal. Oczywiście, jeśli zostanę matką, co jest wielce prawdopodobne.
   Czy bałam się macierzyństwa? Chyba nie Dobrze wiedziałam, kto jest ewentualnym ojcem, na kogo zrzucić winę. Jedyna nadzieja, że nie wystraszy się funkcji ojca i nie zostawi mnie z tym samej. Potrzebuję jego wsparcia i miłości, nawet, jeśli nie spodziewam się dziecka.
   Wracając do rzeczywistości, Miguel ogłosił koniec treningu i zwołał krótką naradę, co i tak oznaczało trenerski monolog.
- Słuchajcie, ćwierćfinały zaczynamy w piątek z Delectą, znaczy się Transferem, ale stara nazwa bardziej mi pasuje. W czwartek wyjeżdżamy do Bydgoszczy. Mamy trochę czasu na przygotowanie się, ale zakładam, że zagramy tylko trzy mecze. W półfinałach możemy się spotkać z Jastrzębskim Węglem lub Treflem Gdańsk. Chyba wszyscy wiemy z kim zagramy. Miejmy nadzieję, że wszystko ułoży się po naszej myśli i zagramy w finale. Musimy dołożyć do tego wszelkich starań. Zastanawia mnie tylko to, czy finał będziemy rozgrywać w Rzeszowie czy Kędzierzynie-Koźlu. Pewnie też się nad tym zastanawiacie, chociaż duża część z was nawet o tym nie myśli, póki nie dotknie piłki po pierwszym gwizdku podczas ćwierćfinałów. Tyle, że ja jestem trenerem i muszę o tym myśleć. Snuć taktykę, opracowywać zagrania techniczne, zarówno nasze, jak i przeciwników. Muszę przewidywać ruchy zawodników po drugiej stronie siatki. Oglądam ich mecze i przyglądam się każdemu z osobna. Odszukuję ich słabe punkty, a na te mocniejsze zagrania próbuję was uodpornić. Zapewne tego nie zauważacie, nie w stu procentach, chociaż jesteście zawodowcami. Sądzicie, że to wasze zdolności was tu doprowadziły. Niekoniecznie. Nie tylko one. Dobry trener to skarb i chcę, żebyście tak kiedyś pomyśleli o mnie. Tak samo, jak bez dobrej wystawy, nawet z najlepszego przyjęcia, nie wyprowadzi się znakomitego ataku. Dużo rzeczy składa się na sukces, chłopcy. Zapamiętajcie to, a teraz spadać do szatni - zakończył bezceremonialnie.
   Wszyscy uradowani powrotem do domu, ruszyli do wyjścia. Dzisiaj po południu nie było ćwiczeń, więc radość była jeszcze większa.
   Z torbą na ramieniu i słuchawkami na uszach, wyszłam z budynku. Zima na dobre zapanowała w Bełchatowie. Prószył śnieg, mróz pieścił każdy odsłonięty centymetr ciała. Zsunęłam na chwilę słuchawki, naciągnęłam na głowę czapkę i założyłam je z powrotem. Ręce włożyłam do kieszeni, rytmicznie stukając w ich dno opuszkami lekko zmarzniętych palców. Pod podeszwami moich adidasów skrzypiał świeży, pulchny, biały śnieg.
   W uszach rozbrzmiewały mi melodie zespołu Muse. Szłam równomiernym krokiem. Patrzyłam przed siebie, podążałam mapą, która na stałe wryła się do mojej głowy. Od hali do mojego mieszkania była odległość 25-minutowego spacerku, lub 10-minutowej jazdy autobusem miejskim. Wolałam pierwszą opcję. Dzienne zapotrzebowanie ruchu, czyli dojście i powrót z dwóch treningów.
   Minęłam właśnie ostatni zakręt i już widziałam wejście do bloku. Poczułam wibracje telefonu w prawej kieszeni spodni. Sprawdzę to, jak wrócę do domu, pomyślałam. Wyjęłam z kieszeni klucze i otworzyłam drzwi na klatkę. Winda była zajęta, więc wbiegłam po schodach i, przekręcając klucz w zamku, wyjęłam z kieszeni komórkę. Z powrotem zamknęłam drzwi i odblokowałam urządzenie. Jedna nowa wiadomość od Zbyszka o następującej treści:
Miałem wczoraj dać znać, ale byłem tak zmęczony, że kompletnie wyleciało mi to z głowy. Przepraszam. Jestem już w Modenie. Cały i zdrowy. Kocham Cię i cieszę się, że spodobał Ci się prezent. Do usłyszenia, kochanie. Buziaki.
   Uśmiechnęłam się i odpisałam:
Nic się nie stało. Mi też wyleciało to z głowy. Chłopaki chcieli mi poprawić humor i zaprosili mnie na FIFĘ. Gdy wieczorem weszłam do mieszkania, zasypiałam na stojąco. Też cię kocham. Całuski.
   Rzuciłam telefon na pufę, a torbę zaniosłam do łazienki. Wyciągnęłam z niej testy. Pomyślałam, że zrobię dwa dla pewności. Teraz ten pomysł nie wydaje mi się tak wspaniały, jak na początku dnia. Raz kozie śmierć, pomyślałam. Przygryzając wargę, postąpiłam zgodnie z dołączoną instrukcją. Zostawiłam testy na pralce i poszłam do pokoju włączyć dźwięk w komórce. Już czekała na mnie wiadomość od Zibiego.
Dobrze, że się Tobą zajęli. Zapewne Karol. Wiszę mu przysługę. Nie mogę się doczekać, kiedy Cię zobaczę, skarbie.
   Zbyszek był uroczy. Nawet, jeśli dostaję od niego SMSa, widzę jego uśmiechniętą twarz i hipnotyzujące oczy. Czuję pod opuszkami palców zarys jego klatki piersiowej. Do moich ust dociera smak i struktura jego warg.
   Odetchnęłam głęboko, opisałam Bartmanowi i, posuwając wolno stopami po podłodze, dotarłam do łazienki. Spojrzałam na pralkę. Zamarłam.
- Witaj, mamusiu - wyszeptałam, powstrzymując łzy.

Serwus!
Z tego rozdziału, w przeciwieństwie do poprzedniego, jestem dumna. Szybko mi się go pisało i z taką samą łatwością przepisywało.

Mała niespodzianka... Jedna z zapowiadanych.

Nie wiem, jak będzie z dodawaniem rozdziałów w roku szkolnym, ale koniec nastąpi po meczach fazy grupowej Mistrzostw Europy w siatkówce mężczyzn. Czy się to Wam podoba, czy nie. Sorry, not sorry.

Coś dla Aśki: Kobito, nie zawsze mam czas i wenę, by to pisać, więc doceń to! Poza tym, na całe szczęście, dzisiaj nie musiałam łapać równowagi w powietrzu, a niewiele brakowało. BIG HUG!

Pozdrawiam, Aleksowaa <3

P. S. Pojawił się nowy imagin. Tym razem o Andersonie! Znajdziecie go w zakładce u góry bloga. Miłego czytania :)

poniedziałek, 2 września 2013

Rozdział dwudziesty siódmy

Kings Of Leon - Use Somebody


- Ja biorę Borussię!
   Chyba wszyscy wiemy kto się tak owo zaapelował, gdy Pan Zbożopodobny włączył FIFĘ.
- Nie wyrastaj przed szereg, Andrzej - skarcił go Bąku.
   Uwaga trochę nie na miejscu, zważając na ponad dwa metry wzrostu środkowego.
- Chłopaki, trochę kultury. Niech Klaudyna pierwsza wybierze, okay?
   W mojej obronie stanął gospodarz.
- Racja, panie mają pierwszeństwo - poparł go PeZet.
- Dzięki. Biorę Królewskich.

   Siedziałam skulona na kanapie celebrytów w mieszkaniu Kłosa. Po mojej prawicy siedział Zati, a po lewicy Bąkiewicz. Karol zajmował miejsce przed konsolą, a Wrona rozprawiał się ze stosem płyt.
- Co za sztos! Serio masz płytę Lady GaGi?
- Na wstrzymanie, Endiu.
- Ja pierdzilę! Justin Timberlake! - Kolejny okrzyk radości w wykonaniu nowego środkowego. - Zaraz, zaraz. To moja płyta, Karolku!
- Sam ją tu zostawiłeś.
- Bezczelność! Ukradłeś mi ją!
- Zamknij się - mruknął Karcio, otwierając pudełko z FIFĄ.
- O nie! - Nakręcił się. - Zajebałeś mi Justina!
- Dobrze, że nie Biebera - wyszeptał mi na ucho Zati.
- Karol sam siebie by nie ukradł - odszeptałam.
   Zaśmiał się.
- Klaudyna ma Real, Wrona BvB. Pierwsze starcie mamy gotowe zapowiedział Karollo.
- Mecz gigantów - mruknęłam.
- Zjadę cię cztery do jednego - powiedział Andrzej, wystawiając mi język.
- Żebyś się nie zdziwił, słoneczko - odwzajemniłam gest.
- Zobaczymy...

   Mina Wronki po przegranej - bezcenna. Po przegranej pięć do zera - Zati, zapierniczaj po aparat.
- I co? Jakoś nie czuję, żebyś mnie zjechał - odgryzłam się.
- Żądam rewanżu!
- Nie ma rewanżów, to nie Liga Światowa - zaśmiał się.
- BvB jednak nie takie niepokonane - skwitował Zator.
- Dziewczyna cię ograła! Cienias...
   Misiu teraz rekompensował się za swoje wcześniejsze przegrane z Kraczącym. Riposty i pociski... Standard.
   Jeden ze środkowych nie dowierzał temu, co widział na ekranie telewizora, a drugi leżał na podłodze i śmiał się, jak głupi, aż po policzkach popłynęły mu łzy.
   Zeszłam z kanapy, usiadłam koło niedowierzającego Skrzata i przytuliłam go na pocieszenie. Odwzajemnił uścisk.
- Idę do was - wydusił Karollo i przylepił się do nas, jak małpka.
   Po chwili dołączyli do nas Zator i Bąku. Siedzieliśmy na podłodze przed kanapą przytuleni do siebie. Michał, Andrzej, ja, Karol i Paweł. Musieliśmy wyglądać bardzo poważnie. Czujecie ten sarkazm?
   Uśmiechnęłam się i zamknęłam oczy. Chłopcy byli wspaniali! Dosłownie. Traktowali mnie, jak siostrę. Nawet Kraczący. Podobało mi się to. Wyrośnięci przyjaciele to bardzo duży pozytyw w tym świecie. Pełnym nienawiści i złośliwości. Kochał ich, ale nie taką miłością, jak Zbyszka. Kochałam ich, jak braci, jak Daniela, mojego biologicznego brata. I oby tak było do końca moich dni.
- Ruszamy tyłki i wznawiamy rozgrywki - powiedział Zati. - Albo nie! Tylko wznawiamy rozgrywki.
Przytaknęliśmy.

   Po paru godzinnym turnieju, w którym ustaliliśmy następującą punktację: zwycięstwo - 3 punkty; remis - 1 punkt; porażka - 0 puntów; tabela (rozrysowana przez Zatorka) wyglądała następująco:

Klaudyna - 2:2:0 - 8 puntów.
Andrzej - 1:2:1 - 5 punktów.
Zator - 1:2:1 - 5 puntów.
Bąku - 1:1:2 - 4 punkty.
Karol - 1:1:2 - 4 punkty.

- Brawo, Klaudyś - pogratulował mi autor rankingu.
- Dzięki - przytuliłam go.
- Czyli co? Byłem gorszy od Andrzeja? - Spytał Kłos. - Skandal, kurwa, skandal! - Zaśmiał się.
- Cienias z ciebie - zakpił Wrona.
- Przepraszam, ale to nie ja przegrałem z dziewczyną.
- Ej, nie zaczynajcie! - Zaprotestowałam.
- Ja nic nie mówię. W końcu też z tobą przegrałem - przyznał Bąku.
- Jeden spokorniał - pochwaliłam go, czochrając po głowie.
- Bo tylko ja jestem dobrze wychowany.
   Ach, ta siatkarska skromność!
- Ja nawet nic nie powiedziałem.
   Żal w głosie Zatiego mnie urzekł. Wydawał się przedszkolakiem, któremu ktoś zabrał ulubioną zabawkę.
   Przysunęłam się w jego stronę, nie było to zbytnio trudne, bo siedział koło mnie, i objęłam go ręką w pasie.
- Jesteś tu najukochańszy - powiedziałam szczerze, przyglądając się zapasom środkowych. - Sorka, chłopaki, taka prawda.
- Dziękuję.
   Przez jeszcze prawie dwie godziny siedzieliśmy w mieszkaniu Karola i graliśmy na konsoli. Nie organizowaliśmy ponownie turniejów, lecz mecze rozgrywaliśmy w duetach. Następnie Wrona, pod naciskiem nudy, wynalazł karty i zaproponował grę w makao lub maciao, jak kto woli. Przytaknęliśmy ochoczo. Po paru, udanych dla mnie, rundkach byłam cholernie zmęczona. Padałam na twarz.
   Do mieszkania odprowadził mnie tradycyjnie Zator, a że Bąku miał samochód pod moim blokiem to musiał iść z nami. Libero obejmował mnie ramieniem, bo zasypiałam na stojąco. Po odholowaniu mnie pod same drzwi, podziękowałam im i przekroczyłam próg. Nie miałam na nic siły. Przestawiłam budzik na wcześniejszą porę i rozebrałam się do bielizny, rozrzucając ciuchy po całej podłodze. Zakluczyłam drzwi na dwa razy po to, by nikt mnie nie ukradł. Żart. Przeczesałam ręką włosy, ziewnęłam i podreptałam do sypialni. Wpełzłam pod kołdrę i oddałam się w objęcia Morfeusza.

Jest i kolejny, tym razem totalnie spieprzony i nie ważcie się zaprzeczać. Jak widać, pisany bez weny, zapewne troszkę na siłę... Nie pamiętam, kiedy coś tak banalnego wyszło z mojej głowy.

Dziękuję za tyle tysięcy wejść, oczywiście zapraszam na dalszy ciąg opowiadania.

Jesteśmy coraz bliżej końca, ale tak to jest. Koniec zawsze jest bliżej, w tym wypadku na pewno bliżej od początku. Pożegnamy się z końcem września.

Na początku października zapraszam na nowy projekt, który jeszcze nie jest zbytnio dopracowany, ale wciąż się doskonali. Chwilowo opuściła mnie wena do tamtejszego opowiadania. Muszę na nią poczekać.

Coś dla Aśki: Dzięki za kompromitację przed twoim bratem, yep *i kill you*.

Pozdrawiam, Aleksowaa <3