czwartek, 29 sierpnia 2013

Rozdział dwudziesty szósty

The Wanted - Walks Like Rihanna


   Usiadłam na fotelu w kształcie Mikasy, którą dostałam od Kipka i Konara jako przedwczesny prezent na 21. urodziny. Odetchnęłam z ulgą. Rozchyliłam palce skostniałej dłoni, podciągając pod brodę kolana. Oparłam głowę o jedno z nich i, trzymając przedmiot przed stopami, wpatrywałam się w niego z zaciekawieniem. Obracałam nim między palcami. Po chwili spostrzegłam doczepioną karteczkę.
Mówiłem Ci, że zawsze przy Tobie będę. Kocham Cię, Zbyszek
   Uśmiechnęłam się i wierzchem dłoni otarłam łzę, spływającą po moim policzku.
   Prezentem od Zibiego był srebrny wisiorek z trzema zawieszkami. Znaki układały się w dobrze wszystkim znane ZB9. Każdy z emblematów miał około centymetra wysokości i niewiele mniej szerokości. Może siedem milimetrów? Osiem? Nieważne. Były piękne. Delikatne, błyszczące, jak na moje oko ze srebra, ale pewności nie mam. Musiał wydać na to niemałą kasę. Na literce B przy złączeniu dwóch brzuszków znajdował się mały brylancik.
- Kocham cię, Zbyszek - wyszeptałam, zapinając na szyi prezent od ukochanego.
   Wstałam z pufy i podreptałam do sypialni. Spojrzałam na półkę nocną i chwyciłam do ręki, leżący na niej, telefon. Napisałam krótką wiadomość i zaadresowałam ją do Bartmana.
Dziękuję. Jest piękny. Kocham Cię.
   Zapewne odczyta ją dopiero w Warszawie, ale cóż.

   Moja torba spoczywała przy krzesełku rezerwowych, na którym siedziałam, oglądając sparing Skrzatów. Dzisiejszy trening przebiegał spokojnie. Chłopcy byli posłuszni, grzeczni i, o dziwo, nie mieli durnych pomysłów na urozmaicanie pracy sztabowi szkoleniowemu. Nawet Szampon nie kpił sobie ze mnie, jako Pani Technik. Uśmiechał się łobuzersko i wiem, że kąśliwe uwagi miał na końcu języka. Na moje szczęście się hamował. Na swoje również.
- Cześć.
   Karol usiadł koło mnie, a ja podałam mu ręcznik.
- Hej - odpowiedziałam.
- Dzięki - powiedział, wycierając twarz. - Ładne cudeńko - uśmiechnął się.
- Co?
   Nie do końca go zrozumiałam.
- Zbyszek dał ci ładny łańcuszek - wyjaśnił.
- O to ci chodzi! Dziękuję.
   Odwzajemniłam jego uroczy uśmiech.
- Wyjechał?
- Dziś, przed południem.
   Nastała chwila ciszy, ale wbrew pozorom bardzo krótka.
- Widzimy się wieczorem u mnie na FIFIE? Lubisz grać? - Spytał pobudzony, jakby zadowolony ze swojego pomysłu.
- Jasne, wpadnę.
- Super - ucieszył się.
   Pokręciłam głową, śmiejąc się.
- Też się cieszę, Karolku.
- O - jęknął rozczulony. - Jak słodko! - Wysłał mi buziaka.
- Jesteś stuknięty, wiesz?
- Wiem. Wrona mi to ciągle powtarza - pogroził palcem nadchodzącemu Andrzejowi.
- On też nie należy do najnormalniejszych na tej planecie - skwitowałam.
- To też wiem, ale on... Już niekoniecznie.
- Nie wierzysz w naszego kolegę?
- A kto by wierzył? - Zapytał, zapewne retorycznie.
- O czym rozmawiacie? - Spytał Wrona, wyciągając rękę po ręcznik.
   Podałam mu zwitek materiału.
- Dzięki. O czym rozmawiacie? - Ponownie zadał pytanie.
- Obrabiamy ci dupę - powiedział prosto z mostu Karol.
- A co? Az taka dobra? - Zaśmiał się.
- Chciałbym mieć taką samą - zakpił Kłos.
- Debile - wymamrotałam.
- Ach, zapomniałem! - Jęknął Zbożopodobny. - Klaudyś ma najfajniejszy tyłek!
- Daruj sobie - zaśmiałam się.
- Nie ubliżaj jej - skarcił go Andrzej, grożąc palcem.
   Żeby to jeszcze miało coś wspólnego z groźbą, a nie wygłupami.
- Dzięki - posłałam mu szczery uśmiech.
- Nie ma za co, Dyśka.
- Jeden porządny.
   Miguel ogłosił koniec treningu. Rozdałam wszystkim ręczniki. Nie należało to do moich obowiązków, ale co mi szkodzi? Korona mi z głowy nie spadnie. Chłopaki jeszcze przez parę chwil się przepychali, szturchali i śmiali, jak głupki. Byli tacy kochani i pocieszni.
   Próbowali mnie rozśmieszać na wiele sposobów. Gestami, tekstami, mimiką twarzy. Zazwyczaj im się to udawało. Potrafili wyciągać mnie z największego dołka. Musze przyznać, że w tym byli specjalistami. Każdy. A już na pewno Facundo, jak próbował powiedzieć, któryś z naszych językowych połamańców.
Już wiem, dlaczego Rucy powiedział kiedyś, że w reprezentacji jest bardzo mało poważnych ludzi. W całym siatkarskim środowisku były ich śladowe ilości. Przekonałam się o tym już na samym początku przyjaźni z Kipkiem i Konarem, ale umocniłam się w tym, gdy w Bełchatowie odwiedził nas Winiar. Toż to prawie Człowiek Orkiestra świata siatkówki. Pozytywny, potrafiący odnaleźć się w najbardziej zagmatwanym środowisku, akceptowany i kochany przez wszystkich. To, co zostało ze Skry z poprzedniego sezonu, czyli jakaś jedna trzecia, traktowała go, jak rodzonego brata. Nie dziwię się im. Sama doszłam do wniosku, że to wspaniały człowiek...

Witam!

Dziś trochę późno, ale cóż. Po prostu mam gości i cały dzień na podwórku :)

Nie mam czasu, więc nic specjalnego nie wypisuję.

Pozdrawiam, Aleksowaa <3

poniedziałek, 26 sierpnia 2013

Rozdział dwudziesty piąty

South Blunt System - Miłość


   Stałam na parkingu przed blokiem ubrana w dresy i bluzę Zbyszka, obejmując się ramionami. Było zimno, prószył śnieg, wiał lekki wiaterek. Urocza sceneria, gdyby nie tok akcji. Bartman właśnie pakował do bagażnika ciemnogranatową walizkę. Po moim policzku spłynęła łza. Przygryzłam wargę i wbiłam palce w swoje ramiona, krzyżując ręce. Ból fizyczny był lepszy od tego fizycznego. Szybciej przemijał. To jedna z praktyk, które odbyłam w swoim bydgoskim domu, jeśli można było to domem nazwać.
   Zibi zamknął samochód. Spojrzał na mnie, przymknął powieki i odetchnął głęboko, oblizując usta. Ruszył w moją stronę. Był bezsilny, a bynajmniej na takiego wyglądał.
- Nie płacz - powiedział, przytulając mnie mocno.
- Łatwo powiedzieć - wykrztusiłam.
- Wiem, skarbku.
   Przycisnął mnie do siebie jeszcze bardziej. Czułam jego oddech na obolałym z zimna karku. Ciepłe powietrze wydobywające się z jego usta dawało ulgę.
- Przecież zobaczymy się po PlusLidze. Nie płacz.
   No tak, polska liga siatkówki kończyła się trochę szybciej niż Serie A. Po zakończeniu rozgrywek ligowych przez Skrę miałam urlop. Chłopcy ruszali do rodzin, a następnie na zgrupowania lub wakacje, zaś ja do Modeny.
- Zbyszek, wiem o tym. Po prostu - przełknęłam ślinę, pokonując gulę w moim gardle - boję się twojego braku.
- Pamiętasz co ci mówiłem? Jeśli będziesz miała koszmar to dzwoń do mnie. Nawet w środku nocy - dodał.
- Będę miała wyrzuty, że cię budzę.
- To nie miej, kochanie. Zawsze przy tobie będę. Nawet, jeśli nie będzie mnie fizycznie, to pamiętaj, że istnieje jeszcze to - położył sobie moją dłoń na klatce piersiowej.
   Bicie jego serca przebijało się przez mostek i skórę, pieściło opuszki moich palców, uspokajało rytm mojego serducha.
- Tutaj - wskazał miejsce, w którym znajdowała się jego przepompownia krwi - zawsze będziesz - cmoknął mnie w czoło. - Kocham cię, dlatego zagrzewasz tam honorową lokatę.
   Delikatnie ujął moją twarz w obie dłonie i obdarował mnie najwspanialszym pocałunkiem we wszechświecie. Jego usta smakowały niczym olimpijski miód i ambrozja. Były słodkie, miękkie i ciepłe. Jego język staczał z moim zawziętą walkę, której nie powstydziliby się zawodnicy mieszanych sztuk walki. Nawet sam król KSW, Mamed Khalidov.
   Całowałam go, a równocześnie po moich zimnych policzkach spływały łzy. Płakałam nie dlatego, że wyjeżdżał, ale dlatego, że nie mogłam nic zdziałać, by tego nie robił. Był dla mnie całym światem. Tak, wiem, przy Andrzeju mówiłam to samo, tyle że wtedy - na początku - nie byłam pewna tego uczucia. W tym przypadku nie miałam wątpliwości. Nie była to miłość od pierwszego wejrzenia, ale raczej od pierwszego złączenia warg. Z pewnością była to miłość, za to dałabym się poćwiartować.
   Rozdzielił nasze usta i ponownie mnie przytulił. Wiedziałam, że to już koniec jego pobytu w Bełchatowie, że zaraz wsiądzie w samochód i odjedzie. Pojedzie do Warszawy, odwiedzi rodziców i za parę godzin zajmie miejsce w samolocie. A potem? Potem będzie już daleko we Włoszech.
- Kocham cię, Zbyszek - wymruczałam, powstrzymując łzy.
- Mówiłem ci, żebyś nie płakała, słoneczko.
- Tyle, że ja nie umiem, ot tak!, nie płakać.
- Musisz się tego nauczyć - zaśmiał się.
- Teraz ci się żart wyostrzył? Lepszego miejsca i czasu nie mogłeś znaleźć - powiedziałam z ironią.
- Przepraszam. Też cię kocham.
   Odwrócił głowę na ułamek sekundy i zerknął na auto.
- Muszę jechać. Nic na to nie poradzę - dodał smutno. - Kocham cię.
- Ja ciebie też. Daj znać, jak dojedziesz do stolicy czy coś.
- Oczywiście.
   Pocałował mnie po raz ostatni. Długo, czule i... Prawdziwie. Nie wiem, czy można to w ten sposób określić, ale tak było. Ważne, że ja wiem o co chodzi, więc bez żalu.
- Do zobaczenia, słoneczko.
- Do zobaczenia - powiedziałam, patrząc na oddalającą się sylwetkę siatkarza.
   Zbigniew zajął miejsce kierowcy i odpalił silnik. Spojrzał mi w oczy i uśmiechnął się smutno. Zacisnęłam szczękę i pomachałam mu. Zobaczyłam przez chwilę zawahanie na jego twarzy. Poza tym, musiałam wyglądać okropnie: zaczerwienione policzki, oczy z wyraźnymi śladami po wylaniu łez... Palce skostniały mi z zimna.
   Otrzeźwił mnie huk zatrzaskiwanych drzwi. Bartman podbiegł do mnie i wbił swoje wargi w moje własne. Dosłownie. Napierał na nie niemiłosiernie.
- Musiałem to zrobić - powiedział, z trudem łapiąc powietrze.
   Wcisnął mi coś do ręki i wrócił do wozu.
- Dopiero w domu zobacz, co to jest! - Krzyknął, nim zniknął w środku pojazdu.
   Odjechał równie szybko, jak wysiadł ze swojego Audi Q7.
   Tępo wpatrywałam się w miejsce parkingowe, w którym jeszcze przed chwilą stał. Ścisnęłam mocniej przedmiot, który wręczył mi Zbyszek. Nie miałam pojęcia, co to jest. Czy chciałam wiedzieć? Z pewnością. Ludzi mówią Ciekawość to pierwszy stopień do piekła. Zaryzykuję, w końcu wątpię, że gdzie indziej trafię.

Zobaczyłam ponad 7,7 tysiąca wejść i na usta cisnęło mi się jedynie "Wow!". Dziękuję Wam wszystkim, którzy czytacie moje badziewne wypociny.

Mam dla Was również parę "imaginów" (krótkie, zazwyczaj jedno rozdziałowe, opowiadania)!
Oto one:
Z niecierpliwością czekam na Wasze opinie.

Jak widać, pobyt Zbyszka w Bełchatowie, dobiegł końca, jak myślicie, co stanie się po jego wyjeździe? Może ktoś zgadnie? Czekam na rozwiązania zagadki :)

Coś dla Aśki: Kobito, matką twoją nie jestem, co to to nie! Proszę cię, wyglądam na trzydziestkę? Haha.
Dzięki, że współczujesz mojemu tacie siedzenia koło mnie na ME, sama mu współczuję. Seryjnie.
Gif dla ciebie, czyli GRZEGORZ POD POSTACIĄ "ZBOCZIŃCA".

Coś dla Judyty: Wciąż będę Ci powtarzać, że moje opowiadania to niemiłosierne wypociny. Taka prawda #lol

Pozdrawiam, Aleksowaa <3

czwartek, 22 sierpnia 2013

Rozdział dwudziesty czwarty

Sebastian Rutkowski - Powiedz Mi


   Wracałam do mieszkania w towarzystwie Zatiego. Szliśmy, śmiejąc się bez przerwy. Mój towarzysz ciągle opowiadał kawały i anegdoty związane ze zgrupowaniami reprezentacji w Spale. Teksty Igły, Dzika czy Pita automatycznie wywoływały mój uśmiech. Zator świetnie je przedstawiał. Próbował nawet naśladować ich głosy, miny i gesty! Mistrz.
- Jesteś genialny - wydusiłam chwilę przed kolejnym napadem śmiechu.
- Dzięki, Klaudyś - wyszczerzył ząbki.
   Klaudyś. Nigdy wcześniej nikt tak na mnie nie mówił. To określenie mojego imienia przyczepiło się do mnie, jak rzep psiego ogona. No cóż, Bełchatów wiele zmienia, nieprawdaż? Bynajmniej w moim przypadku. Związek z Wroną, z początku wspaniały a pod koniec tragiczny. Jedyny plus końca to rozstanie w zgodzie. Jestem pewna, że czas spędzony z Andrzejem nie był stracony, a ja będę go wspominać do końca życia, zadowolona z tego, że mogłam przeżyć parę chwil właśnie z nim. Nawet tych, w których gościły kłótnie i krzyki. Poza tym, moje serce się raduje, bo o każdej porze mogę z nim normalnie porozmawiać o: klubie, siatkówce czy pogodzie.
   Doszliśmy do bloku. Podziękowałam PeZetowi za umilenie drogi do domu.

   Nacisnęłam klamkę i otworzyłam drzwi mieszkania. Zibi siedział na kanapie, oglądając telewizję.
- Cześć, skarbie - przywitałam się, zrzucając torbę z ramienia.
- Hej, kochanie - odpowiedział z uśmiechem.
   Usiadłam koło Zbyszka i pocałowałam go czule.
- Będzie mi tego brakowało - wyznał.
   Wtuliłam się w niego, podciągając kolana do klatki piersiowej. Ręka Zbyszka, którą mnie obejmował spoczywała na moim biodrze, a jego palce wystukiwały kojący rytm na mojej miednicy.
- Zbyszek?
   Spojrzałam mu w oczy. Wiem, że wiele razy to powtarzałam, ale jego oczy są na prawdę niesamowite, wręcz hipnotyzujące. Trudno się od nich oderwać.
- Tak, kochanie? - Spytał, zakładając mi za ucho niesforny kosmyk.
- Kiedy będziemy się widzieć następny raz?
- Nie wiem, skarbie - cmoknął mnie w czoło. - Nie wiem.
- Nie chcę się z tobą rozstawać.
   Oplotłam mu ręce wokół pasa i przyciągnęłam do siebie.
   Nie kłamałam. Nie mogłam pogodzić się z myślą, że będę musiała funkcjonować bez świadomości, że w mieszkaniu przywita mnie uśmiechnięty Zbigniew zasiadający na kanapie. To mnie przerażało. Przerażał mnie jego brak.
- Też chcę z tobą zostać, ale nie mogę - drugą część zdanie wypowiedział z wyraźnym smutkiem i rozczarowaniem.
- To jest nie fair.
- Życie na ogół jest nie fair - wzruszył ramionami. - Z resztą, ty wiesz o tym najlepiej.
- Czasami mam wrażenie, że życie to piekło. W Jastrzębiu nawet nie przeszło mi to przez myśl. Miałam tatę, mamę, brata i dziadków. W Bydgoszczy miałam już tylko mamę i brata, pomijając tego damskiego boksera., a w Bełchatowie? Tutaj nawet nie mam brata. Wiesz co mnie ratowało w Bydgoszczy? Kipek i Konar. Tylko oni potrafili po wyprowadzce mojego brata coś zmienić na lepsze. Z kolei, moje życie teraz, tutaj ma więcej plusów niż minusów. Całe szczęście.
- Jestem jednym z tych plusów? - Spytał z uśmiechem.
- Zdecydowanie - złączyłam nasze usta w łapczywej bitwie. - Kocham cię - wyszeptałam.
- Też cię kocham.
   Położył mnie na kanapie, a moje usta i szyję popieścił tysiącem pocałunków. Jego ręce buszowały pod moją koszulką. Nie mogłam przez to przestać się śmiać. Milczałam tylko wtedy, gdy łączył nasze wargi.
- Czemu się tak chichrasz? - Spytał z niedowierzaniem. - Czy ja jestem aż tak śmieszny?
- Nie jesteś śmieszny! - Zaprotestowałam. - Tylko...
   Uniósł brew. Nie mogłam uwierzyć, że mam takie szczęście! Genialny siatkarz, przystojny mężczyzna, mimo wszystko dobry, szczery i naturalny człowiek. Czego chcieć więcej? Niczego. Dla mnie był idealny. Miał swój charakter i lekkiego zadziora, który dodawał mu męskości. Uwielbiałam w nim wszystko. Oczy, głos, serce, śmiech... Wątpię, żeby ktoś z przysłowiowego marszu potrafił odgadnąć jego śmiech. Prawie dwumetrowy byczek. Większość ludzi przypisywałoby mu głęboki, tubalny śmiech, a nie zbyszkowy chichot. To było takie słodkie! Dodawało mu dziecięcego uroku, bo w końcu, jak to mówią Facet rozwija się do ósmego roku życia, potem już tylko rośnie. 
   Uśmiechnęłam się do swojego skarbu, bo bez względu na resztę świata, on był moim największym skarbem. Nie mogłam go skrzywdzić.
- Tylko? - Wymuszał na mnie odpowiedź.
   Podniosłam rękę i kciukiem zarysowałam jego wciąż uniesioną brew.
- Tyko mnie łaskotałeś, skarbku - dokończyłam.
- Żartujesz? - Spytał, zduszając śmiech.
- Ej! - Odparłam z wyrzutem. - To było wredne!
   Usiadłam przodem do atakującego (nie tylko piłki, ale również moich zmysłów), a bokiem do telewizora, który cały czas był włączony.
- Jestem wredny. Czasami.
   Zajął miejsce na przeciw mnie. Oboje siedzieliśmy po turecku i wpatrywaliśmy się w siebie nawzajem.
- A ja cię kocham - wymamrotałam, przewracając oczyma i kręcąc głową.
- Może to błąd? - Spytał, całując mnie czule i jednocześnie splatając nasze palce.
- Nie sądzę - powiedziałam, przygryzając dolną wargę.
- Podzielam twoje zdanie - uśmiechnął się.
   Kochałam jego cudowny uśmiech.
- Nie inaczej, kochanie.
- Wiem, wiem - puścił mi oko. - Też cię kocham.
   Wolną dłoń położyłam na jego karku i przyciągnęłam go do siebie, łącząc nasze usta w namiętnym pocałunku.
   Wiele osób może mi zarzucić, że jestem ślepa i nie widzę wad Zibiego. Przeciwnie. Widzę je, i wciąż dostrzegam nowe, ale miłość to nie tylko słodkie pocałunki, namiętne noce i wspólnie jedzone śniadanie w niedzielne poranki. Miłość to również wyrzeczenia, a jednym z nich jest akceptowanie wad drugiej połówki. A Zbyszek? On jest cudownym człowiekiem, który zasługuje na szacunek jako siatkarz, a przede wszystkim istota rozumna, bez względu na okoliczności i ilość popełnionych błędów.

Widzę, że "Okiem Andrzeja Wrony" wzbudziło dość dużo opinii "Niech Klaudyna do niego wróci!"... Otóż nie, Kochani, nie wróci. Ostudzę Was. To był definitywny koniec. W takim razie, co z Andrzejem? Nie martwcie się. Napiszę coś jeszcze z jego perspektywy i wszystko wyjaśnię. Nie musicie się o niego martwić. Jest duży i da sobie radę.

Dziękuję Wam za ponad siedem tysięcy wejść! To wiele dla mnie znaczy.

Podnosicie mi ego, Kochani. Żebym tylko nie miała go na poziomie "Amerykańskich Gwiazdeczek"! Zjedźcie mnie od czasu do czasu na Twitterze albo Asku.

Coś dla Aśki: Moja Droga, wenę mam taką sobie, ale coś tu nabazgrolę. Kuźwa, przypomniały mi się te pieprznięte konie, haha. Poza tym, nawet nie wiesz, ile dałabym, żebyś była u mnie przez parę ostatnich dni. Szczególnie wtedy, gdy było u mnie kuzynostwo z Gdańska i okolic Dębnicy Kaszubskiej... Och, wiele. KOCHAM CIĘ :*

Coś dla Judyty: Dziękuję za #10LudziZTwitteraKtórzyWieleDlaMnieZnaczą ! :* 

Pozdrawiam, zapraszam na opowiadanie, które wystartuje na jesień (szczegóły TUTAJ), Aleksowaa <3

P. S. Jeśli będzie chcieli być informowani to skomentujcie "Start bloga" i wpiszcie w komentarzu swój nick z Twittera :)

środa, 21 sierpnia 2013

Okiem Andrzeja Wrony

"Kochać" nie zawsze znaczy to samo


   Nowy klub. Nowe miasto. Nowi ludzie, w tym ona.
   Właśnie ona. Jak na kobietę, wysoka, o włosach koloru ciemny blond i pięknych oczach z pigmentami lazuru. Długie rzęsy, które za dnia zyskiwały centymetrów za sprawą czarnego tuszu. Usta nie potrzebujące błyszczyka, ani krwistoczerwonej szminki, by przyciągać i kusić. Uśmiech, który potrafił powiedzieć wszystko bez pomocy aksamitnego, dziewczęcego głosu z lekką chrypką każdego ranka. Smukłe palce, zręcznie odpinające zamek treningowej torby i nogi, które można porównać do Mercedesa S-klasy. Idealne.
   Lekko sarkastyczna, szczera i na swój sposób sympatyczna dziewczyna z charakterkiem. Wdzięczna, inteligentna i posiadająca niemałą wiedzę na temat zawodu, jaki wykonywała.
   Wystarczyło jej parę dni, a już zawładnęła moim sercem. A to wszystko za sprawą naszego wspólnego przyjaciela Marcina. Powinienem mu podziękować.
   Nie robiła nic szczególnego. Była naturalna, szczera i zabawna. Była sobą.
   Między nami coś się utworzyło. Teraz już wiem, że nie była to miłość. Zauroczenie? Tak, to chyba odpowiednie słowo i stan.
   Każda chwila z nią spędzona była czymś wspaniałym i niepowtarzalnym. Każdy trening, podczas którego mnie opieprzała za lenienie się, każdy wieczór, każdy wspólnie zjedzony obiad, każdy poranek, kiedy budziła się u mojego boku.
   Wiem, że cały czas coś przede mną ukrywała. Szkoda, że nie zdobyła się na odwagę, by mi to wyznać. Widziałem, jak ze sobą walczyła, jak bardzo chciała to z siebie wyrzucić, ale nie potrafiła. Nie ufała mi? Może nie chciała obarczać mnie swoimi problemami? Nie mam pojęcia. Będę miał jej to za złe, ale doceniam, że chociaż próbowała.
   Nasz związek był krótki. Jeden z najkrótszych w moim życiu, ale być może najwspanialszy. Przynajmniej tak mi się zdaje.
   Rozstanie... W zgodzie, łagodne, ale poprzedziła je fala burzliwych kłótni, trzaskanie drzwiami i przeraźliwe krzyki dusz, które niemo błagały Boga o litość i o zaprzestanie tych awantur. Niestety żadne z nas nie potrafiło same z siebie tego zakończyć.

   Ona teraz jest z innym. Z moim kolegą z AZS-u Częstochowa i kadry.
   Wydaje się być szczęśliwa, a jeśli ona jest to ja też powinienem. Tylko to nie jest takie proste. Życie na ogół nie jest proste.
   W moim wnętrzu odbywa się prawdziwa burza, jak widzę ją w objęciach innego mężczyzny. Pomogłem mu dostać się na pogrzeb jej matki, ale nie bez wyrzeczeń. Chyba nadal coś do niej czuję i nie potrafię sobie z tym poradzić.

   Podsumowując, pragnę jej szczęścia i wiele bym dał, by dzieliła je ze mną, ale jeśli tak się nie stanie to nic. Umiem ułożyć sobie życie i kto wie, może to nie ona była tą jedyną? Wiele poświęciłbym, żeby znaleźć tą drugą połówkę. Oby nie była nią Klaudyna.

Coś dla Was na małe wyjaśnienie, co dzieje się z Wronką, podczas, gdy Klaudia układa sobie życie obok niego.
Dla niektórych z Was może drastyczna perspektywa, ale chciałam to napisać.
Musiałam to zrobić, Aleksowaa <3

P. S. Jutro normalnie kolejny rozdział zawita na kartach opowiadania.

poniedziałek, 19 sierpnia 2013

Rozdział dwudziesty trzeci

Naughty Boy feat. Sam Smith - La La La


- Ale mi napędziłaś stracha tej nocy - wyznał Zibi po przełknięciu tosta.
   Jedliśmy śniadanie, które przygotował Zbysław, i którego, o dziwo, nie spalił. Byłam z niego dumna. Wyrabiał się.
- Przepraszam.
   Tylko tyle zdołałam wydukać. Na samo wspomnienie tego koszmarnego snu robiło mi się słabo.
- Co krzyczałam? Wyłapałeś jakieś słowa? - Spytałam po chwili.
- Nie - powiedział ze smutkiem w oczach. - Poderwałaś się na łóżku, a że zasnęliśmy, trzymając się za ręce, to poczułem, jak wyrywasz dłoń z mojego uścisku i obudziłem się.
   Jego wzrok był nieobecny, jakby to wszystko od nowa widział. Trochę mnie to przerażało. Był taki przymglony, jak w transie.
- Siedziałaś na łóżku, miałaś otwarte oczy i krzyczałaś. Nie były to słowa, ale po prostu krzyk. Spałaś - stwierdził. - Nie mogłem cię obudzić. Bałem się o ciebie - wyznał. - Spanikowałem i zacząłem do ciebie mówić. Po paru sekundach pomyślałem, że lunatykujesz, ale lunatycy chyba nie krzyczą przez sen, więc potrząsnąłem tobą i wręcz zacząłem się na ciebie wydzierać. Przepraszam. Obudziliśmy pewnie cały blok, a przynajmniej klatkę schodową. Było ciemno, ale domyślam się, że zamrugałaś. Twój oddech się wyrównał i przestałaś krzyczeć. Rzuciłaś się w moje ramiona. Może tego nie czułaś, ale tylko lekko cię do siebie przyciągnąłem. Nie wiem, czy pamiętasz, czy też, lecz płakałaś. Nie wiem, co ci się śniło, ale nieźle mnie wystraszyłaś. Byłaś roztrzęsiona i taka - zamyślił się na chwilę - bezbronna. Nie mam pojęcia, czy wybaczyłbym sobie, gdybyś się okaleczyła, czy darowałbym sobie samemu, czy zapomniałbym o tym. Za bardzo cię kocham - wyznał i zamrugał.
   Wrócił mój Zbyszek!
   Wstałam od stołu, podeszłam do niego i zajęłam miejsce na jego kolanach. Siedziałam do niego bokiem i, patrząc w jego przepiękne zielone oczy, złączyłam nasze usta w namiętnym, łapczywym pocałunku.
- Co raz bardziej mi się to podoba.
   Po ty słowach odwzajemnił pocałunek.
- Zbyszek muszę iść do pracy - wymruczałam, kiedy na chwilę rozłączyliśmy nasze wargi. - Zbyszek - zaśmiałam się i, napierając rękoma na jego tors, powstrzymywałam go przed kolejnym pocałunkiem. - Zbyszek, muszę iść do pracy - powtórzyłam.
   Oplótł mi ręce wokół pasa i, ni cholery!, nie chciał poluzować uścisku.
- Żartujesz sobie? - Zaśmiałam się. - Zbyszek, na prawdę, muszę już iść do pracy. Puść mnie!
   Zibi jęknął i odchylił głowę, opierając ją o lodówkę, która stała za krzesłem. Rozplótł ręce i uniósł je na znak poddania.
- Dziękuję.
   Wstałam i udałam się do łazienki. Umyłam zęby i zasunęłam z sypialni torbę treningową. Stanęłam w drzwiach kuchni, opierając się o ich framugę, i z uśmiechem wpatrywałam się w Bartmana. Siedział na krześle z rękoma założonymi za głowę, zamkniętymi oczami i wyszczerzonymi ząbkami. Był uroczy. Na paluszkach, po cichutku, podreptałam do niego, skradłam mu całusa i, zanim zdążył mnie złapać, uciekłam z mieszkania krzycząc:
- Wracam po treningu. Klucze masz na stole w pokoju. Kocham cię!

   Wbiegłam na halę. Czułam, że jestem spóźniona. Na boisku byli tylko Zati i Szampon. Stanęłam, jak wryta, i zrzuciłam z ramienia torbę, jak to miałam w zwyczaju. Powolnym krokiem ruszyłam w stronę pomarańczowego prostokąta. Stanęłam na jednej połowie z Zatorem. Przyjęłam zagrywkę, Paweł zaprezentował piękną wystawę, a ja zaatakowałam. Sprzedałam Mariowi niezłego gwoździa, mijając jego blok. Poczułam, jakbym odbierała złoto na olimpiadzie. Tyle wygrać.
- Pani technik, nieładnie tak bez rozgrzewki - Mariusz zaczynał swoje codzienne docinki.
    Coraz częściej dochodzę do wniosku, że te jego teksty są urocze. Szczególnie, kiedy myśli, że mnie irytują.
- Rozgrzewałeś wcześniej - udawałam zamyśloną minę - buzię?
- Czemu pytasz?
- Nie ładnie, tak bez rozgrzewki, panie atakujący.
   Zati przybił mi piątkę, a ja posłałam Szamponowi buziaka, niczym Janowicz Kubotowi, potem zaś wytknęłam język.
- Gdzie reszta? - Spytałam Zatorskiego.
   Wlazły nie byłby w stanie odpowiedzieć. Chichotał, jak głupi.
- Nie wiem właśnie. Falasca dzwoni do tych bałwanów, ale zero odzewu. Nikt nie wie, gdzie są, a tym bardziej, nikt nie przesuwał treningu.
- Momencik - powiedziałam, podbiegając do torby.
   Otworzyłam dużą kieszeń i poczęłam przewalać stertę szpargałów, które się w niej znajdują. Znalazłam telefon po paru dobrych machnięciach ręką. Pomijając trzy nieodebrane połączenia od Zbyszka, któremu zapewne się nudziło, wszystko było, w jak najlepszym porządku.
- Zati, nie było wczoraj przypadkiem jakiejś imprezy?
- Nie. Graliśmy tylko w FIFĘ u Karcia. A co?
    Wszystko jasne.
- Wszyscy?
- Nie. Nie było Szampona, Nicolasa i Facundo. Czemu pytasz?
- Gdzie Argentyńczycy?
- W szatni. Po co ci to?
- Zaraz się dowiesz - uśmiechnęłam się cwaniacko.
   Wybrałam numer Zbożopodobnego.
- Halo? - Odebrał po chwili zaspany.
- Zamawiał pan budzenie na trening?
- Słucham?
- Karolku, ruszajcie tyłki, ty i ta zgraja, która u ciebie przebywa. Trening jest! - Niemal krzyknęłam do aparatu.
- O ja pierdziu! - Powiedział, zapewne spadając z łóżka, co można było potwierdzić hukiem. - Dzięki, Klaudyś. Zaraz będziemy.

   Dzisiejsze zajęcia bełchatowian przebiegły bez większych niespodzianek. Całe szczęście.
   Z kolei mój ukochany... No cóż, całe przedpołudnie i kawałek popołudnia przesiedział w mieszkaniu, czekając na mnie, a potem witając mnie niesamowitym pocałunkiem.

Moje wypociny przepisane i zaserwowane Wam. Moim zdaniem mogłoby być lepiej, ale cóż. Na więcej mnie nie stać. Przepraszam.

Dziś nie będę się rozpisywać, bo muszę uciekać do dwóch chłopaków, którzy trują mi grą w makao. Całe szczęście, że są starsi ode mnie i nie muszę siedzieć z jakimiś małolatami (bez urazy dla osób poniżej 15. roku życia).

Pozdrawiam, Aleksowaa <3

Nie ma "Coś dla Aśki", bo nie ma na to weny. Sorry, not sorry.

czwartek, 15 sierpnia 2013

Rozdział dwudziesty drugi

Wet Fingers - Turn Me On


    Siedziałam na łóżku zaczytana w powieść kryminalną Lee Childa Jack Reacher. Poszukiwany. Fabuła mnie wciągnęła, więc wyobrażałam sobie przedstawione w książce sytuacje. W domu byłam sama, ale do moich uszu dotarł podejrzany szmer i skrzypienie desek podłogowych w salonie. Bezszelestnie zamknęłam książkę, wcześniej zaznaczając miejsce, którym skończyłam, zniszczoną zakładką, i po cichu zeszłam z łóżka, jak dobrze, że nie miało w zwyczaju przeraźliwie skrzypieć! W pokoju panował półmrok. Zgasiłam lampkę, żeby na korytarz nie wydostało się białe światło, gdy otworzę drzwi. Posuwając delikatnie stopami po podłodze, uchyliłam drewnianą płytę. Pod nosem dziękowałam Bogu, że zawiasy nie zaskrzypiały tak, jak zawsze. Wyszłam do przedpokoju. W salonie coś się poruszyło. Widziałam to mimo ciemności panującej w całym domu. Matko, co z Aslanem? Modliłam się, żeby siedział cicho w garażu.
   Przy ścianie stała parasolka. Chwyciłam ją w obie ręce i poczęłam się skradać w stronę złowrogiego cienia. Ten ktoś zrobił krok w moim kierunku. W tym momencie znajdowałam się obok łazienki. Drzwi były uchylone. Schowałam się za nie. Kroki, jak zakładałam włamywacza, były coraz wyraźniejsze. Dopiero teraz, po krótkiej analizie mojego umysłu, doszłam do wniosku, że jestem w pułapce. Może nie szklanej, ale pułapka to pułapka. Nie miałam dokąd uciec. Odwrót byłby wkroczeniem w sam środek sieci pająka, który niestety nie miał nic wspólnego ze Spidermanem.
Who I am? I'm Spiderman.
   Teraz chciałabym, żeby te słowa zabrzmiały przy moim uchu. Och, jaka szkoda, że ci wszyscy superbohaterowie to bujda. Tak bardzo przydałby mi się jeden z nich. Nie pogardziłabym nawet Hulkiem. Wolałabym żyć z zdemolowanym domem, niż nie żyć. Nie czuć. Nie istnieć.
   Zaklęłam w myślach i zostało mi już tylko jedno wyjście. W sumie to dwa, ale nie było mowy o ujawnieniu swojej osoby i poddaniu się. Zaczęłam odmawiać zdrowaśki. Nie na głos, rzecz jasna, ale w zawrotnym tempie już owszem. Ktoś wszedł do mojego pokoju. Widziałam go. Schowałam się wgłąb łazienki.
   Był średniego wzrostu, grubej kości i kuśtykał na lewą nogę. Stał tyłem, ale z tej perspektywy również widziałam, że miał na głowie kominiarkę. Spojrzał na wnętrze mojej izdebki i zaklął. Czyżby nie znalazł tam nic wartościowego? Na pewno nie o to mu chodziło. Na biurku zostawiłam laptopa, na łóżku telefon, a na ścianie znajdowała się kolekcja autografów siatkarzy, piłkarzy i szczypiornistów. Były tam nawet podpisy Beckhama oraz Casillasa. Autentyki. Fanatycy daliby za to niezłą kasę. Koło okna z kolei wisiała oryginalna koszulka Sergio Ramosa, którą przywiozłam z wakacji w Madrycie, i którą dostałam od samego sportowca. Tanio by jej nie sprzedał, więc nie był rabusiem.
   Czego chciał?
    Z jego gardła wydobył się głos wołający moje imię. Po pięciu minutach darcia się do mojego imienia doszły wyzwiska pod moim adresem.
   Moje serce biło szybko i nierównomiernie. Oddech miałam przyspieszony, a do płuc wiecznie napływało za mało powietrza.
   Odwrócił się w stronę łazienki, w której się znajdowałam. Czyżby słyszał, jak głośno przełykam ślinę?
- A może - wyszeptał złowrogo.
   Zrobił parę kroków w moją stronę.
   Zdrowaśki, które wciąż wypowiadałam, zaprzątnęły mój cały umysł.
- Tu jesteś, mała niewdzięcznico - powiedział, zapalając światło w toalecie. - Odłóż to, bo zrobisz sobie krzywdę, skarbie - wyrwał mi z ręki parasolkę i rzucił nią przez korytarz.
   Śledziłam tor jej lotu. Byłam przerażona, cholernie przerażona.
   Podniósł lekko mój podbródek i wpatrywał mi się w oczy. Jego dotyk był zimny i... zły? Chyba nie powinno się tak tego określać, ale to był trafny przymiotnik. A może diabelski? No cóż, ja żadnego cyrografu nie podpisywałam.
- A teraz się zabawimy, słoneczko.
   Zsunął ramiączko mojej koszulki i podszedł bliżej. Nie był najmilszą istotą, jaką spotkałam w swoim życiu, aczkolwiek był znajomy mojej osobie. Nie wiem skąd, ale był. Domyśliłam się o co mu chodzi. Nie byłam dzieckiem. Niepełnoletnia tak, ale nie nieletnia, a tym bardziej nie nieświadoma. Za to on, właśnie on!, był gwałcicielem. Tego byłam pewna.
- Spierniczaj - wycedziłam przez zęby.
- Grzeczniej! - Rozkazał, szarpiąc mnie za ramię.
- Jesteś psychiczny - stwierdziłam.
- To nie debata! - Krzyknął, szarpiąc mnie ponownie.
   Jeszcze raz, pomyślałam. Będzie bolało, ale tym razem ciebie.
- Spierniczaj - powtórzyłam.
   Szarpnął mnie.
   Dość. Nie wytrzymałam. Zasunęłam mu siarczysty policzek, a następnie kopniaka w krocze. Gdy uciekałam, złapał mnie za kostkę. Z mojego gardła wydobył się przeraźliwy krzyk.

- Klaudyna! Klaudyna, przestań krzyczeć!
   Przejęty Zbyszek potrząsał mną, jak barman shake'erem.
   Zamknęłam się. Nie widziałam jego twarzy, ani tym bardziej swojej, ale założę się, że nasze oczy były przepełnione strachem, a jego dodatkowo troską.
- Cicho, skarbie - wyszeptał, przyciskając mnie do swojego rozgrzanego torsu. - Już dobrze. To tylko sen - zapewniał. - Nic ci nie grozi, rozumiesz?
   Chciałam odpowiedzieć, ale, jak na przekór, teraz nie mogłam wydobyć z siebie żadnego dźwięku.
- Kocham cię - powiedział, ocierając wargami płatek mojego ucha.
   W odpowiedzi złożyłam delikatnego całusa na jego nagiej klatce piersiowej.

I jest kolejny!
Dziękuję za prawie 6,5 tysiąca wejść i ponad 180 komentarzy! Czekam na więcej, a macie jeszcze trochę do poczytania, bo napisane mam ponad 30 rozdziałów i epilog. Mam nadzieję, że zakończenie będzie trafne.
Napisałam rozdział, który, tak sądzę, może zaskoczyć. Jestem z niego dumna i myślę, że wypada całkiem nieźle.

Zastanawiam się nad stworzeniem zakładki "Kontakt", w której byłby podany mój Twitter i Ask.
Bardzo proszę osoby informowane o komentowanie rozdziałów, gdyż nie wiem czy jest sens w ogóle je informować. Najlepiej żebyście podpisywali się również twitterowymi nickami.

Coś dla Aśki: Kobito, jak schodzisz z fejsa to pisz "pa" albo "cześć", a nie czekasz aż się skapnę! Poza tym, skąd bierzesz nagłówki na blogi? Podaj stronkę, na której można takowe stworzyć :)
+ Sorry za zmylenie z opóźnieniem ;P

Coś dla Judyty (@sportismylife): Dziękuję za miłe słowa, które zamieściłaś pod moim komentarzem na Twoim wspaniałym blogu. Poniekąd czerpię inspiracje z Twojego stylu pisania, ale Chopinem nie będę i mistrza nie przerosnę ;)

Pozdrawiam, Aleksowaa <3

poniedziałek, 12 sierpnia 2013

Rozdział dwudziesty pierwszy

Rafał Brzozowski - Za mały jest świat


   Oboje siedzieliśmy na łóżku oparci o ścianę i przykryci moją ukochaną kołderką. Zbyszek splótł nasze palce i delikatnie posuwał kciukiem po wierzchu mojej dłoni. Po jego oczach można było wywnioskować, że coś go trapi.
- Pytaj - powiedziałam po prostu.
   Troszeczkę wybiłam go z rytmu. Odchrząknął i zapytał:
- Dlaczego tak nienawidzisz swojego ojca?
- To nie jest mój ojciec - poprawiłam go. - On jest tylko wdowcem po mojej mamie.
- Dobrze, tak więc, dlaczego go nienawidzisz?
- Jest kretynem, idiotą - zaczęłam wymieniać - nieczułym chamem, damskim bokserem...
- Co? - przerwał mi. - Powtórz.
- Damskim bokserem.
- Bił cię? - Spytał wprost, patrząc mi w oczy.
- Nie raz nie dwa. Jak mieszkał z nami Daniel, to jego bił, bo mój kochany braciszek mnie bronił. Potem się uspokoił i, jak stwierdziła mama, zmienił się. Gówno prawda, że tak się brzydko wyrażę. Daniel wyjechał. Nie wytrzymywał psychicznie, chciał się oderwać od tego wszystkiego. Szukał pracy, ale jej nie znalazł, więc wybył do Mediolanu. Znał włoski i nie miał problemów z klimatyzacją w tym państwie. Tam znalazł angaż, poznał Kamilę, ustatkował się, a teraz planują ślub - uśmiechnęłam się.
   Wbiłam wzrok w nasze splecione dłonie.
- Wszystko wróciło do stanu pierwotnego, jak tylko Danio przekroczył próg bydgoskiego mieszkania - kontynuowałam. - Tylko tym razem nie miał mnie kto bronić. Mama często wyjeżdżała i chyba nawet o niczym nie miała pojęcia. Bił mnie każdego dnia, wręcz katował. Oficjalne wersje to częste upadki ze schodów, zabawy z rówieśnikami i Aslanem.
    Zbyszek mi nie przerywał. Wreszcie mogłam się wygadać. Próbowałam to wszystko kiedyś powiedzieć Andrzejowi, ale nie potrafiłam. Wydawało mi się, że jest zbyt delikatny, że się wystraszy... Że mnie zostawi. Miałam wrażenie, że po wyznaniu mu tego, on będzie rozbity i nie da sobie rady z moją przeszłością.
    - Próbował mnie zgwałcić - wyznałam, zduszając łzy wywołane strachem z nastoletniego życia. - Cudem go powstrzymałam. Gdy mamy nie było w domu, na noc zamykałam drzwi pokoju na klucz i modliłam się, żeby przyprowadził do domu prostytutkę, a nie próbował tego ponownie. Moje modły zostawały wysłuchane. Raz zdarzyło się, że moja mama musiała gdzieś wyjechać na dwa tygodnie, w jakąś delegację. Miałam wtedy siedemnaście lat. Uciekłam z domu. Zabrałam najpotrzebniejsze rzeczy, Aslana i uciekłam. Przez cały tydzień mieszkałam u Kipka. Był pierwszą, do tej pory również ostatnią, osobą, której powiedziałam o wszystkim, co mnie spotkało z rąk Jana. Wszczęłam kłótnię, ponieważ on chciał to powtórzyć policji. Dowodów było mało, a ojczym byłby jeszcze bardziej okrutny, mściłby się.
   Zbigniew rozplótł nasze ręce. Tą, którą do tej pory mnie trzymał, objął mnie w pasie i przyciągnął do siebie, przytulając mocno.
    Słowa wręcz wylewały się z mich ust.
- Poszłam do klubu. Po krótkiej debacie z ochroniarzem weszłam do środka. Było duszno, głośno. Wszędzie była masa ludzi. Po jakimś kwadransie piłam z grupką chłopaków. Poleciały głupie zakłady. Poleciała również butelka. Jeden z nich mógł pochwalić się rozciętym łukiem brwiowym. Wywalili nas. Chłopcy zaciągnęli mnie w jakieś powalone miejsce. Na trzeźwo bym tam nie weszła. Kolejny zakład zawitał w naszym gronie. Któryś z nich miał przeciąć wstążkę (nie wiem, skąd ją wytrzasnęli) przewiązaną na moich biodrach, nie robiąc mi przy tym krzywdy. Wyciągnął z kieszeni scyzoryk. Wszystko szło świetnie, nic by się ie stało, gdyby ktoś go wtedy nie popchnął. Nóż wbił mi się w skórę. Jeden z pozostałych chciał go delikatnie wyjąć, ale nie dał rady tego zrobić bez powiększenia szkód. Niby mała  ranka, ale krew lała się litrami. Damian, bo tak miał na imię ten blondyn, odwiózł mnie do szpitala, bo miał we krwi najmniej promili z nas wszystkich. Ból zżerał mnie od środka. Na pogotowiu zatamowali czerwoną ciecz wydobywającą się z mojego ciała. Rana, a raczej cięcie, było głębokie i dość szerokie, jak na zwyczajny scyzoryk ze stali nierdzewnej. Lekarz był zmuszony do szycia. Nie protestowałam, bo wiedziałam, że bez tego się nie obejdzie. Oczywiście w gratisie dostałam serię zastrzyków przeciw tężcowi i innych takich. To byłą jedna z najgorszych nocy mojego życia - wyznałam. - Zaraz po tej, podczas której omal nie zostałam wykorzystana przez własnego ojczyma.
   Po moim ciele przeszedł dreszcz. Zibi to chyba wyczuł, bo zacieśnił uścisk.
- Podałam blondynowi adres Kipka. Nie chciałam zostać na obserwacji, nie chciałam, żeby ktoś wiedział o mojej wizycie na izbie przyjęć. Wypisałam się na własne żądanie. Chłopak odprowadził mnie w podane miejsce i przeprosił za zachowanie kolegów. Do dziś pamiętam ten ból w jego oczach, gdy błagał o wybaczenie dla nich. Przeprosił po raz tysięczny, przedstawił się i odszedł. Za każdym razem, gdy patrzę lub dotykam mojej blizny, widzę go - instynktownie moje palce powędrowały w okolice miednicy. - Dzień później już nie żył. Został zamordowany. Głośna sprawa w lokalnych mediach i w moim sumieniu. Poniekąd czuję się winna jego śmierci, chociaż wiem, iż on nie chciałby, żeby tak było. Dlaczego czułam się tak źle? Zginął dwie ulice dalej od miejsca, w którym mnie zostawił, ot dlatego. Szybko znaleziono sprawcę, który niespecjalnie się ukrywał. Dostał dożywocie za brutalne morderstwo. Przy okazji był niezrównoważony i popełnił samobójstwo w celi.
    Było mi tak dobrze... W końcu mogłam to z siebie wyrzucić. Nie miałam zamiaru zamykać buzi.
- Nie mogłam uwierzyć, że rozmawiałam z chłopakiem, a parę minut później ktoś go bestialsko zamordował. Poszłam na pogrzeb. Zobaczyłam jego mamę. Pochować własne dziecko... To musi być coś strasznego. Nie chcę tego nigdy doświadczyć. Jego rodzicielka płakała, była totalnie wyczerpana. Widziałam jego kolegów, w tym również tych z klubu. Popłakałam się i nie wiem, czy w pewnych momentach nie lamentowałam bardziej od jego matki. Może w duszy, ale to nadal był lamet. Wrzeszcząca rozpacz, która wyżerała ci wnętrzności niczym sęp Prometeuszowi. Wróciłam do domu, póki jeszcze byłam w stanie. Mama miała już tam być tego dnia. Nie pokazałam jej wtedy blizny, nigdy jej nie pokazałam, nie powiedziałam o próbie gwałtu, nie spytałam czy ją też bił. Wiesz czego się bałam? Powiedzieć tego lipnego też. To coś strasznego. Odczuwałam strach przed każdą szczerą rozmową z matką. Tym tłumaczyłam wszystkie kłamstwa, które usłyszała z moich ust. A jeśli... Jeśli ten nowotwór to tylko przykrywka? Przecież nie było sekcji. On mógł ją dręczyć i katować. Mógł ją zabić. Nienawidzę go, bo nie mam za co mieć do niego szacunku, a tym bardziej go lubić. On nie jest normalny. Pieprzył się na prawo i lewo, a moja mama o tym nie wiedziała albo nie chciała widzieć i wiedzieć.
- Już dobrze - powiedział Zbyszek. - Tobie już nic nie zrobi, twojej mamie tym bardziej - cmoknął mnie w czoło.
- Dziękuję za twoje wsparcie, ale to nie zmienia faktu, że nigdy tego nie zapomnę. Zawsze to będzie odciskało ślad na mojej psychice, ale w końcu wszystko ma swoje dobre strony. Brzydzę się przygodami na jedną noc.
- Czyli ze mną to tak na serio? - Spytał, a w jego oczach pojawiły się małe iskierki.
- Nie przespałabym się z tobą, gdybym nie traktowała cię na serio - odpowiedziałam. - Kochanie.
    Pocałowałam go czule i wtuliłam się mocniej w jego umięśniony tors.
    W jego ramionach czułam się tak bezpiecznie! Byłam pewna, że póki z nim jestem, nic mi nie grozi, nikt nie zrobi mi krzywdy. Nikt oprócz mnie samej. Ogarniał mnie wręcz paniczny strach, gdy tylko na horyzoncie ukazywała się myśl o jego wyjeździe z Polski, powrocie do pracy w Modenie. Bałam się jego braku, tylko tego.
- Doceniam, że mi to wszystko powiedziałaś. To już się stało, więc nie mogę ci pomóc - ton jego głosu był przepełniony smutkiem. - Mogę tylko odwracać twoją uwagę od tych wszystkich wspomnień. Blizny nie zamalujesz, ale jeśli tylko chcesz możesz ją usunąć.
- Nie chcę. Przypomina mi o tym chłopaku, a gdyby nie on nie mam pojęcia, gdzie teraz bym była i co robiła, a przede wszystkim jakim człowiekiem byłabym dzisiejszego dnia.
- Jak wolisz, skarbie.
- Zbyszku - spojrzałam mu w oczy. - Kocham cię.
- Też cię kocham, Kludyśka.
    Po tych słowach złączył nasze wargi w łapczywym pocałunku. Był zachłanny i zdeterminowany, ale nienachalny. To mi się w nim podobało. Był jednością, ale w jego ciele kryło się tyle sprzeczności... Co do niego, jednej rzeczy byłam pewna, a właściwie dwóch: miłości i bezpieczeństwa.

Jest i kolejny z wielką "dziękówą" dla Was wszystkich za to, co dla mnie robicie!
Jednak udało się dodać moje wypociny na czas, z czego jestem niezmiernie zadowolona.

Dziś w nocy wróciłam z Legnicy i powiem Wam, że z każdym nowym dzieckiem w mojej rodzinie (tej najbliższej) jestem coraz pewniejsza siebie, jeżeli chodzi o obcowanie z tą maleńką istotką. Nie boję się brać jej na ręce, zmieniać jej położenie podczas tej czynności, wiem, jak odpowiednio podnieść je z "przewijaka" i takie tam. Jestem z siebie dumna, co nieczęsto się zdarza.

Przepraszam za przynudzanie i życzę Wam wytrwałości i niecierpliwości w kolejnych rozdziałach.

Pozdrawiam, Aleksowaa <3

Wiem, nie ma "Coś dla Aśki", ale nie mam pojęcia, co miałabym tam napisać.

czwartek, 8 sierpnia 2013

Rozdział dwudziesty

ROOM94 - Ignorance Is Bliss


- Co teraz? - Spytał Zibi, gdy wychodziliśmy z domu mojego wujka, zostawiając za drzwiami Aslana.
- Idziemy do mnie. Czego się spodziewałeś? - Spojrzałam mu w oczy i, znów, błądziłam w jego zjawiskowych tęczówkach.
- No właśnie, nie wiem - zaśmiał się.
- Głupek - powiedziałam z uśmiechem.
    Doszliśmy do samochodu Zbyszka. Przystanęliśmy i oparliśmy się o zimny metal pokrywający piękny pojazd, wpatrując się w niebo spowite tysiącami gwiazd. Niesamowitego widoku nie zasłaniała ani jedna, śnieżna chmurka. Wiał lekki, mroźny wiaterek. Było zimno, w końcu królującą teraz porą roku była zima. Miałam ochotę pojechać teraz do Włoch. Może nie było tam ponad trzydzieści stopni Celsjusza, jak w Brazylii i innych krajach Ameryki Południowej, ale nie było aż tak mroźno, jak u nas. Uroki polskiej zimy: odmrożone palce i nos.
- Śliczna noc, co nie? - Zapytałam, ściskając dłoń atakującego.
- A jaka mroźna - stwierdził. - Jedziemy do ciebie, bo zamarzniemy, a szczególnie ty w tej kiecce - uśmiechnął się.
   Jak na dżentelmena przystało, otworzył mi drzwi auta, a po paru sekundach zajął miejsce na fotelu kierowcy. Odpalił silnik, który mruczał niczym kot, i włączył ogrzewanie. Do mojego ciała dotarło ciepłe powietrze, wydobywające się z kratek na kokpicie (nie pamiętam, jak one się nazywają), i spowodowały przyjemny dreszczyk przeszywający mój organizm.
   Całą drogę milczeliśmy, trzymając się za ręce. Zibi był skupiony na jeździe (widać, że to lubi), a ja nie chciałam mu przeszkadzać. Rozmyślałam, analizowałam i wspominałam wieczorną wizytę na cmentarzu, podczas której natknęłam się na swojego brata.
   Daniel to wysoki, dobrze wyrzeźbiony, przystojny brunet o dobrze zarysowanej kwadratowej szczęce i brązowych oczach. Przypominał trochę Aleha Achrema, jeśli porównywać go do któregoś z siatkarzy.
   Siedział na ławce przed grobem mamy i przepraszał za to, że tak mało czasu jej poświęcał. Zwyzywał Jana, co nas łączyło - oboje go nienawidziliśmy najszczerzej, jak tylko się da. Był pasożytem, trochę jak tasiemiec uzbrojony, zatruwał nam życie. Po śmierci naszego taty zdarzały nam się lepsze i gorsze okresy, ale odkąd mama zaczęła spotykać się z tym kretynem wszystko posypało się, jak domek z kart. Mój jedyny brat, który bronił mnie, jak tylko mógł, przed tym idiotą, kiedy ten próbował zrobić mi krzywdę, wyprowadził się do Włoch, do Mediolanu. Chciał zabrać mnie ze sobą, ale mama się nie zgodziła. Brakowało mi go, cholernie brakowało. Rozmawialiśmy codziennie przez Internet, ale od jakiegoś czas nasz kontakt słabł.
   Spojrzałam na brata, a raczej na jego plecy, i coś mnie tknęło. Nakazałam chłopakom zostać i oddałam smycz z Aslanem Kipkowi. Niepewnym krokiem ruszyłam w stronę ławeczki.
- Cześć, braciszku - wybąkałam i usiadłam koło niego.
- Cześć, siostrzyczko - uśmiechnął się blado i przytulił mnie.
   Dopiero teraz poczułam, jak za nim tęskniłam, jak mi go brakowało.
- Słyszałam, co mówiłeś - spojrzał na mnie. - Masz rację. Jan to bydle, a nie człowiek.
- I pomyśleć, że mówiliśmy do niego tato - powiedział z nieukrywanym obrzydzeniem.
- Z przymusu - zauważyłam.
- Ale jednak. Nie zasługiwał na to.
- Nie zasługiwał na mamę - dodałam.
- To przede wszystkim - poparł mnie. - On na nic nie zasługiwał. Co z Aslanem, zabrałaś go?
- Tak. Od teraz będzie mieszkał u wujka Heńka, w Bełchatowie.
- To dobrze, Teraz też tam mieszkasz, co nie?
- Tak.
- Pani technik do spraw przygotowania fizycznego.
- Ty też będziesz sobie ze mnie kpił? - Spytałam oburzona.
- Skądże! - Podniósł ręce. Brakowało mu tylko białej flagi. - Nawet bym się nie odważył!
- Głupek.
- Idiotka.
- Ej!
- Żartowałem!
   Standardowa wymiana słów pomiędzy rodzeństwem.
   Oboje się zaśmialiśmy i przytuliliśmy do siebie. Jeny, jak ja go mocno kochałam.
- Tęskniłem za tobą.
- Ja za tobą też tęskniłam. I to bardzo - przyznałam.
- Wpadnij czasami do mnie.
- Do Mediolanu? - Spytałam ironicznie.
   Weekendowy wypad do Włoch, a co mi tam!
- Nie. Do Modeny.
   W tym momencie mnie zatkało. Mój brat i chłopak, którego mogłam nazywać swoim chłopakiem, mieszkali w jednym mieście. Gdyby nie to, że chciałam, by Daniel nie dowiedział się o obecności chłopców za naszymi plecami, zapewne odwróciłabym się w ich stronę i posłała Zbyszkowi promienny uśmiech.
   Co prawda miałam żałobę po śmierci mamy, ale nie potrafiłam tak funkcjonować. Snuć się po mieszkaniu bez energii, iskierki w oku. Byłam osobą, która miała w sobie pełno życia i pozytywnych emocji. To przepełniało mój organizm od czubka głowy po pięty. Bardzo rzadko wstawałam lewą nogą, nie potrafiłam dłużej usiedzieć w jednym miejscu i nie miałam chęci, ani zdolności, by przebywać z pesymistycznie nastawionymi ludźmi.
- Modeny? - Wydukałam.
- Tak. Piękne miasto.
- Racja - odpowiedziałam szybko.
- Co? - Spytał zdziwiony.
- Racja - powtórzyłam niepewnie.
- Skąd wiesz?
- Skra grała tam ostatnio mecz - odpowiedziałam zgodnie z prawdą.
- Kurde, mogłem dokładniej przejrzeć terminarz Casy - odparł.
   Chyba był na siebie zły. Niepotrzebnie.
- Słyszałem, że jesteś z siatkarzem - uśmiechnął się. - Obiło mi się o uszy.
   Nie odpowiedziałam na tą zaczepkę.
- I to z Serie A.
   Na tą też nie miałam zamiaru, ale wiedziałam, że nie odpuści.
- Prawda.
- Bartman?
- Nie zaprzeczam.
- Gratuluję, siostra - objął mnie ramieniem. - Fajny z niego gość.
- A ty, skąd wiesz?
- Grał w Jastrzębiu.
   No tak, mój brat miał wtyki w klubie, który towarzyszył nam w dzieciństwie dość intensywnie.
- Jak tam Kamila?
   Kamila, narzeczona mojego brata. Szatynka średniego wzrostu, szczupła, o niebieskich oczach (niczym Winiar) i lekko falowanych włosach. Zawsze uśmiechnięta i promieniująca radością.
- Dobrze, Jest u cioci Ireny.
- Pozdrów ją ode mnie.
- Jasne.
   Zerknęłam na drobny, srebrny zegarek spoczywający na moim przegubie. Powinniśmy się już zbierać.
- Muszę już iść. Jest późno, a jutro do pracy. Szczęścia i dzwoń częściej, braciszku. Trzymaj się.
   Wstałam z ławeczki i pocałowałam go w policzek.
- Też cię kocham, siostrzyczko. Powodzenia i pozdrów Zbyszka, Kipka, Wronę i Konara.
- Dobrze. Do zobaczenia.
- Do zobaczenia.

   Zibi zaparkował przed blokiem. Wyjęłam z torebki klucze i wysiadłam z samochodu. Atakujący szedł za mną. Otworzyłam drzwi na klatkę i schodami podążyliśmy do mieszkania. Włożyłam kluczyk do zamka. Ustąpił po dwóch przekręceniach.
- Zapraszam.
- Dzięki, skarbie.
   Weszliśmy do środka. Bartman zapalił światło.
   Stanęłam, opierając się plecami o drzwi, a po moich policzkach spłynęły łzy. Wreszcie dałam upust emocjom, które towarzyszyły mi dzisiejszego dnia. Pojedyncze krople zamieniały się w strumyki. Nie pozostałam długo w tym stanie sama. Wylądowałam w objęciach Zbyszka po paru sekundach.
- Słoneczko, płacz, ile chcesz, ale nie stój tu. Usiądźmy, dobrze?
   Przytaknęłam z trudem i podreptałam do kanapy, nie odrywając się od ukochanego. Podciągnęłam kolana pod brodę i ulokowałam się tak, aby nie pobrudzić koszuli Zbigniewa.
   Ostatnio doszłam do wniosku, że szybko się zakochuję, ale Andrzej był pierwszym mężczyzną, którego pokochałam. Zbyszek był tym drugim, co nie oznacza gorszym, wręcz przeciwnie, mam nadzieję, że będzie już ostatnim. Co z Kraczącym? Nie wiem. Skrzywdziłam go i czuję się okropnie, dlatego zrobię wszystko, by obiektem, do którego odprowadzi swoje całe szczęście, była godna niego kobieta. Pomogę mu z całych sił.
   Pochlipałam sobie w objęciach mężczyzny, który moim zdaniem był tym jedynym, i nie poplamiłam mu koszuli, ani gramem tuszu. Sukces!

- Mam nadzieję, że nie płakałaś przeze mnie - powiedział, gdy wróciłam z łazienki już bez makijażu.
   Zajęłam miejsce obok niego. Spojrzałam w jego zielone oczy i zatopiłam swoje wargi w jego własnych.
- To chyba oznaczało nie - uśmiechnął się i skradł mi buziaka. - Jesteś piękna.
- Masz rację - odwzajemniłam uśmiech - tylko, co do tego pierwszego - zaśmiałam się.
   Zawtórował mi.
   Załapałam obiema rękami za końcówki jego kołnierzyka i, wpatrując się w niego (oby nie natarczywie), przygryzłam lekko wargę. Teraz byłam pewna. Przyciągnęłam go do siebie i złączyłam nasze usta w namiętnym pocałunku. Nie odrywając się od niego, zmieniłam pozycję na klęczki i teraz można by rzec, że nad nim górowałam. Moje dłonie stopniowo luzowały chwyt zaadresowany dla kołnierzyka jego koszuli i powoli schodziły na dół do guzików. Jego palce buszowały po moich plecach, zapewne szukając dobrze ukrytego zamka sukienki. Odpinałam guzik po guziku - bez pośpiechu i z diabelską precyzją. Czułam, jak w moim sercu buzuje czerwona ciecz, która miała niewiele niższą temperaturę od wrzątku. Usłyszałam subtelny odgłos pociągniętego w dół suwaka, który przedarł się przez nasze ciche jęki pożądania. Zbyszek, wstając z kanapy i zrzucając z siebie koszulę, chwycił mnie, zsunął ze mnie sukienkę i, niczym książę, zaniósł na rękach do sypialni.

Mam nadzieję, że rozdział Wam się spodoba. Jest dość długi, aż sama się dziwię, że tyle napisałam. Jeśli są błędy lub literówki to przepraszam. Wszystko może się zdarzyć.
Jak zawsze dziękuję za wszystkie odwiedziny i komentarze. Jesteście wspaniali, a ja uwielbiam to powtarzać!

Dziękuję za nominację do "The Versatile Blogger", ale nie mam czasu na nic, tak na prawdę, więc nie będę brała udziału w tym plebiscycie czy czymkolwiek to jest. Przepraszam.

Następny rozdział będzie dodany z opóźnieniem, tak sądzę, ponieważ jutro na noc wyjeżdżam i wracam późną niedzielą, a na poniedziałek mam już załatwioną robotę.

Coś dla Aśki: Zgredzie, mam nadzieję, że jesteś zadowolona z rozwoju sytuacji. Pozdro, siostra <3

Pozdrawiam i ślę buziaki, Aleksowaa <3

poniedziałek, 5 sierpnia 2013

Rozdział dziewiętnasty

Macklemore And Ryan Lewis - Life Is Cinema


   Czy Zbyszek będzie na pogrzebie? Nie. Odwiodłam go od tego pomysłu. Nie chciałam, by zarywał treningi w Serie A. Powinien się skupić na pracy, żeby przedstawiciele Casy go chwalili, a nie krytykowali, jak Dynamo Kurka. Jego priorytetami teraz powinny być gra i technika, a nie jeżdżenie do Polski. Potrzebowałam go, ale nie na tyle, by ściągać go do ojczyzny tylko po to, by się mu wypłakać.

   Stałam przed grobem mamy z łzami w oczach i Kipkiem u boku. Kochałam ją mimo wszystko. Mimo tego, że przestała walczyć z chorobą, z tym cholernym facetem, do którego byłam zmuszona mówić tato, chociaż nim nie był. Za to teraz ja byłam sierotą. Mama się poddała. Miała już dość. Też na jej miejscu miałabym dość, szczególnie tego kretyna. Nigdy nie pałałam do niego sympatią. Nazywałam go ojcem, bo mama tak sobie życzyła, ale teraz już wszystko ma swój kres: życie mamy i traktowanie tego kretyna, jak ojca.
   Marcin objął mnie w pasie i obrócił przodem do siebie. Powstrzymywałam z trudem łzy, a hamowało mnie tylko to, że się rozmażę i pobrudzę nieskazitelnie białą koszulę przyjaciela. Wtuliłam się w niego i dopiero teraz zauważyłam, że Andrzej i Konar stoją za nami. Uśmiechnęli się do mnie. Odwzajemniłam gest.
   Zostałam dyskretnie wywołana do wygłoszenia przemowy. Nabazgroliłam coś wcześniej na kartce, którą teraz ściskałam w ręce. Poprawiłam sukienkę i zajęłam miejsce za statywem mikrofonu.
- Chciałabym podziękować wszystkim, którzy są tu obecni - zaczęłam, przezwyciężając gulę w gardle. - To nie będzie potrzebne - dodałam, przerywając kartkę na pół. - Mama była wspaniałą kobietą. Wszyscy to wiemy. Może nie ukończyła magistratu, nie miała tytułu doktora, ale była mądrzejsza od większości noblistów. Posiadała mądrość, której nie da się nauczyć. Mądrość życiową. Była zaradna, twarda i kochana. Kochana nie tylko w sensie dającej miłość, ale również ją otrzymującej. Kocham ją. Zawsze będę. Tak samo, jak tatę.
   Jan odchrząknął.
- Jak tatę, a nie męża mojej mamy. On nigdy nie był moim ojcem. Pewnie sądzicie, że mnie wychował. Fałsz. Zatruwał mi życie i nadal próbuje to robić. Przykro mi, ale ja się nie dam. Mam ludzi, którzy mi zawsze pomogą - spojrzałam na grupkę trzech siatkarzy. - Dziękuję, chłopcy - posłałam im niepewny uśmiech. - Zostawiłam mamę samą. Przepraszam, mamuś. Wyjechałam do Bełchatowa i zaczęłam układać sobie życie. Nie wiem, czy miała mi to za złe. Nigdy o to jej nie spytałam. Teraz tego żałuję.
- Masz czego - usłyszałam głos ojczyma.
- Słucham? - Warknęłam. - Dumny jesteś, że ją wykończyłeś? To przez ciebie jej tutaj nie ma! - Na cmentarzu zagościł nieprzyjemny szum. - Brawo. Nie umiałeś z nią rozmawiać. Odciąłeś ją od świata zewnętrznego, jak mordercę w izolatce więziennej. Nie miałeś odwagi nawet zacząć z nią konwersacji. Jesteś tchórzem - podsumowałam.
   Spojrzałam na chłopaków. Skinęli głowami. O co chodzi?
- Nienawidzę cię.
   Tylko zdążyłam to powiedzieć i poczułam, jak ktoś obejmuje mnie w pasie i przyciąga do siebie. Odwróciłam lekko głowę i ujrzałam...
- Co ty tu robisz? - Spytałam szeptem.
- Cicho - zaciągnął mnie na skraj tłumu.
   Odwróciłam się twarzą do niego. Staliśmy tak blisko siebie, że nasz nosy i czoła się stykały.
- Musiałem tu z tobą być - powiedział.
- Rozmawialiśmy o tym. Z resztą, skąd wiedziałeś, gdzie jest pogrzeb?
- Andrzej jest spoko facetem.
- Kiedyś go nie lubiłeś. Z tego, co wiem.
- Jak można nie lubić takiego przystojniaka? - Spytał, udając typową hotkę.
   Zaśmiałam się.
   Spojrzałam w jego zielone oczy i dosłownie błądziłam w jego tęczówkach. Uśmiechnął się lekko i złączył nasz usta w delikatnym pocałunku pełnym miłości.
- Zbychu, dość tych czułości - zaśmiał się Titi Boy, znany również jako Pielgrzym lub Piechur Rzymski... Nie wiem, jakim cudem oni wymyślają takie ksywki.
- Ej - wyjęczałam. - Może byś się najpierw mnie spytał, a nie po chamsku odciągasz ode mnie tego osobnika? - Spytałam, pokazując na Zibiego.
- Przepraszam. Następnym razem się poprawię.
- Ja myślę.
   Cała czwórka się zaśmiała. Zważając na to, że właśnie byliśmy na pogrzebie, to nie dziwię się ludziom patrzącym na nas, jak na zwierzęta bez uczuć i taktu.
- Idźmy stąd - zaproponował Kipek. - Wrócimy, jak wszyscy pójdą.
- Gdzie idziemy? - Spytał Dawid.
- Na początek do mnie - spojrzeli na mnie zdziwieni. Waliński znał moje plany. - Musze stamtąd coś zabrać, póki mam jeszcze klucze.
- Okay. Zabieramy Aslana i idziemy do mnie.
   Spojrzeliśmy po sobie i pokiwaliśmy głowami.

- Kuźwa, gdzie ta smycz? Aslan! - Krzyknęłam na widok owczarka zawieszonego na przedramieniu Wrony.
- Spoko, nic mi nie jest. Tylko się bawimy - powiedział rozbawiony Kraczący.
   Pokręciłam głową i dalej przeszukiwałam wieszak w korytarzu.
   Kipek rozmawiał z moim wujkiem, któremu chciała powierzyć Aslana. Mieszkał w Bełchatowie, więc mogłabym odwiedzać swojego pupila, a moje młodsze kuzynostwo świetnie dogadywało się z wilczurem. Konarski i Bartman z kolei, pakowali do jednego z samochodów rzeczy psa. Miski, zabawki i takie tam.
   Znalazłam smycz.
- Aslan, chodź tu.
   Przypięłam pas materiału do jego obroży i razem z Andrzejem i Marcinem wyszliśmy z mieszkania. Zamknęłam drzwi, a klucze zostawiłam za doniczką na parapecie.
- Przy okazji spakowaliśmy resztę rzeczy z twojego pokoju. Matko, ile ty masz książek! - Zaśmiał się Dawid.
- Ee... Dzięki? - Zmarszczyłam brwi.
- Kierunek dom Kipka - powiedział Wrona, popychając mnie w stronę bryki Zbyszka.
- Ja i Konar jedziemy z Andrzejem, a ty i Aslan z Zibim, dobrze zrozumiałem? - Spytał Waliński.
- Tak - odpowiedział za mnie Batman.

   Zbyszek oplótł mi ręce wokół pasa i szeptał do ucha pocieszające słowa. Nie typowe Wszystko będzie dobrze, ale Zawsze możesz na mnie liczyć, Zostanę z Tobą najdłużej, jak będę mógł...
   Staliśmy właśnie w mieszkaniu Kipka. Spoglądałam na widok za oknem. Reszta bandy urzędowała w kuchni. Jeśli gotują tak, jak człowiek, w którego objęciach właśnie jestem, to niech już zamawiają pizzę albo chińszczyznę. Uśmiechnęłam się na samo wspomnienie pamiętnej kolacji.
   Konar wszedł do pokoju. Oboje się odwróciliśmy. Soviak ledwo zduszał śmiech.
- Na jaką pizzę macie ochotę?
- Znowu spaliliście wodę.
- Marcin był blisko. Z kolei Andrzej chce do pizzy dodać swój specjał - zaśmiał się,
- Czyli? - Spytał Zibi.
- Herbata z cytryną i dwiema łyżeczkami cukru. Jedyne, co potrafi ugotować. Chociaż nie, robi dobrą jajecznicę - odpowiedziałam.
- Magda Gessler byłaby dumna - zaśmiał się zielonooki.
- Oczywiście. Wrona szef kuchni.
- Chyba Kipka - dodałam.
   Chłopaki zaczęli się śmiać. Na restauratora to żaden z nich się nie nadawał.
   Poza tym Konar i Zbychu mogliby grać w jednym klubie, gdyby z pozycji atakującego zrezygnował Schops, a nie mój ukochany. Byłby bliżej mnie, choć niekoniecznie bylibyśmy teraz razem.
- To jaką chcecie? - Spytał Pielgrzym, zapewne czując niemy nacisk towarzyszy kuchennych.
- Tą z kurczakiem i podwójnym serem. Jak ona się nazywała? Wiejska?
- Okay. A ty, Zibi?
- To samo.
- Dobra - zaśmiał się Konar i wyszedł.

Dziękuję za tak wielką ilość wejść i komentarzy. Oczywiście czekam na więcej i mam nadzieję, że wciąż ze mną będziecie.
PRZEPRASZAM, ŻE NIE CZYTAM WASZYCH NIEKTÓRYCH OPOWIADAŃ, ALE JESTEM CZYTELNICZKĄ TAK WIELU, ŻE TRUDNO MI NADĄŻYĆ.
Bardzo proszę osoby, które informuję o rozdziałach, o komentowanie moich "dzieł". Wtedy mam pewność, że informacja o nowości dotarła do adresata.
Wyznawajcie zasadę CZYTAM = KOMENTUJĘ, bo to pomaga w wenie i w pewności siebie, której i tak mam na lekarstwo, mimo wszystko. Głównie znacie mnie z bloga i twittera, czyli tak na prawdę niewiele. Na co dzień najczęściej jestem całkiem inna. Tutaj mogę Wam coś przedstawić i nie macie możliwości powiedzieć mi, co o tym sądzicie, prosto w oczy. Tutaj jestem odważna. W realnym życiu niestety nie zawsze.
Jeden z następnych rozdziałów (ten poniedziałkowy) może być dodany z opóźnieniem, ponieważ wyjeżdżam na cały weekend (piątek, sobota, niedziela) do Legnicy na chrzciny najmniejszej kuzynki. Mogłabym spisać rozdział w piątek, ale muszę posprzątać dokładnie samochód taty, co mnie cieszy, bo lubię to robić. Wtedy mogę pomyśleć o nowych projektach i poszukać weny.
Przepraszam, że musicie czytać te moje wypociny pod rozdziałami, ale tutaj mogę dać upust swoim problemom w postaci parunastu zdań, które mogą mieć drugie dno.
Wielkie podziękowania za wszystko, co dla mnie robicie.
Pozdrawiam, Aleksowaa <3

Coś do Asi: Nie mogę się już doczekać moich urodzin i mam nadzieję, że to, co planujesz się uda w 100% :) Dziękuję za to, że zawsze mogę na Ciebie liczyć, że zawsze ze mną jesteś. Kocham Cię, jak rodzoną siostrę, której nigdy nie miałam.

czwartek, 1 sierpnia 2013

Rozdział osiemnasty

Maroon 5 - Daylight


Nigdy nie myślałam, jak umrę, ale umrzeć za kogoś, kogo się kocha wydaje się dobrą śmiercią.
   Nie no, pomyślałam, zduszając chichot, co za chłam.
   Dobra śmierć? Nie istnieje coś takiego. Śmierć to śmierć, nic więcej. Umieramy, czyli przestajemy oddychać lub nasz mózg obumarł. Tyle. Inaczej nie można określić podróży na drugi świat. No, bo jak podzielić dobrą i złą śmierć? Zła to ta niepożądana? Niepożądana dla kogo? Dla umierającego czy jego otoczenia? Nie zawsze wiemy, co kryje się w głowie człowieka, który się z nami żegna. Nigdy tego nie wiemy tak na prawdę. Nawet samobójstwo to nie jest ani dobra śmierć, ani zła. Ludzie już czasami nie wytrzymują, nie dają sobie rady z nałogami, problemami, otaczającą ich aurą. Nie dają sobie rady sami ze sobą.
   Wiecie, co kryje się w umyśle schizofrenika? Tysiące, a nawet miliony!, głosów. Gdybym miała ich wysłuchiwać wolałabym już niczego nie słyszeć. Wybrałabym ten drugi świat. Przekroczyła tą granicę, za którą jest wszystko, co nieznane, niepewne. Wolałabym to niż traktowanie mnie jak idiotkę i niezrozumienie ze strony innych, zdrowych.
   Nigdy nie przerażała mnie śmierć jako taka. Bałam się tylko sposobu, w jaki umrę. Nie ma osoby, która dałaby mi pewność, że umrę jako staruszka we własnym łóżku, pod ciepłą kołderką, że się po prostu nie obudzę. Mogłam zostać bestialsko zamordowana, zginąć w wypadku, utopić się, spłonąć żywcem, wyzionąć ducha z wygłodzenia, wyziębienia lub pragnienia. Mogłaby mnie dopaść choroba, okrutna i bezwzględna. Ktoś może chciałby mojej śmierci i zacisnąłby dłonie na mojej szyi.
   Wszystko było możliwe i tylko tego się bałam. Tylko przed tym odczuwałam lęk. Paniczny lęk.

   Po pokoju rozległ się dzwonek mojego telefonu. Podbiegłam do niego tanecznym krokiem w rytmie piosenki Dawida Podsiadło.
- Słucham? - Odebrałam, nie patrząc kto dzwoni.
- Cześć - ojczym. Przeklęty gość. - Mam dla ciebie wiadomość.
   Spodziewałam się najgorszego.
- Dawaj.
- Twoja matka nie żyje.
   I dostałam.
- Kiedy pogrzeb? - Spytałam, przezwyciężając gulę w gardle i łzy cisnące mi się do oczu. Nie chciałam okazać przed nim słabości. Nie chciałam, by widział, jak cierpię.
- Pojutrze o trzynastej. Będziesz?
- To moja matka. Urodziła mnie i wychowała. Nie jest dla mnie nikim - powiedziałam - jak ty - dodałam oschle.
- Namęczyłaś się, tłumacząc jej, że nie może zrezygnować - zignorował to, co o nim powiedziałam. - Ona puściła to mimo uszu.
- Nie waż się jej krytykować. To było jej życie, nie twoje.
- To nie zmienia faktu, że...
- Nie waż się jej krytykować! Głuchy jesteś!? - Wybuchłam. - Poinformuj o pogrzebie Marcina i Dawida. Lubili mamę.
- Jak sobie życzysz.
- Tak właśnie sobie życzę - odparłam arogancko. - Co z Aslanem?
- A co ma być? - Spytał zdziwiony.
- Zabieram go. To mój pies.
- Dokąd? Do bloku?
- Nie interesuj się.
   Rozłączyłam się.

   Nacisnęłam dzwonek do drzwi. Usłyszałam szmer i dźwięk otwieranego zamka. Płyta z drewna uchyliła się, a za nią stanął Andrzej.
- Co się stało? - Spytał, przytulając mnie mocno. - Wchodź.
   Powlokłam się za nim, a w sumie to on mnie prawie wniósł do swoich czterech ścian.
- Pojedziesz ze mną na pogrzeb? - Zapytałam, opadając na kanapę w pokoju dziennym.
- Twoja mama?
- Tak - odpowiedziałam, patrząc mu prosto w oczy. - Jeśli nie chcesz, to po prostu odmów. Niczego od ciebie nie oczekuję. Niczego. Nawet tego, że do siebie wrócimy.
- Jesteś szczęśliwa za Zbyszkiem, a ja nie mam zamiaru psuć twojego szczęścia - powiedział, siadając obok mnie.
   Czy ja byłam w związku z Bartmanem? Matko, chyba nawet tego nie zauważyłam, mimo tych czułości.
- Dziękuję.
   Tylko tyle potrafiłam wydusić. Miałam wielką gulę w gardle. Znów.
- Pojadę z tobą. Zibi nie może, to ja pojadę.
- On nawet nie wie. Z resztą, nie znał mojej mamy.
- Żartujesz? - Pokręciłam głową. - Może najwyższy czas mu powiedzieć?
- Och tak! Cześć Zbyszek, dzwonię tylko po to, żeby powiedzieć ci, że moja mama nie żyje. Miłego wieczoru, kochanie - spojrzałam na niego, jak na idiotę.
- Subtelnie - zaśmiał się.
   To była jedna z licznych zalet Kraczącego. Zawsze potrafił mnie rozśmieszyć.
- Fajnie, że jesteś - przytuliłam go.
   To, co powiedziałam, było szczere. Cieszyłam się z tego, ze mam kogoś takiego, jak on. Mimo, że się rozstaliśmy byliśmy sobie bliscy. Czułam się przy nim bezpiecznie. Mogłam go zawsze odwiedzić, wygadać się, pośmiać się z nim. Był dla mnie kimś wyjątkowym, kimś, kogo będę szanować do końca życia. Był dla mnie przyjacielem.
- Co ze Zbyszkiem? - Spytał, wytrącając mnie z... Nie, właściwie z niczego.
- Rozmawiamy codziennie przez Skype'a. Brakuje mi go tutaj, obok mnie.
- Chciałabyś zamieszkać we Włoszech?
- Nie. Chcę mieć go tutaj - zaakcentowałam ostatnie słowo. - Jestem egoistką - dodałam żałośnie.
- Po prostu pragniesz swojego szczęścia.
- A ty? Znalazłeś swoje?
- Siedzi koło mnie - założył mi za ucho niesforny kosmyk. - Najwidoczniej nie jest mi dane, ale je mam.
- Nie mów tak. Życzę ci, żebyś spotkał kobietę, która będzie ciebie godna, i której ty będziesz godzien. Nie to, co ja.
- Nie mów tak - zacytował mnie i przytulił mocno. Po moich policzkach momentalnie popłynęły łzy. - Nawet tak nie myśl! Będziesz szczęśliwa ze Zbyszkiem, rozumiesz? - Spojrzał mi w oczy. - Dam sobie radę. Zawsze dawałem, to i teraz dam - powiedział stanowczo. - Kto by się na to nie pokusił? - Spytał, dumnie prężąc biceps.
- Każda na to poleci - zaśmiałam się, doprowadzając się szybciutko do porządku.
   Andrzej podrzucił mi pudełko chusteczek higienicznych, których wcześniej nie zauważyłam, ale teraz potrzebowałam. Wyjął jedną i otarł mi ostatnie łzy. Ciągle patrzył mi w oczy. Nie czułam do niego tego, co wcześniej, ale jednego byłam pewna. Jest dla mnie ważny.
- Zasługujesz na wszystko, co najlepsze - wyszeptałam. - Tyle ze mną wycierpiałeś.
- Zauważyłaś, że kłócimy się rzadziej, jak nie jesteśmy parą? - Tym słowom towarzyszył jego melodyjny śmiech.
- Uwielbiam cię - uśmiechnęłam się.
- Zadzwoń do Zbyszka.
- Nie mam jak - powiedziałam z nadzieją, że niczego nie wymyśli. - Za drogo.
- Pamiętasz swojego Skype'a?
   Doigrałam się.
- Tak - nie było sensu kłamać.
- Już masz jak.
   Podał mi laptopa. Wystukałam wszystko, co było potrzebne. Zibi był dostępny. Spojrzałam na Wronę. Pokiwał głową. Przełknęłam głośno ślinę i połączyłam.
   Odebrał. Nie minęła nawet sekunda.
- Cześć Zbyszek - przywitałam się. - Jestem u Andrzeja - powiedziałam, widząc jego zdezorientowaną minę. Skinął głową na widok Wrony stojącego za mną i machającego na przywitanie. - Jestem tu dlatego, że musiałam go o coś poprosić. O coś bardzo ważnego - przygryzłam wargę.

BIG PROŚBA!
CZYTASZ = KOMENTUJESZ, BEJBE.

Podoba się? Ja, szczerze mówiąc, jestem w miarę zadowolona. Ach, ta moja wrodzona skromność, a raczej jej znikome pokłady.
Zobaczyłam ponad 5 tysięcy wejść i zaniemówiłam. Serio. Miałam łzy w oczach, a moje serce ryczało z dumy. Nie ze mnie., tylko z Was. Jesteście wielcy. Tyle potraficie. Jest mi niezmiernie miło, że mam takich wspaniałych czytelników.
Dziękuję Wam za to wszystko.

Teraz coś fajnego dla Aśki: Słuchaj, dziewojo, będziesz zadowolona. Co do tego zgreda, który się przyczepi do Wroniacza, możesz być spokojna. Pojawi się, jak nie zapomnę, ale przy tobie nie da się zapomnieć, skoro ciągle mi o tym przypominasz.
Wiem, że mnie kochasz, podziwiasz (podwyższam sobie ego, nie psuj tego), wielbisz, i że jestem dla Ciebie, jak Król Julian dla Morta. Cóż, poziom mej wspaniałości jest nieokiełznany i skacze, jak dzika małpa.
Jeżeli zaś myślisz o zakupie mojej książki to możesz sobie wydrukować moje opowiadanie, jak je skończę, i sczepić sobie zszywaczem. Prawie to samo!

Pozdrawiam i przepraszam, że musicie czytać moje bazgroły, Aleksowaa <3

Kontakt znacie, a tu możecie wpaść na mój nowy projekt, na którym prolog zawita jesienią, ale są już bohaterowie.