wtorek, 30 lipca 2013

Rozdział siedemnasty

One Direction - Little Things


   Szłam ulicami włoskiego miasta, które w niczym nie przypominało tych leżących w mojej ojczyźnie. Wszystko był diametralnie różne. Takie inne i nie do wyobrażenia na krakowskim deptaku. Nawet głupie płyty chodnikowe różniły się milionami rzeczy. Obok mnie dumnie kroczył Bartman ubrany w jasne jeansy, białą koszulę i skórzaną kurtkę. Mimo lekko spranej skóry (pewnie włoskiej, bo zdaje mi się, że gardzi chińszczyzną w tym przypadku) wyglądał jak model, który przed chwilą zeskoczył z wybiegu Roma Fashion Week, czy jakoś tak. Na mnie zaś spoczywała prosto skrojona, błękitna sukienka do kolan i czarny płaszczyk. Obcasy moich botków do kostki rytmicznie wystukiwały proste melodie.
   Szliśmy powoli, jeżeli dwumetrowe susy Zbyszka można nazwać powolnymi. Nie miałam pojęcia dokąd mnie zabiera, ale zbytnio mnie to nie interesowało. Wiedziałam, że to będzie udany, miły wieczór w towarzystwie zdolnego i genialnego mężczyzny. Spędzę z nim parę cudownych godzin i poznam go trochę lepiej. Nie muszę wiedzieć o nim wszystkiego, ale fajnie byłoby wiedzieć cokolwiek.
   Włoskie, zimowe słońce lekko ogrzewało moją twarz, mimo pory roku. Temperatura, która panowała na zewnątrz, odpowiadała mi w stu procentach. Tutaj nawet nie ma na co narzekać...
   Spojrzałam ukradkiem na Zibiego. Patrzył przed siebie, uśmiechał się lekko, a jego dłoń próbowała subtelnie (i oczywiście przypadkowo) dotknąć mojej. Trochę się chłopak nagimnastykuje bez mojej pomocy, pomyślałam. Nasze palce delikatnie się wzajemnie otarły. Szłam dalej, lekko przysuwając się do atakującego. Chciałam udzielić mu malutkiego ratunku, przysłowiowej deski. Po chwili osiągnął swój cel. Ujął moją rękę i spojrzał na mnie. Uśmiechnęłam się, udając lekko speszoną. Odwdzięczył się troszkę innym uśmiechem - bardziej pewnym siebie.
- Gdzie idziemy? - Spytałam w końcu.
   Właśnie przekroczyliśmy próg jakiegoś apartamentowca. Nie powiem, robił niemałe wrażenie.
- Do mnie - odparł, ciągnąc mnie w stronę windy.
- Sam gotujesz czy catering?
- Tu cię zaskoczę - puścił mi oko, naciskając kółeczko z czwórką.

- To miało być zaskoczenie? - Zaśmiałam się.
- Sam miałem ugotować - wyjęczał Zibi, otwierając pudełko, które przywiózł kierowca jakiejś włoskiej pizzerii.
- Pomyśl o tym pozytywnie. Możesz dokarmić bezpańskie psy - wzięłam kawałek kolacji.
   Chyba troszeczkę go rozbawiłam.
- Jesteś niesamowita!
- Wiem. Trudno.
   Spojrzałam mu prosto w oczy. W jego zielone tęczówki, które hipnotyzowały i uzależniały od właściciela. Było w nich tyle życia i uczuć, które kłębiły się w Zbigniewie. Uczuć, których nie mogłam odgadnąć. Niektórzy mówią, że oczy są odzwierciedleniem duszy... Co raz bardziej w to wierzę. Opierając się na tej tezie, dusza Zbyszka musiała być jak anioł. Piękna, perfekcyjna, dopracowana w każdym aspekcie i przyciągająca swoim blaskiem niczym magnes.
- Jedz - ponaglił mnie. - Wiem, że nie jestem zbytnio romantyczny.
- Ja tez nie - mruknęłam, zajadając kawałek pizzy.
   Po pochłonięciu dwóch sporawych porcji miałam wrażenie, że mój żołądek eksploduje. Albo on, albo zamek mojej sukienki.
- Matko - wyjęczałam, opadając na oparcie kanapy.
- Mi też tylko to przyszło do głowy - zaśmiał się.
   Spojrzałam na niego, uśmiechając się delikatnie i niezbyt odważnie (to jedyny facet na całym świecie, który powodował, że robiłam się nieśmiała). Położyłam sobie na udzie jego rękę. Posuwałam palcem po przebijających się pod jego skórą żyłach. Miał wielkie łapska. Zupełnie jak Andrzej... Właśnie!
- Rozmawiałeś z Wroną? - Zapytałam wprost.
- Słucham?
   Chyba wytrąciłam go z zamyślenia.
- Rozmawiałeś z Wroną? - Powtórzyłam.
- Tak, czemu pytasz? - Przyglądał mi się uważnie.
- O czym rozmawialiście?
- Musze odpowiadać? - Spytał z niechęcią.
- Chyba tak.
- Dobrze, moment - wstał z kanapy i usiadł na niej ponownie, tylko tym razem bokiem do oparcia, a przodem do mnie. - Rozmawiałem z Andrzejem - potwierdził ponownie - o tobie.
   Czyli jednak ten ponad dwumetrowy Skrzat coś namieszał.
- Chciał się upewnić czy, w razie czego, cię nie skrzywdzę.
   On na serio się o mnie martwił. Wroniacz mógłby być największym skurwielem na świecie, ale dla mnie zawsze będzie jednym z najukochańszych facetów na tym globie.
- I co?
- Nie mam takiego zamiaru.
- Żaden z was go nie ma.
- Nie skrzywdzę cię. Uwierz mi.
   Spojrzał mi głęboko w oczy. Jego tęczówki znów mnie hipnotyzowały, co wewnętrznie wyprowadzało mnie z równowagi, bo byłam totalnie bezsilna. Tak bezsilna, że nawet nie zauważyłam, kiedy wbił się swoimi wargami w moje własne. Całował czule i delikatnie, ale nie brakowało mu namiętności. W pocałunku nie był bezczelny czy natarczywy, a jego usta były słodkie i miękkie. Nasze języki toczyły zacięty bój, którego nie mogliśmy rozstrzygnąć. A może nie chcieliśmy?
   W mojej głowie prześcigało się mnóstwo myśli. Trochę, jak w Formule 1. Nagle wszystkie wystartowały i, z zawrotną prędkością, prześcigały się, która jest ważniejsza, która jest zwycięzcą. Ta wygrana odbijała się echem. Czy przy Zbyszku czuję to samo, co przy Wronie? Nie. To było coś więcej. Jakiś czas temu pomyślałabym, że więcej się nie da. Środkowy Skry był dla mnie całym światem. Budziłam się rano i zasypiałam wieczorem u jego boku. Pasowało mi to. Uwielbiałam jego poranne spojrzenie - zamroczone, niedostępne - rozwichrzone włosy, każdy centymetr jego ciała, każdy gest, nawet te jego głupie teksty i niepohamowaną chęć do przebywania z Karolem oraz wycinania kawałów wszystkiemu, co oddycha.
   Skoro Kraczący był dla mnie całym światem to Bartman jest galaktyką.
   Zbigniew pocałował mnie po raz ostatni. Krótko i czule.
- Nie dziwię się twojemu byłemu, że się tak o ciebie martwi.
- Czemu?
- Też bym się martwił o taki skarb.
   Biło od niego szczerością. Podobało mi się to. Wolałam najgorszą prawdę od najsłodszego kłamstwa.
- Dzięki - wyszeptałam.
   Oplotłam mu ręce wokół szyi, przytulając go mocno. Jego dłonie spoczywały pod moimi łopatkami.
- Podoba mi się to - wymruczał.
   Chyba go trochę przyduszałam.
- Nie przyzwyczajaj się - zaśmiałam się.
- Och - wyjęczał. - Zapomniałem.
   Rozluźniłam uścisk jeszcze bardziej. Po paru sekundach siedzieliśmy obok siebie na kanapie. Spojrzałam na zegar, który wisiał na przeciwległej ścianie. Było już późno.
- Muszę iść - posmutniałam. - Rano zdajemy pokoje i wracamy do Polski.
- Odprowadzę cię - zaapelował się Zbyszek. - Nie przyjmuję odmowy.
- Nie zamierzam odmawiać, bo sama nie trafię do hotelu.
   Moje słowa wywołały jego śmiech.
- Załóż jeszcze to - podał mi bluzę. - Może być zimno.
- Dzięki - założyłam zawiniątko i płaszczyk.
- Proszę bardzo - uśmiechnął się, wychodząc za mną i zakluczając drzwi.
   Bartman chwycił mnie za rękę i pociągnął w stronę windy. Zjechaliśmy na parter i wyszliśmy z budynku. Miał rację, zrobiło się zimno. Przemierzaliśmy ulice miasta, które w świetle przyulicznych latarni wyglądało jeszcze lepiej. Intrygująco i pociągająco. W tym momencie nie miałam ochoty na powrót do hotelu. Właśnie mijaliśmy fontannę, której smugi wody były podświetlane tysiącami barw.
- Podoba mi się tu -zatrzymałam się.
- Musisz przyjeżdżać częściej - uśmiechnął się łobuzersko.
- To nie jest takie proste - wyjęczałam.
- Wiem - stanął za mną i mocno mnie przytulił. - Wiesz co? Od ostatniego meczu Skry i Sovii nie mogę przestać o tobie myśleć - zebrało mu się na zwierzenia.
- Miło mi.
   Zbyszek zacieśnił swój uścisk.
- Pomyślałaś o mnie, chociaż przez chwilę, na poważnie?
- Szczerze mówiąc - poczułam jego podbródek na swoim ramieniu - dzisiaj, jak siedzieliśmy u ciebie w mieszkaniu... Tak.
- Apartamencie - poprawił mnie, zduszając chichot.
- Och, tak. Przepraszam - zaśmiałam się.
   Odwróciłam się w jego stronę i napotkałam jego zielone oczyska. Uśmiechnęłam się i ucałowałam go w skroń.

Dziękuję za prawie 5000 wejść!
Dziękuję za wszystkie komentarze i miłe słowa.
Przepraszam za krótkie opóźnienie. Nie miałam wczoraj czasu spisać do końca rozdziału.
Nie mam weny, żeby tu coś wypisywać... A nie!
Jedzie ktoś na ME do Ergo?? Oprócz Aśki, bo to wiem, haha. Może się spotkamy? Mam 322 sektor ;D
Pozdrawiam, Aleksowaa <3

sobota, 27 lipca 2013

Rozdział szesnasty

Emblem3 - Curious


   Weszłam na włoską halę. Była sporawa. Trochę większa od tej bełchatowskiej, ale nie jakoś diametralnie, jak Ergo Arena. Na trybunach siedzieli już pojedynczy kibice. Było ich na prawdę niewiele. Na przeciw wejścia do szatni osadził się "ul". Ci ludzie są niesamowici. Wszędzie jeżdżą razem z nami. Wielki szacun. Poświęcali kibicowaniu mnóstwo czasu, energii i miłości. Mnóstwo siebie. W słowach Zakochaj się w siatkarzu. Jeśli pokocha cię tak, jak ten sport, będziesz najszczęśliwsza na świecie było dużo prawdy. Zaznałam tego. Szkoda tylko, że mój związek z Wroną trwał tak krótko. Chwile spędzone ze środkowym Skry były najpiękniejsze w moim dotychczasowym życiu.
   Nigdy nie wiemy, co nas spotka. Niektórzy wychodzą z założenia, że wystarczy na to zaczekać, ja jednak, wolę wyjście, w którym pomagamy losowi. Jeśli czegoś pragniemy to dążmy do celu, a nie siedźmy na dupie w salonie, zajadając popcorn i oglądając po raz dziesiąty całą sagę o Harry'm Potterze. Przecież już od początku wiadomo, że dzieciak z blizną pokona Czarnego Pana. Bez sensu.
   Do moich uszu dobiegły stłumione dźwięki. Skrzatów na hali jeszcze nie było, ale pojawili się już... Modeńczycy? Kurde, nie wiem, jak ich nazwać. Mimo, że czytałam o zawodnikach drużyny przeciwnej to w pamięci zapadło mi jedno nazwisko. Bartman. To właśnie jego śmiech teraz słyszałam. Śmiech, raczej chichot. Odwróciłam się w stronę, z której dobiegał dźwięk wydobywający się z gardła Zibiego. Nasze spojrzenia spotkały się na ułamek sekundy. Spuściłam głowę. Spieprzaj stamtąd, Dyna, spieprzaj póki czas, pomyślałam. Nogi same mnie poniosły. Tylko nie tam, gdzie chciałam. Nie ten korytarz, na który liczyłam. Zamiast odwrócić się na pięcie i pobiec do szatni, a potem zamknąć się tam na cztery spusty, głupia ja, ruszyłam do głównego korytarza, przechodząc przez całe boisko. Usłyszałam pogwizdywanie.
- Klaudyna!
   Dobrze znany mi głos rozległ się za moimi plecami. Może nie często go słuchałam, ale znałam. Nie umiałam go opisać. Miał w sobie coś z chłopca i mnóstwo z mężczyzny. Nie dało się go opisać. Po prostu.
- Cześć - odwróciłam się nagle, a brunet wpadł na mnie z impetem.
   Miał trochę kilogramów. Mały, ale byk.
- Dzięki - wymamrotałam.
- Przepraszam. Nie chciałem - złapał mnie za ramiona. - Nic się nie zmieniłaś!
- Miałam coś zmienić? Coś ci się nie podoba?
   Cóż za cynizm, Dyśka.
- Jesteś śliczna - przytulił mnie. Się zrobił wylewny. - Lepiej się zamknę, bo Andrzej mi wpieprzy - zaśmiał się.
- Nie ma prawa - spojrzał na mnie pytająco. - Nie jesteśmy już parą.
- Przykro mi.
- Mi też było, ale nasze relacje są w porządku, więc nie ma się czym martwić - wyznałam.
- To dobrze - uśmiechnął się. - Nawet nie wiesz, ile nieprzespanych nocy kosztował mnie twój przyjazd.
- Że co?
   On miał dziwny tok rozumowania. Bardzo dziwny.
- Nie wiedziałem, czego mam się po tobie spodziewać.
- Po mnie? Jaja sobie robisz? - Spytałam z lekkim wyrzutem. - Kurde, to nie jestem dwumetrowym pożeraczem damskich serc!
   Zachichotał.
- Pożeracz serc?
- Nie, kurde, jastrząb.
- Jarosz.
- Sam jesteś Jarosz, głupku.
- Nie. Ja nie jestem rudy - pokręcił teatralnie głową i pogroził mi palcem.
- Rasista - stwierdziłam.
- Być może - wzruszył ramionami.
- Nie powinieneś się rozgrzewać? - Spojrzałam wymownie na boisko.
- Powinienem.
- Właśnie.
- Ale to nie konieczność. Mam jeszcze trochę czasu - uśmiechnął się łobuzersko.
   Rozejrzałam się. Staliśmy koło trybun. Zajęłam jedno z miejsc. Zibi usiadł koło mnie. Kibice zajmowali miejsca parę rzędów dalej, ale czułam, że mają ochotę rzucić się Zbyszkowi na plecy. Szczególnie dwie dziewczyny, które omal nie śliniły się na jego widok. Atakujący przyglądał mi się uważnie i przez chwilę myślałam, że po części podziela ich pragnienia. Nie wiedziałąm czy mam się odezwać, czy uciekać.
- Coś nie tak? - Spytałam, podnosząc brew i oglądając się za siebie.
- Wszystko okay.
   Opanował się. Dzięki Bogu.
- Jesteś pewien?
- Tak, jasne. Słuchaj - poprawił się na krzesełku - po zakończeniu meczu - spuścił wzrok i uśmiechnął się cwaniacko. - Dasz się zaprosić na kolację?
- Kolacja? - Powtórzyłam zaskoczona.
- Tak. To co? - Spojrzał mi w oczy.
   Jego wzrok był podekscytowany i błagalny równocześnie.
- Dobra - odetchnął z ulgą. - Zgadzam się.
- Super!
   Któryś z modeńczyków (tak ich teraz będę nazywać) zawołał Zibiego.
- Muszę iść się rozgrzewać.
- A ja muszę iść do Skrzatów, bo mnie opierdolą.
- Raz, dwa!
   Wstał i podał mi rękę. Uśmiechnęłam się i, kręcąc głową, ruszyłam w stronę, w którą mnie prowadził. Rozeszliśmy się przy wyjściu na korytarz. Zbyszek wrócił na boisko by się porozciągać, a ja do szatni mojej bełchatowskiej dumy.

   Chłopcy siedzieli, słuchając przemowy Falaski. Weszłam wręcz niezauważona i zajęłam miejsce koło Andrzeja. Uśmiechnął się do mnie niczym Mona Lisa. Cała dwunastka, plus sztab szkoleniowy, byli już troszkę znudzeni monologiem trenera.
- Modena nie jest łatwym przeciwnikiem, co nie znaczy, że macie czekać na darmowe punkty. Ruszamy do ataku, bo inaczej nic z tego nie będzie. Mecz jest do rozstrzygnięcia. Nie przegrywamy na starcie. Możemy nawet wygrać trzy do zera, jeśli zepniemy tyłki.
   Miguel się rozgadał i nawet ja, mimo że biegle mówię po angielsku, miałam problemy by go zrozumieć. Dobrze, że nie zaczął gadać w językach reszty świata, bo chyba tylko połapał by się nieobecny Winiar. Poliglota. Nawijał jak katarynka. Ewentualnie Eminem. Pod koniec, szczerze mówiąc, już go nie słuchałam. Niech sobie marudzi, mam ciekawsze rzeczy do roboty. Na przykład zabawa piłką. Zliczanie szwów i obczajanie materiału, z którego jest wykonana.
- Przynudza - usłyszałam szept Andrzeja.
- Jak cholera - odparł Karollo.
- Dobrze, że w samolocie nam takiego wykładu nie walnął.
- Pilota by uśpił - burknął Kłos.
- Zawsze tyle gadał? - Spytał subtelnie Wrona.
- Nie wydaje mi się. Trochę się cyka przed meczem, ale zazwyczaj jest treściwy - stwierdził.
- A co sądzisz o Zbyszku?
   Czy ja się przesłyszałam? Stąpasz po kruchym lodzie!
- Zbychu jest spoko. Nie rozumiem, dlaczego za nim nie przepadasz.
- Przecież ja nie o tym - wyjęczał Kraczący.
- Ciągnie go do Klaudii, ale czumu nie? W końcu wam się nie udało.
   Czy oni nie domyślają się, że ich słyszę?
- Oby była szczęśliwa.
- Z nim będzie. Założę się, że będzie ją traktować, jak księżniczkę.
- Bez przesady. Nie chcę wyjść na nieczułą małpę.
- Och, orangutanku - wysłał Wroniaczowi buziaka.
   Czasami zachowywali się, jak kultowy Zbychiał.
- Zamknij się, małpo - burknął jeden ze środkowych.
- Ranisz! - Wyjęczał drugi.
   Wywróciłam oczami.
- Serio. Przymknij tą swoją... - Odetchnął głęboko. - Ten swój ryjek.
- Dobra, dobra - Karolek wytknął mu język. - Martwisz się o nią?
- Nie chcę, żeby się przejechała na jakimś facecie.
- To nie jakiś facet, tylko twój kolega z Częstochowy i reprezentacji.
- No tak, ale wiesz o co chodzi.
- Tak, wiem. On jej nie skrzywdzi, rozumiesz?
- Rozumiem - potwierdził Wronka.
- Z resztą, możesz z nim porozmawiać.
   Karollo, skarbie, balansujesz na krawędzi!
- Pogadam z nim po meczu.
   O matko.
   Miguel skończył swoją przemowę. Napomniałam coś chłopakom i ruszyliśmy na boisko.
   Usiadłam sobie wygodnie na krzesełku i tępo wpatrywałam się w linię ataku widniejącą na połowie, która w tym momencie zajmowali bełchatowianie.
   Pierwsza akcja. Zagrywa Wojtek. Piłka przelatuje nad siatką, zahaczając o taśmę. Libero drużyny przeciwnej nie przyjmuje najlepiej, wręcz w ogóle nie przyjmuje. Rozgrywający ma niemały problem. Piłka wiruje, jak szalona. Nie zdziwiłabym się, gdyby sędzia odgwizdał mu rzuconą. Mają trochę szczęścia. Wystawiona czysto. Środkowy wyskakuje. Kryje go Wujek. Zibi atakuje. Nadziewa się na blok Andrzeja i Maćka. Mikasa uderza w strefę ataku Casy Modeny. Zbynio pokonany.
   Pierwszy punkt dla nas. Lody przełamane. Oby to dobrze zwiastowało.
   Falasca chyba pomyślał tak samo. Zacisnął powieki i szczękę oraz pokiwał głową. Na jego twarzy pojawił się lekki uśmiech.

   Mecz minął mi dość szybko. Szybkie akcje, przerwy, czasy... Wszystko, jakbym przewijała na DVD.
   Skra wygrała 3:1. Drugi set wygrany przez włoski klub należał do naszej polskiej dumy na ataku. Dumna byłam z tego, że jest Polakiem i, po prostu, z niego.

Jest i kolejny!
Jeśli są błędy to przepraszam.
Przepraszam za opóźnienie, ale dopiero dzisiaj wyjechało kuzynostwo i dopiero miałam chwilkę, by spisać rozdział.
Było tak super, że nawet mnie nie ciągnęło do bloga i laptopa. Nie miałam na to czasu i chęci. Chciałam spędzić z nimi jak najwięcej czasu i, przez to, Was zaniedbałam. Przepraszam, ale i tak nie żałuję (szczera ja).
Szczerym trzeba być, haha.
Dziękuję Aśce za wszystkie komentarze i za to, że tak dzielnie czekała na Zbynia ;D
BIG LOVE, MAŁA.
Pozdrawiam, Aleksowaa <3

poniedziałek, 22 lipca 2013

Rozdział piętnasty

One Direction - More Than This


   Skończyła się faza zasadnicza PlusLigi. Teraz czekamy tylko na przeciwnika, któremu stawimy czoła w ćwierćfinałach.
   Mój związek z Andrzejem... Matko, nie wiem czy można to jeszcze nazwać związkiem. Mamy swoje wzloty i upadki. Ostatnio same upadki. Coraz częściej między nami pojawiały się pioruny i grzmoty, niż iskry i chemia. Kłótnie, krzyki i trzaskanie drzwiami. Nie potrafiliśmy się dogadać w najprostszych sprawach. Wszystko zaczęło się walić, zupełnie jak domek z kart. To było męczące. Każde nasze spotkanie zaczynało się pocałunkiem, a kończyło warczeniem na siebie nawzajem. Kłamstwa, które były następstwami poprzednich. Też nie byłam święta. Przyznaję, okłamywałam go. Nie chciałam, ale czasami musiałam, bo nie potrafiłam mu powiedzieć, w jaki sposób blizna znalazła się na moim biodrze. Nie miałam siły, by wyznać, jak traktował mnie ojczym. Nie wiem, z czego to wynikało. Z naruszonego zaufania czy wewnętrznej bariery?
   Chłopcy dostali prę dni wolnego. Ja również. Razem z ukochanym postanowiłam, że odpoczniemy od siebie. Bynajmniej spróbujemy, bo nawet to nie było łatwe. Może to pomoże?
   Po pięciu dniach wolnego rozpoczynamy przygotowania do ćwierćfinałów. Nawet jedziemy do Włoch na mecz towarzyski. Naszym rywalem będzie Casa Modena. Nie mam pojęcia, jak nasz prezes to załatwił skoro nie mamy żadnej, że tak się wyrażę, unii z tym klubem, ale mecz się odbędzie. Z racji tego, że chciałam dobrze wypocząć przed czasem stresu wywołanego za pomocą rozgrywek finałowych naszej ligi, postanowiłam spędzić ten czas sama. Przeznaczyć go na refleksje, a nie kłótnie i zdzieranie sobie gardła. Nie miałam ochoty na wspominanie awantur związanych z Wroną. Ostatnia skończyła się trzaskaniem drzwi i wiązanką przekleństw. Nie wiem, która była bujniejsza, moja czy Andrzeja? Kochałam go, ale ostatnio wszystko zaczęło się psuć i to mnie dobijało. Może to tylko zauroczenie? Nawet jeśli... Będę ten związek wspominać z radością. Mimo tego, co ma teraz miejsce.
   Leżąc na kanapie i obracając w rękach telefon, uśmiechnęłam się na samą myśl o tygodniach, w których, goszcząc w objęciach Andrzeja, szeptałam mu Kocham Cię, a nie Matko, Andrzej, puść mnie!
   Po pokoju rozległ się dźwięk mojego dzwonka. Spojrzałam na wyświetlacz. O wilku mowa.
- Słucham - wymamrotałam, przykładając aparat do ucha.
- Wiem, że mieliśmy od siebie odpocząć, ale - przerwał i odchrząknął - nie mogę bez ciebie wytrzymać.
   Zacisnęłam mocno powieki.
   Czy czułam to samo?
   Czy już nie?
- Dobrze. Przychodź. Tylko proszę - wręcz go błagałam - nie kłóćmy się. Proszę.
- Też tego nie chcę, kochanie - odrzekł smutno. - Przecież się nie prowokujemy nawzajem. Będę za kwadrans.
- Nie jechałeś do Warszawy?
- Nie opłacało mi się. Do zobaczenia.
- Do zobaczenia - rozłączyłam się.
   Trzeba tu ogarnąć, pomyślałam, wstając z kanapy i oglądając cały pokój. Wszędzie walały się moje ubrania. Jęknęłam i zaczęłam zbierać ciuchy. Poskładałam czyste rzeczy i zaniosłam do szafy, a te brudne wrzuciłam do kosza na bieliznę. Poodkurzałam jako tako mieszkanie i wstawiłam wodę na kawę.
   Spojrzałam w lustro wiszące na ścianie. Miałam na sobie szare dresy ze ściągaczami w nogawkach, niebieską koszulkę na ramiączkach i siwą bluzę z kapturem. Włosy spięte w kucyk, a grzywka opuszczona na czoło.
   Rozległo się kołatanie.
   Odwróciłam głowę w stronę drzwi i westchnęłam. Posuwając stopami po podłodze, poszłam otworzyć. Nacisnęłam na klamkę.
- Cześć - na klatce schodowej stał Andrzej.
- Hej - odchyliłam mocniej drzwi by mógł wejść.
- Co tam? - Spytał, przekraczając próg.
- Mogłoby być lepiej, ale znośnie. A u ciebie?
- Tak samo.
   Zamknęłam drzwi i odwróciłam się w jego stronę. Spojrzałam w jego oczy. Głębokie i wręcz cudowne. Rozkleiłam się. Oplotłam mu ręce wokół pasa i wtuliłam się w niego. Oddychałam głęboko, a do moich nozdrzy docierał zapach jego perfum. Jego nieziemskich perfum.
- Co ci się stało? - Spytał speszony, a zarazem zdziwiony.
- Y, y - wymruczałam i znów zatopiłam się w jego tęczówkach.
   Nie zamierzałam się od niego odrywać. Poczułam się, jak kiedyś. Teraz, tak jak wtedy, w ramionach Wrony odnajdywałam bezpieczeństwo, miłość, ciepło i poświęcenie względem mojej osoby.
   Oparł się czołem o moją głowę, a ja swoim o jego tors. Kciukiem zataczałam kółka na jednym z odcinków jego kręgosłupa.
   Każdą komórkę mojego ciała przepełniało uczucie bezgranicznej przyjemności.
   Do moich uszu dotarł dźwięk wyłączającego się czajnika. Woda się zagotowała.
   Jęknęłam cicho i odkleiłam się od siatkarza.
- Siadaj - wskazałam na znienawidzoną przez towarzysza kanapę, idąc do kuchni.
   Wyciągnęłam z szafki kubki.
- Co chcesz do picia?
- Rozpuszczalną, poproszę.
   Zaparzyłam kawę, zarówno gościowi, jaki i sobie, i zaniosłam kubki do pokoju. Włączyłam telewizor. Leciał jakiś film. Okay, może być.
- Myślałem trochę o nas - zaczął.
    Przyznam, że trochę się przestraszyłam.
- Do jakiego doszedłeś wniosku?
- Że cię kocham, ale chyba nie wytrzymamy ze sobą na dłuższą metę - posmutniał.
- Zapewne masz rację.
- Myślisz, że powinniśmy się rozstać? - Spytał, przyglądając mi się uważnie.
   Nastała krępująca cisza.
- Nie wiem, Andrzej, nie wiem - podciągnęłam kolana do brody i spojrzałam na niego błagalnie.
   Po dosłownie paru sekundach znalazłam się w ramionach środkowego.
- Nie zrywalibyśmy kontaktu ze sobą, przecież pracujemy razem - przytulił mnie jeszcze mocniej. - Będziemy mogli się spotykać, ale dajemy sobie wolność. Ja postaram się być obiektywny i nie zazdrosny. Ty też spróbujesz, ale pewnie nie będziesz musiała.
- Nie mów tak.
- Pamiętaj, że to nie oznacza, iż przestanę cię kochać.
   Rozkleiłam się. Znowu. Po moich policzkach popłynęły łzy.
- Dobrze, że nic ci nie obiecuję - wyszeptałam.
- Nie musisz. Wiem, że ułożysz sobie życie z kimś innym.
   Zabolało mnie to ostatnie zdanie. Czyżby nie wierzył w to, że do siebie dorośniemy? Wiem, że z jego perspektywy wygląda to nieco jest ode mnie starszy, być może nawet bardziej doświadczony. Kocham go. Może to przeminie za tydzień, miesiąc, rok, dekadę... Zawsze będę pamiętać, że zajmował czołowe miejsce w moim sercu.
- Dziękuję za wszystko - wyszeptałam.
- Ja tobie również, słoneczko.
   Siedzieliśmy objęci na kanapie. Milczeliśmy, a w tle było słychać dialogi i muzykę z filmu. Wdychałam jego zapach. Mieszankę perfum, męskości i żelu pod prysznic. Czułam pod swoimi dłońmi dobrze umięśnione plecy i zarys kręgosłupa. Moje ciało przylegało do jego ciała. Może nie idealnie, ale nie przeszkadzało mi to. I dalej nie przeszkadza. Mam nadzieję, że nigdy nie będzie. Chciałabym, żeby Andrzej był dla mnie taką osobą, do której mogę przyjść w środku nocy, wyżalić się i wypłakać. Osobą, która zawsze mnie wysłucha i pomoże, jak tylko będzie mogła.
- Zawsze znajdę dla ciebie czas, pamiętaj - powiedział, jakby czytał mi w myślach.
- Nie wierzysz w to, że do siebie wrócimy? - Spytałam, przyglądając się wyrazowi jego twarzy.
   Kraczący mówił poważnie. W stu procentach. Nie miałam żadnych wątpliwości.
- A ty wierzysz?
   I co miałam mu odpowiedzieć? Sama nie miałam pojęcia, a co dopiero zdania.
- Nie wykluczam takiej opcji - odpowiedziałam szczerze.
- Zobaczymy, jak wrócimy z Włoch, dobrze? - Jego ton był łagodny i kojący, ale równocześnie poważny.
- Zgoda. Moje drzwi są zawsze otwarte.
   Uśmiechnął się promiennie.
- Wiesz co mnie cieszy? - Spytał.
- Pojęcia nie mam. Ty z wielu rzeczy się cieszysz.
   Zaśmiał się.
- Rozstajemy się w zgodzie. Bez kłótni, przekleństw i trzaskania drzwiami.
- Tak, jak ostatnio - wyjęczałam.
- Oj, tak. Przepraszam. Nie zepsułem ci zamka?
- Nie - zaśmiałam się. - Było blisko, ale nie.
- Klamka mi prawie w ręce została.
- Nic dziwnego. Trzasnąłeś tak, że drzwi prawie z zawiasów wyskoczyły.
- Możliwe - stwierdził.
- Jesteś głodny? - Zmieniłam temat.
- Trochę.
- Naleśniki?
- Z chęcią.
   Wstałam z kanapy i zrobiłam krok w stronę kuchni.
- Zaczekaj - zatrzymał mi. - Ostatni raz.
   Stanął koło mnie i złapał za nadgarstki. Po raz ostatni złączył nasze usta w pocałunku.
   Zapewne po raz ostatni.

Dziękuję za wszystko! :) 
Nowy rozdział będzie z opóźnieniem (dość sporym), bo mam gości i brak czasu jest moim wrogiem numer jeden. 
Informacje o rozdziałach na twitterze będą później. 
Przepraszam.

czwartek, 18 lipca 2013

Rozdział czternasty

Hurts - Blind


   Zapukałam do drzwi i z niecierpliwością stąpałam z nogi na nogę. W końcu do moich uszu dobiegł cichy szmer i dźwięk otwieranego zamka. Moim oczom ukazał się Łukasz.
- Jedna fajka i zmykam.
   Coraz częściej w mich ustach gościły takie standardowe przywitania.
- Spoko, wchodź - z uśmiechem odsunął się w głąb mieszkania.
   Nie przekroczyłam progu.
- Nie schodzimy na dół?
- Jest coś takiego, jak balkon, piękna.
   No tak, też posiadałam to coś. Nie korzystałam, ale jak najbardziej miałam do tego prawo.
   Weszłam do środka. Mieszkanie było urządzone funkcjonalnie, raczej bez przepychu, ale nie jestem krytykiem, a tym bardziej dekoratorem, wnętrz, więc w sumie nie miałam podstaw by oceniać jego gust. Jasne meble, kolorowe fotele i niezły sprzęt DJ-owski... To wszystko składało się na dzienny pokój jego mieszkania. Ściany były wymalowane logami klubów sportowych. Głównie piłkarskich i siatkarskich, ale wyłapałam również jedno koszykarskie. Real Madrid, Borussia Dortmund, Arsenal London, Chelsea FC, Manchaster United, Lechia Gdańsk, GKS Bełchatów, Śląsk Wrocław, PGE Skra Bełchatów, Asseco Resovia Rzeszów, ZAKSA Kędzierzyn-Koźle, Jastrzębski Węgiel, Politechnika Warszawska, Indykpol AZS Olsztyn, Energa Czarni Słupsk. Było tego mnóstwo!
   Usiadłam na jednym z foteli. Wybrałam niebieski. Oglądając uważnie nogawki swoich spodni, czekałam na sąsiada.
- Mam! - Wszedł do pokoju wyraźnie ucieszony z paczką Viceroy'ów w ręce.
- No to, raz, dwa!
   Ruszyłam swe szanowne dupsko z fotela i otworzyłam drzwi balkonowe. Wyszliśmy na zewnątrz. Na powitanie dostałam siarczysty policzek od zimnego powietrza, które z każdą chwilą bardziej okalało moje ciało. Mimo nie dość przyjemnej temperatury, Bełchatów był śliczny o tej porze dnia. Miasto oświetlały przyuliczne lampy, których światło w cudowny sposób odbijało się w kałużach, zapewne powstałych podczas ostatniej nocy. Szum wiatru i bezchmurne niebo pełne gwiazd zagłuszały w organizmie to, co jest odpowiedzialne za bodźce.
   Łukasz podał mi szluga i potraktował go ogniem wydobywającym się z zapalniczki ozdobionej fikuśnymi wzorami. Zaciągnęłam się. Poczułam lekkie mrowienie w gardle i wypuściłam dym. Odchrząknęłam. Mój towarzysz zachichotał. Wytknęłam mu język i ponowiłam czynność, wdychając zapach tytoniu.

   Wróciłam do mieszkania i wzięłam długi, ciepły prysznic. Bardzo długi.
   Wyszłam z łazienki i chwyciłam telefon. Wybrałam dobrze znany mi numer. W końcu wybierałam go zazwyczaj parę razy dziennie.
- Halo? - Usłyszałam głos.
   Tyle, że to nie był męski głos.
- Kim pani jest? - Spytałam uprzejmie.
   Po drugiej stronie rozległ się krzyk, a następnie huk.
- Halo? - Mój głos był niepewny.
- Jestem, jestem.
- Kto to był?
   Nie ukrywałam swojego zdenerwowania, bo nie miało to sensu.
- Ola. Narzeczona Karola. Jesteś już wolna?
- Dzwoniłabym, gdybym nie była?
- Raczej nie.
- Mam zacząć klaskać?
   Ciekawe czy mój sarkazm był mocno wyczuwalny.
- Zaraz będę - rozłączył się.
   Kochałam go, ale czy ufałam? Podobno nie ma związku bez zaufania, więc czy ten nasz był prawdziwy związkiem? Czy tylko sojuszem pełnym czułości? Teoretycznie moje zaufania do niego było bezgraniczne, ale w praktyce to wyglądało niestety nieco inaczej. Zmylił mnie ten damski głos w słuchawce. Nie przypominał mi Oli. Nie przypominał mi nikogo.
   Włączyłam książkę telefoniczną i nacisnęłam zieloną słuchawkę przy numerze narzeczonej Kłosa.
- Cześć - odebrała po dwóch sygnałach.
   Miałam rację. To nie jej głos gościł w mieszkaniu Zbożopodobnego.
- Hej, Olu. Jesteś może w Bełchatowie?
- Nie, w Warszawie. Co się stało?
   Już miałam odpowiedzieć, ale dodała:
- Który? Karol czy Andrzej?
- Póki co, Andrzej - odpowiedziałam. - O Karolku nic nie wiem.
- Jak Wrona nawalił to mój pewnie też ma coś za uszami.
- Niewykluczone - potwierdziłam.
- Zostaw dziecko same w domu, a tym bardziej tych dwóch braci syjamskich.
- Racja, czasami się zachowują jakby brakowało im piątej klepki.
- Dobrze mówisz.
- W razie czego nie było tej rozmowy, okay?
- Jakiej rozmowy? - Zaśmiała się.
- Dzięki. Fajnie, że mogę na ciebie liczyć.
- Nie ma za co. Musimy sobie pomagać.
- Jeszcze raz dzięki.
- Jasne. Słuchaj, muszę kończyć. Przepraszam, Dyna.
- No co ty! Wystarczająco mi pomogłaś. To ja powinnam przeprosić za zawracanie ci tyłka.
- Jest okay. Do zobaczenia w takim razie.
- Jasne, do zobaczenia.
   Rozłączyła się.

   Ktoś zapukał do drzwi. Ktoś, Kraczący oczywiście.
   Otworzyłam je i od razu odwróciłam się na pięcie. Andrzej próbował mnie pocałować, ale zrobiłam unik.
- Co jest? - Spytał, rzucając torbę w kąt i zakluczając drzwi.
   Po treningu jeszcze nie był w domu.
- Byłeś w Warszawie?
- Kiedy?
- Dzisiaj.
   Usiadłam na skraju kanapy.
- Nie.
   Zajął miejsce koło mnie, kładąc mi rękę na udzie. Zrzuciłam ją.
- Co jest? - Powtórzył wyraźnie zirytowany.
- To jakim cudem Ola i Karol byli razem?
   Po tym pytaniu nawet nie miał odwagi spojrzeć mi w oczy. Bolało.
- Czyli już wiesz.
- Zapewne nie wszystko. Może mnie olśnisz?
- Kochanie...
- Wypchaj się z takim początkiem.
- Klaudyna!
   Pierwszy raz odezwał się do mnie takim tonem. Ostrym. Poczułam, jakby ktoś mnie spoliczkował.
- Wysłuchaj mnie - złagodniał. - To nie była Ola, ale nie zdradziłem cię. Nawet tak nie myśl.
- Tak więc, kto to był?
- Sąsiadka Karola.
- Przyszła po cukier czy mąkę? - Zakpiłam.
- Nie żartuj. Nie wiem.
- Zostawiłeś ich tam samych?
- Nie, jasne, że nie. Wyszła przede mną, a u Karollo został Zati.
   Odetchnęłam z ulgą.
- Ona odebrała, bo założyłem się z PeZetem, że wypiję na raz litr coli - uniosłam pytająco brew. Wyciągnął z kieszeni dychę. - Jak sądzisz? Kto wygrał?
- Dlaczego mnie okłamałeś? - Spytałam, nie mając ochoty na te głupie owijanie w bawełnę.
- Spodziewałem się takiej reakcji.
- Tej reakcji by nie było, gdybyś od razu powiedział prawdę.
- Przepraszam. Mogę cię przytulić?
   Pokręciłam głową.
- Pocałować?
   Ponowiłam czynność.
- Okay.
   Objął mnie, a następnie zamknął moje usta w czułym pocałunku. Wydałam z siebie pomruk niezadowolenia.
- Co znowu? - Wybąkał zaraz po tym, jak go odepchnęłam.
- Nie pozwoliłam - powiedziałam stanowczo. - Śpisz dziś na kanapie.
- Czemu? - Odparł głosem przepełnionym zdziwieniem i oburzeniem.
- Za kłamstwo.
   Spojrzałam mu głęboko w oczy. Wzorując się na lustrze w jego źrenicach, moja twarz nie wyrażała żadnych emocji, z kolei jego... Wstyd? Pokorę?
- Przepraszam.
   Wstałam z kanapy i ruszyłam do sypialni. Z poduszką i kocem wróciłam do Wrony.
- I tak śpisz na kanapie - rzuciłam mu ekwipunek.
- Nie rozmyślisz się?
- Głupi jesteś?
- Kocham cię, wiesz?
- Dziwnie okazujesz miłość - stwierdziłam - kłamco. Śpisz na kanapie.
- Z tobą? - Ukląkł na sofie, odwracając się w moją stronę.
- Nie będę się na tym tłuc - wskazałam palcem na mebel. - Z to ty, tak. Zasłużyłeś to masz. Dobranoc. Możesz sobie włączyć telewizor, ale zgaś światło.
   Moja wielkoduszność mnie bawiła. Nigdy nie byłam osobą, która łatwo darowała. Szłam na kompromis, ale i tak wplatałam do warunków rzeczy, które były korzystne głównie dla mnie.
- I tak do ciebie przyjdę.
- Wiesz, że jest coś takiego, jak zamek?
- Nieeeeee! - Krzyknął niczym Cichy Pit podczas wycieczki na Narodowy.
   Zerwał się na równe nogi i nie zdążyłam nawet mrugnąć, a już klęczał przede mną.
- Nie rób mi tego - przytulił mnie, a raczej moje uda.
- Wrona, głupku, wstawaj - potrząsnęłam jego ramionami.
   Słyszałam przysłowie brzmiące Uczepił się jak rzep psiego ogona, ale żeby Uczepił się jak ptak ludzkiego uda, to już nie bardzo.
- Powtórzę. Kocham cię.
- Powtórzę. Śpisz na kanapie.
   Wstał z klęczek i mocno mnie przytulił (miałam wrażenie, że po kolei łamie mi żebra), szepcząc mi do ucha:
- Tak cholernie przepraszam. Kocham cię, nie zapominaj o tym - pocałował mnie w ucho. - Co do kanapy... Mogę przespać jedną noc ze świadomością, że jesteś tak blisko, a ja nie mam, jak cię dotknąć.
   Po moim policzku spłynęła jedna łza. W środku modliłam się, żeby tylko jedna.
- Paliłaś? - Spytał nagle.
   Wydałam z siebie cichy jęk. Jeszcze nie zmyłam z siebie zapachu fajek?
- Paliłaś? - Powtórzył.
- Jeden papieros.
- Mówiłem ci coś o tym.
   Nie puszczał mnie, mimo, iż napierałam z całych sił rękoma na jego tors.
- Wiem. Nie jestem nałogowcem.
   Ściskał mnie jeszcze mocniej.
- Teraz nie.
- Andrzej - wyszeptałam, poddając się i opierając głowę o jego klatkę piersiową. - Kocham cię.
- Też cię kocham, skarbie - pocałował mnie w czubek głowy.
- I tak śpisz na kanapie.
   Westchnął, odsunął moje ramiona na taką odległość by swobodnie spojrzeć mi w oczy i zatopił swoje wargi w moich.
   Przy nim zapominałam o bliźnie i dzieciństwie. Dzięki Bogu, że ktoś taki był w moim otoczeniu.

Witam! Dziękuję za ponad 3800 wejść! Dziękuję za to, że jesteście ze mną! :)
Byłoby mi miło, gdybym pod każdym rozdziałem widziała dziesięć komentarzy, bo to motywuje. Łatwiej się spisuje rozdziały na czysto i je modyfikuje pod wpływem chwili.
Rozdział... Myślę, że większości z Was się podobał, ale nie mam pewności, a nie chcę się wychylać ze zbytnią pewnością siebie, której nie mam wiele. Zazwyczaj jestem wobec siebie bardzo krytyczna i nie doceniam swoich osiągnięć. To raczej nie chora ambicja, ale świadomość, że stać mnie na więcej, tylko że ja nie mam pojęcia, jak to wykorzystać. Kurde, przynudzam.
Dziękuję za wszystko.
Mojego twittera znacie, zawsze mogę zacząć informować o nowych rozdziałach. No problem.

Zdanie skierowane do Aśki: Dziewczyno, oglądałam filmik ze Starych Jabłonek 2011 i Kądziu tak zajebiście kręcił tyłkiem, haha. Ślinka cieknie, joł.

Pozdrawiam, Aleksowaa <3

 P. S. Od września/października zaczynam nowe, siatkarskie opowiadanie. Zapraszam na bohaterów i notkę dotyczącą startu projektu :)

poniedziałek, 15 lipca 2013

Rozdział trzynasty

Adele - Rolling In The Deep


   Rano Andrzej odebrał mnie ze szpitala. Prowadził mnie za rękę przez, dobrze mi znane, bydgoskie ulice. Moja torba bezwładnie wisiała na jego barku. Nie interesowało mnie zbytnio, gdzie mnie prowadzi. Ważne było jedynie to, że jest obok mnie i że nie przestaje się uśmiechać. Ścisnęłam mocniej jego dłoń, jakbym bała się, że wyślizgnie mi się z ręki jak mokre mydło. Jakby był fikcją, snem, ale był prawdziwy. To wryło się w moją podświadomość. Kochałam kogoś, kto był prawdziwy. Prawdziwy nie w sensie istnienia, ale w sensie prawdziwości odwzajemnianych uczuć.
- Jesteśmy na miejscu - zatrzymał się.
   Dokładniej zatrzymał się przed moim domem. To znaczy, nie domem, bo tu nigdy nie czułam się w stu procentach bezpieczna, ale przed budynkiem, w którym mieszkałam przez ostatnie piętnaście lat. Piętnaście lat, które nieczęsto były kolorowe i sielankowe. Wręcz przeciwnie, nie kojarzyły mi się zbyt bajkowo. Mieszkałam tu przez najważniejsze lata swojego życia, w których walczyłam o siebie. O swoją tożsamość, charakter. Nie tylko imię i nazwisko tworzą tożsamość. To my ją tworzymy... Swoim zachowaniem i charakterem, który kształtuje się przez całe życie, tak samo jak melodia przez cały proces powstawania piosenki. Wszystko się zmienia do chwili opublikowania. W przypadku tożsamości, kształtuje się ona, aż do śmierci.
   Kraczący objął mnie w talii.
- Wchodzimy czy będziemy tu stać? - Spytał.
   Nie wiedziałam, co odpowiedzieć.
- Wchodzimy - zaryzykowałam.
- Kocham cię.
   Złączył nasze usta w czułym pocałunku, którego mi tak brakowało.
- Też cię kocham - powiedziałam, kołacząc do drzwi.
    Przytuliłam się do Wrony. Do moich uszu doszedł odgłos szmeru i szczekania psa. Dobrze trafiliśmy. Stęskniłam się za Aslanem, moim długowłosym owczarkiem niemieckim. Zaskrzypiały zamki, a za framugą stanął ojczym.
- Aslan!
   Poczochrałam psa, który wybiegł mi na przywitanie. Zaszczekał radośnie.
- Serio? - Spytał mój ukochany, śmiejąc się.
- No co? Razem z Danielem lubiłam Opowieści z Narnii - uśmiechnęłam się. - Gdzie mama? - Spytałam, patrząc na Jana.
    Oczywiście, ukrywając odruch wymiotny i gryząc się w język, by nie powiedzieć paru wyzwisk.
    Wskazał wnętrze mieszkania. Pokiwałam głową.
- Andrzej, chodź do garażu. Pogadamy sobie - powiedział ojczym, klepiąc mojego chłopaka po ramieniu.
    Posłałam mu zabójcze spojrzenie. Lepiej niech nie wyjawia Wronie swojej opinii na mój temat.
    Ukochany pocałował mnie w czoło i ruszył za moim nie bardzo biologicznym, czyli wcale niespokrewnionym, tatą, którego najchętniej zabiła jak upierdliwego komara. Matko, ten cholerny człowiek wywołuje we mnie mordercę.
    Weszłam do środka, zamykając za sobą drzwi. Aslan plątał mi się pod nogami, ale tak długo go nie widziałam i się za nim stęskniłam, że nie miałam serca na niego krzyczeć.
    Mama siedziała w kuchni przy stole, popijając jakiś płyn, zapewne kawę. Jej wzrok był nieobecny. Obracała kubek w dłoniach. Na pierwszy rzut oka wyglądała tak samo, tylko jej oczy się zmieniły. Były puste. Bez życia, energii, która ją napędzała każdego dnia. Jakby jej jestestwo znikło. Jakby już umarła. Czyżbym już straciła matkę? Mam nadzieję, że nie. Oprócz babci i brata, tylko ona została mi z całej rodziny. Tata był jedynakiem, a siostra mamy zaginęła. Wyemigrowała i urwała kontakt ze wszystkimi.
- Mamo - zaczęłam, siadając na przeciw niej i łapiąc ja za rękę. Cofnęła ją odruchowo. - Słyszysz mnie?
   Przymknęła na chwilę oczy na potwierdzenie.
- To dobrze. Słuchaj mnie uważnie, rozumiesz?
   Powtórzyła czynność.
- Mamo, wiem, że jesteś chora. To widać. Nie jesteś już tą samą kobietą co rok temu, kiedy rano rzucałaś we mnie ścierką, bo wolałam pospać pięć minut dłużej niż zjeść przygotowane przez ciebie śniadanie. Masz raka, ale nie umierasz. Dopiero zaczniesz, gdy się poddasz, gdy dasz mu wolną rękę, by niszczył twój organizm.
- Więc umieram - wyszeptała niepewnie.
- Mamo - mówiłam spokojnie. Jeszcze. - Nie poddawaj się, do jasnej cholery. Założę się, że chciałabyś się doczekać wnuków. Przytulić je. A z tego co wiem, to nie da się kogoś przytulić będąc na górze. Nie możesz przegrać!
- Już przegrałam.
   Była trochę jak brzuchomówca. Odpowiadała, ale jej usta się nie otwierały.
- Każdy, kto nie wierzy przegra. Uwierz, a będziesz miała szansę, by wygrać. Zaufaj mi - dodałam łagodniej. - Przecież będziesz się bawić na moim weselu, będziesz bawić wnuki... To wszystko jest możliwe.
- Jeśli spróbuję to też mogę przegrać.
- Mamo, jeżeli nie spróbujesz to podczas, gdy będziesz wyziewała ducha,  żal przesiąknie cię do szpiku kości, rozumiesz?
    Jeszcze ani razu na mnie nie spojrzała. Przeszywał mnie potworny ból. Jakby się mnie wyrzekła.
- Zrób to dla mnie, dla swojego męża - w myślach dodałam, idioty - dla swojego syna... Zrób to dla siebie.
- Dla siebie, to ja chcę umrzeć. Nie cierpieć.
- Jeny! Czy ty nic nie rozumiesz!? A umieraj sobie! Płakać nie będę, bo mam świadomość, że mnie olałaś. Zostawiłaś. Porzuciłaś jak nierozumne zwierzę! - Wstałam od stołu, wywracając krzesło. - Zastanów się co mówisz! - Wybuchnęłam, ruszając w stronę drzwi do garażu.
    Trzasnęłam nimi z takim impetem, że zadrżały ściany i okna.
    Przy samochodzie, dokładnie Volvo, stał ojczym wraz z Andrzejem. Podbiegłam do swojego anioła stróża i wtuliłam się w niego najmocniej, jak potrafiłam, oplatając mu ręce wokół pasa. Chciałam zapomnieć o tym, co wykrzyczałam mamie. Chciałam jej uświadomić, że jest egoistyczna, ale chyba trochę przesadziłam.
- Coś tam zrobiła? - warknął starszy z mężczyzn.
- Trochę jej nawciskałam. Problem?
- Jesteś niesprawiedliwa - wymruczał Wrona.
- Właśnie.
- Sojusz założyliście?
   Na samą myśl przeszedł mnie dreszcz. Dreszcz, który powodował nienawiść do człowieka, którego obejmowałam.
- Nie - odparł. Uspokoił mnie.
- Niby czemu jestem niesprawiedliwa? Bo nie okłamałam jej?
- Może twoja mama się boi?
- Błagam! Boi? - Spojrzałam na męża mojej rodzicielki. - Wie co to strach - powiedziałam tajemniczo. - Ona już się poddała. Już ubiera się w suknie grobową, maluje się do trumny i tylko ćwiczy, jak się w niej ułoży.
- To twoja matka - przypomniał mi ojczym.
- Moja matka już dawno umarła.
   Nie miałam na myśli początku choroby. Miałam na myśl śmierć taty. To wtedy cała nasza rodzina umarła. Mi został tylko brat i mama, która nie mogła się otrząsnąć, ale udawała, że wszystko gra. Pod niektórymi względami była jak warzywo.
- Nie mów tak.
- A jak mam mówić? - Krew moich żyłach pędziła jak bolid Formuły 1. - Nie będę się oszukiwać tak jak ty - uśmiechnęłam się złośliwie, w myślach dopowiadając wyzwiska pod jego adresem.
    Można nienawidzić kogoś, z kim mieszkało się przez tyle lat pod jednym dachem? Można. Uwierzcie mi. To nie jest takie trudne.
- Ja się nie oszukuję - stwierdził z przekonaniem.
- Serio? Sądzisz, że ona zamknie się w pokoju i zostawisz ją na pastwę losu to się nawróci? Człowieku, to nie jest biblijna przypowieść! To życie.
- Nic takiego nie powiedziałem.
   Już miałam krzyknąć Trzymajcie mnie!, ale ubiegł mnie Andrzej mówiący:
- Musimy już iść.
   Przykucnęłam. Podbiegł do mnie mój owczarek.
- Pa, Aslan - pogłaskałam go. - Ogarnij się, człowieku - wycedziłam przez zęby do piątego koła u wozu.
   Pociągnęłam Wronę za rękę i, nie żegnając się z ojczymem, z którym najchętniej pożegnałabym się pięścią, wyszliśmy z garażu. Na zewnątrz odetchnęłam z ulgą. Splotłam nasze palce, w duchu dziękując Wronce za wybawienie.
   Przemierzaliśmy ulice Bydgoszczy w milczeniu. Nie wiedziałam, co mam mu powiedzieć. Nie potrafiłam mu wyznać, dlaczego tak nienawidzę ojczyma. Może to przyjdzie z czasem? Jeśli nie, to oznacza, że nasz związek nie ma szans. Zakuło mnie serce, jak tylko o tym pomyślałam.
   Doszliśmy do auta. Zajęłam miejsce pasażera, a moja torba wylądowała w bagażniku. Andrzej usiadł koło mnie i odpalił silnik. Jego pomruk działał na mnie kojąco. Uwielbiałam samochody.
   Poczułam dłoń kierowcy na swoim udzie. Ujęłam ją delikatnie i posuwałam po niej swoimi długimi palcami.
- Dziękuję - powiedziałam, ot tak.
- Za co? - Spytał, nie ukrywając zdziwienia.
- Za to, że tak szybko stamtąd wyszliśmy.
   Ścisnęłam jego rękę. Czekały nas długie godziny drogi.

   Przysnęłam. Przespałam jakąś godzinę, może dwie. Mój ukochany nie miał mi tego za złe, wręcz przeciwnie! Sądził, że wtedy go nie rozpraszałam.
   Podziwiając widoki za oknem, rozmyślałam o moim związku z Andrzejem. To był związek, co do tego nie miałam wątpliwości. Kochałam go, a bynajmniej takie miałam wrażenie. On mnie chyba też. W czym tkwił problem? Nie mam pojęcia, co mu siedzi w głowie. Nie wiem, o czym myśli. I nawet nie wiem, czy chcę poznać jego najskrytsze pragnienia i rozmyślania. Kocham go. Chyba tylko to się liczy, prawda? Ścisnęłam mocniej jego dłoń, w duchu dziękując, że ma automatyczną skrzynię biegów. Uśmiechnął się i spojrzał na mnie swoimi głębokimi, pięknymi oczami. Sprawiałam mu przyjemność. Ja lub mój dotyk. Była jeszcze jedna opcja: wszystko, co było związane ze mną sprawiało mu przyjemność. Miałam nadzieję, że to to ostatnie. Uniósł w górę nasze splecione ręce i ucałował je, a raczej tą moją. Szczegół.
- Kocham cię - powiedział, odkładając je z powrotem na moje udo.
- Też cię kocham.
   Moja odpowiedź była szczera. Oby jego również.
   Spojrzałam na wyświetlacz mojego telefonu. Na tapecie miałam samojebkę Kraczącego i Karollo. Dorwali się do mojego sprzętu.
   Doszłam do wniosku, że Karol mnie demoralizuje. Nauczył mnie wielu brzydkich słów. Jak dobrze, że w Skrze nie grał Dziku! Dopiero byłabym zdemoralizowana i przeklinała jak szewc! Misiu demoralizował wszystkich, a ja i tak go uwielbiałam, a przede wszystkim szanowałam i nie byłabym w stanie go wygwizdać, jak to w ostatnim sezonie zrobili kibice. Może jestem wredna, ale nie jestem świnią. Jestem kibicem, a nie krytykiem. Szanuję i wspieram, a nie jeżdżę, jak pług po polu. Kochałam siatkówkę, a nie jarałam się nią. Siatkówka była dla mnie odskocznią od złego, a nie kaprysem.
- Co robimy wieczorem? - Z zamyślenia wyrwał mnie kierowca.
- Umówiłam się - uśmiechnęłam się przepraszająco. - Tak jakby.
- Dobrze, czyli widzimy się dopiero jutro na treningu?
-Tak, chyba, tak - pokiwałam głową. - Chociaż, jeśli będę się nudzić w nocy... Bądź w pogotowiu - uśmiechnęłam się łobuzersko.
- Zawsze i o każdej porze - posłał mi buziaka.
- Cieszę się - powiedziałam szczerze. - Mam to sobie nagrać? - zaśmiałam się.

Dziękuję z ponad 3500 wejść!
Zaskoczenia jeszcze nie było, ale już tuż, tuż. Na pewno bliżej niż dalej.
Zachęcam do komentowania, bo to bardzo mobilizuje, a cały rozdział dedykuję wszystkim czytelnikom! :)
Mam nadzieję, że podoba się nagłówek i liczę na szczere odpowiedzi w komentarzach.
Podawałam tutaj już tyle razy swojego Twittera, że nie chce mi się tego robić jeszcze raz.
Pozdrawiam, Aleksowaa <3

P. S. Najprawdopodobniej już niedługo (chyba po wakacjach) zacznę nowe opowiadanie. Trzymajcie się i czekajcie z niecierpliwością!

BO WSZYSCY LUBIMY KĄDZIA! ~ musiałam to napisać XD

czwartek, 11 lipca 2013

Rozdział dwunasty

LemOn - Napraw


- Co z mamą i gdzie jest?
- A może by tak wpierw stęskniłam się? - skarcił mnie.
- Jakby było za czym - zamarudziłam pod nosem. - Odpowiesz czy mam czekać na zbawienie?
- To nie jest dobry czas i miejsce.
- Jak będziesz, tak, kurwa, chrzanił to nigdy nie będzie dobrze.
- Uspokój się!
- A spadaj!
- Twoja mama jest chora, ma raka. Zadowolona?
- Zadowolona, że coś powiedziałeś. I nie rób sobie jaj.
- Nie żartuję! Dziecko ogarnij się! - Powiedział wkurzony.
- Dobrze, że nie twoje - powiedziałam pod nosem.
- Twoja mama umiera, rozumiesz?
- Co?
- Umiera.
- Jesteś idiotą.
   Ojczym zaczął mi czymś wymachiwać przed oczyma, ale zasłaniała mi mgła. Była gęsta jak mleko i miałam wrażenie, że można ją kroić nożem.
   Po chwili odpłynęłam w ciemność. Totalną nicość. Czułam się jak Alicja z Krainy Czarów.

   Mogłam trochę unieść powieki. Moja wewnętrzna radość nie miała granic. Jedyną przeszkodą, przez którą nie mogłam wstać i zacząć tańczyć kongi jak Król Julian, było moje ciało. Odetchnęłam głęboko. Poczułam, jak ktoś delikatnie głaszcze moją dłoń. Dobrze znałam ten dotyk. Silna, męska dłoń, ale jej dotyk był subtelny i delikatny. Znałam, pff..., kochałam ten dotyk. Wręcz go wielbiłam, nie mogłam się oprzeć jego pokusie. Właściciel tego dotyku był obiektem moich najgłębszych, w tym momencie, uczuć.
   Zamrugałam. Poraziło mnie światło. Szpitalne światło w dodatku. Tak na marginesie, jak ja nienawidzę szpitali! Kiedy się zorientowałam? Wtedy, gdy do moich nozdrzy dotarł zapach środków dezynfekujących i medykamentów, których nie cierpiałam od maleńkości.
   Otworzyłam oczy. Po mojej prawej stronie siedział Wrona ściskając moją prawą dłoń. Jego zielone tęczówki były zwrócone na nasze splecione palce. Jego wzrok był smutny, przyćmiony i zastygły. Coś zakuło mnie w sercu. Poczułam się tak, jakbym go zdradziła. Jakbym go wykorzystywała. Nie wiem dlaczego. Moja intuicja, lub jak kto chce to nazwać, była przerażająco niepoprawna. O zdrowych zmysłach nigdy nie pomyślałabym, żeby zdradzić Andrzeja, człowieka, który poświęcał mi każdą wolną chwilę.
   Odwzajemniłam uścisk, aż pobielały mi knykcie. Na nim nie zrobiło to większego wrażenia. Jeszcze nie przywykłam do tego, że moim chłopakiem jest dwumetrowy przystojniak, a nie chłopczyk z LO.
- Cześć, skarbie - ucałował moją dłoń.
- Cześć, kochanie - wymruczałam.
   Na dźwięk swojego głosu się skrzywiłam. Był okropny. Skrzyżowanie Baby Jagi i Harry'ego Pottera.
- Jest piękny - powiedział, a następnie musnął ustami moje pobielałe knykcie.
- Gdzie ja jestem? Stop - powstrzymałam jego odpowiedź gestem dłoni. - W szpitalu, dobra. Jaki dzisiaj dzień tygodnia?
- Ten sam, w którym zemdlałaś. Sobota. Jutro rano wychodzisz - uśmiechnął się.
- Już jutro? - Spytałam, a on przytaknął. - Jak dobrze.
   Mój głos wrócił do normy. Podziękowałam za to w duchu.
- Wzywaliście karetkę?
- Twój tata.
- To nie mój tata, tylko ojczym. Jest tu?
- Wyszedł kwadrans temu. Powiedział, że przyprowadzi twoją mamę.
- Tak powiedział? - Nie dowierzałam.
- Tak. Coś w tym stylu.
- Okay. Ja pierdzielę, co za człowiek.
   Zaśmiał się.
- Nie mogę się doczekać, kiedy stąd wyjdziesz - wyznał. Spojrzałam na niego pytająco. - Mieliśmy się poprzytulać, pamiętasz? - Spytał słodkim głosem, pocierając kciukiem wierzch mojej dłoni.
- Pamiętam, kochanie - uśmiechnęłam się ciepło. - Kocham cię.
- Ja ciebie też, skarbie, ja ciebie też - wyszeptał i pocałował moją dłoń.
   W takich momentach żałowałam, że jego usta nie dotykają moich. Od środka pożerała mnie chorelna rozpacz, czarna rozpacz.
- Która godzina?
- A jak myślisz?
- Nie myślę - odparłam.
- Dobra, dobra - zaśmiał się. - Jest gdzieś około jedenastej.
- Dwudziesta trzecia? - Pokiwał głową. - Ojczym przyjdzie jutro?
- Jak zdąży.
- Okay. Mam takie małe pytanie - pokazałam ręką odcinek mniej więcej czterech centymetrów. -Pora odwiedzin nie skończyła się parę godzin temu?
- Pielęgniarka, z resztą bardzo miła - spojrzałam na niego karcąco - około 50-letnia, powiedziała, że mnie nie widzi.
- Nie widzi przypakowanej, ponad dwumetrowej tyczki?
- Zważając na jej wiek, nie wszyscy mają sokoli wzrok.
- Zapamiętaj, kobieta nigdy nie jest stara. Nigdy.
- Jeśli ma setkę to też nie?
- Jak ja z tobą wytrzymam?
- Resztę życia? - Spytał z nadzieją i błyskiem w oczach.
- Nie wiem - odparłam uciekając wzrokiem od jego hipnotyzujących tęczówek.
- Szkoda - wyszeptał.
- Andrzej, idź się wyśpij - powiedziałam błagalnie.
- Chcesz się mnie pozbyć? - Spytał smutno.
- Skądże. Chcę byś miał siłę mnie jutro poprzytulać, kochanie.
- Dobrze, w takim razie...
   Wstał z krzesełka i puścił moją dłoń. Zacisnęłam ją odruchowo, jak niemowlę, gdy poda mu się palec. Tylko, że moja dłoń już była pusta.
- W szafce są twoje rzeczy, te najważniejsze. Telefon masz pod poduszką. Wyciszyłem go. Ładna tapeta. Kocham cię.
   Zbliżył się do mnie i pocałował mnie. Wreszcie jego wargi napotkały moje własne.
- Ja ciebie też kocham - wyszeptałam i odwzajemniłam pocałunek trochę łapczywiej.
    Wrona wyszedł machając mi na pożegnanie. Uśmiechnęłam się do niego.
    Gdy zostałam sama, odetchnęłam. Czy z ulgą? Nie wiem, możliwe. Strasznie bolała mnie głowa.
    Zastanawiałam się, jak to wszystko będzie wyglądać po jutrzejszym powrocie do Bełchatowa. Znałam Kraczącego od zaledwie paru tygodni, a już był dla mnie kimś ważnym, kimś kogo nie zapomnę do końca swych dni. Byłam z nim w związku i wiązałam z nim przyszłość. Może nie założenie rodziny, budowę domu i kupno psa, ale najbliższą przyszłość owszem. Kochałam go, chyba go kochałam. Był człowiekiem, który dawał mi szczęście. Masę szczęścia, całe pokłady. Chciałam się przy nim budzić i zasypiać. Miałam nadzieję, że tego nie spieprzę. Zawsze jak mi na czymś zależało, to musiałam to spieprzyć.
   W moim przypadku wystarczał jeden malutki błąd. Na prawdę. Mikroskopijna pomyłka lub niedociągnięcie i wszystko legło w gruzach. Trochę tak, jak gra w klocki Jenga. Jedno mrugnięcie, zadrżenie palców i gra zaczynała się od nowa. Tyle, że w życiu nie można wciąż zaczynać od nowa. Życie to nie gra. życie to piekło, które sami sobie gotujemy. W tym piekle dostajemy czasami przepustki, jak w wojsku czy więzieniu, ale to nie z nich składa się służba. Służba składa się z cierpienia i podejmowania decyzji, najlepiej tych dobrych.
   O jednym z moich błędów przypomina mi moja blizna na biodrze. Jedna noc, a tyle wspomnień. Niekoniecznie dobrych. Pamiętam to doskonale, każdy szczegół, ale nie lubię o tym opowiadać. Chyba nikt na moim miejscu nie dopisał by tego do listy swoich ulubionych czynności.
   Ostatnio zauważyłam, że często myślę o Wronie o miłości. Co za paradoks. Jeszcze parę miesięcy temu nie pomyślałabym, że miłość istnieje, a co dopiero, że kogoś pokocham. To była dla mnie abstrakcja! Totalna bzdura. A teraz? Teraz nie wyobrażałam sobie bez niej życia. Napędzała mnie. Sprawiała, że miałam ochotę rano wstać, pójść do pracy. Jak to się mówi? Zakazany owoc smakuje najlepiej? Tak, chyba, tak. Miłość jest zakazanym owocem, ale tylko na początku, z czasem, gdy już się ustatkujemy, znajdziemy tę drugą połówkę, staje się chlebem powszednim. Chlebem, który przy prawdziwym uczuciu, z każdym dniem staję się coraz lepszy, smaczniejszy, miększy. Chleb o idealnie wypieczonej skórce, świeżym zapachu i smaku, którego nie da się powtórzyć. Chleb, który działa jak afrodyzjak. Taka prawda, miłość trzeba pielęgnować, miłości trzeba bronić, ale przede wszystkim, trzeba ją mieć w sobie.

Dziękuję za wszystkie odwiedziny, komentarze i miłe słowa, z którymi napotkałam się na Twitterze.
Nie było tu zaskoczenia, które Wam obiecałam, ale to i tak już niedługo.
Trochę krótki rozdział, przepraszam.
Jutro mecz, więc trzymajmy kciuki i zdzierajmy gardła, bo warto. Nasze Orzełki to mistrzowie pod każdym względem i zasługują na wsparcie i szacunek, przede wszystkim szacunek.
Okay, nie przynudzam.
Dziękuję mojej kochanej Asi za spam w interakcjach i za każde ciepło słowo. Asiek, pamiętaj, że cię kocham jak siostrę, której nigdy nie miałam.
Kontakt ze mną: Twitter.
Pozdrawiam, Aleksowaa <3

poniedziałek, 8 lipca 2013

Rozdział jedenasty

Mrozu - Rollercoaster


- Kipek! - Krzyknęłam, wbiegając na bydgoską halę.
- Dyśka!
   Rzuciłam się przyjacielowi na szyję.
- Stęskniłem się za tobą.
   Mocno mnie przytulił. Uśmiechnęłam się. Marcin był jedną z osób, która przy mnie śmiało mówiła o swoich uczuciach i przeżyciach wewnętrznych. Ceniłam go za to.
- Ja za tobą też.
   Odstawił mnie na ziemię. Rozejrzałam się po hali. Na prawo od naszej dwójki stał Miłosz, podrzucając sobie piłkę. Przypominał mi trochę Drzyzgę na rozgrzewce, czyli robił wszystko, co nie jest związane z siatkówką. Żonglerki, odbijanie głową... Dobrze, że nie ćwiczył wywrotek.
- Zaraz wracam.
   Minęłam Walińskiego i podreptałam do Zniszczoła.
- Cześć - powiedziałam radośnie, przytulając go.
- Hej - odparł zaskoczony. Mam nadzieję, że pozytywnie.

   Po takowym przywitaniu i krótkiej pogawędce z obojgiem bydgoskich siatkarzy musiałam wracać do Skrzatów. Jeszcze raz Miguel powtarzał taktykę na dzisiejszy mecz. Graliśmy z Delectą, więc wyjściowa szóstka wyglądała następująco: atak - Maciek, środek - Andrzej i Karol, przyjęcie - Facundo i Wojtek, rozegranie - Wujek i na libero Paweł.
   Weszliśmy na boisko. Chłopaki poszli się rozgrzewać, a ja nadzorowałam ich poczynania.
- Pani technik, może pani tutaj pozwolić? - Szampon zaczął się nabijać.
- Może jestem dziewczyną, ale mogę uszkodzić ci to i owo - wycedziłam przez zęby. - Panie kapitanie, najdroższy - uśmiechnęłam się sztucznie.
- Grozisz czy obiecujesz? - Zaśmiał się.
- Uprzedzam, kochaniutki, uprzedzam.
- Uprzedzaj dalej - usłyszałam za sobą głos Zatiego.
- Bo ciebie też uprzedzę, kochany - puściłam mu oczko.
- A to przepraszam - uniósł ręce na znak poddania.
- Oj, Zati - poczochrałam go. - Idź się rozgrzać - popchnęłam go lekko w stronę kosza z piłkami.
- Ostra jesteś.
   Kolejny głos. Karol.
- Dzięki, Idź już - wytknęłam mu język.
- Też tak umiem - zawtórował mi.
- Dobrze - odparłam beznamiętnie. - Spadaj.
- No, no. Ranisz - pogroził mi palcem, robiąc smutną minę i podreptał po piłkę z uśmiechem na twarzy.
   Wywróciłam oczami i pogoniłam chłopaków. Kurde, ja tu miałam grać czy oni? Biegałam od Skrzata do Skrzata i podpowiadałam jakie partie mięśni ma jeszcze rozgrzać i w jaki sposób ma to zrobić.
   Mecz zbliżał się wielkimi krokami. W jednym z rzędów dostrzegłam mężczyznę, którego musiałam traktować jak ojca. Był w koszulce bełchatowian. Chciał się podlizać. Mamy nie było. Otarłam łzę, która spłynęła mi po policzku. Brakowało mi jej.
- Wszystko okay?
   Odwróciłam się. Za mną stał Andrzej.
- Nie - odpowiedziałam szczerze i przytuliłam się do niego.
- Skarbie, wszystko będzie dobrze - pogłaskał mnie po plecach.
- Nie jestem tego taka pewna - wybąkałam.
- Potem się poprzytulamy. Teraz jestem cały mokry.
- Andrzejku, nawet nie wiesz, jak mi poprawiasz humor. Kocham cię - spojrzałam mu w oczy i pociągnęłam do dołu za koszulkę.
- Ja ciebie też, skarbku. Dzięki, że jesteś - uśmiechnął się i cmoknął mnie w czoło.
   Mój uśmiech powędrował do niego w zawrotnym tempie. Sprawiał że byłam szczęśliwa, cholernie szczęśliwa.
- Powodzenia - powiedziałam i po raz ostatni przed rozgrywkami go przytuliłam.
- Nie dziękuję - zaśmiał się.
   Pokręciłam głową. Na boisko wywołali wejściówki. Karol na początku meczu został ty zmiennym środkowym i stał w kwadracie rezerwowych. Co jakiś czas uśmiechaliśmy się do siebie.
   Jak zahipnotyzowana wpatrywałam się w ojczyma. Czułam, że dzieje się coś złego. Gorszego niż parę lat temu.

   Mecz minął mi szybko. Skra wygrała trzy do zera. Andrzej został MVP meczu z ponad 90-procentowym wskaźnikiem ataku i pięcioma blokami. Został oblężony przez kibiców. Zdarzyły się również hoteczki, no ale cóż. Takie życie siatkarza.
   Wymieniłam z nim uśmiech i poszłam szukać tego starego kretyna.
   Wiem, że to nieładnie tak się wyrażać o mężu matki, ale on był kretynem.
   Znalazłam.
- Tato - powiedziałam sztucznie, wręcz atakując jego osobę.
   To jedno słowo miało w sobie tyle jadu...
- Cześć, Klaudyna.
   Chciał mnie przytulić, ale zrobiłam unik.
- Gdzie mama?
- To nie jest rozmowa na teraz.
- To kiedy?
- Nie teraz.
- Dobra. Za pół godziny w tym samym miejscu, rozumiesz?
   Nie czekałam na odpowiedź. Obróciłam się na pięcie i wróciłam na halę.
   Usiadłam na pierwszym - lepszym krzesełku i zaklęłam. Byłam wkurzona. Coś przede mną ukrywał. Co to było? Nie miałam pojęcia. Nasuwało mi się na myśl jedno pytanie. Czy to przez tą tajemnicę wysłali mnie do Bełchatowa?
   Siedziałam, wpatrując się w siatkarzy rozdających autografy i robiących sobie zdjęcia z kibicami. Przez cały czas się uśmiechałam mimo mętliku w głowie i podniesionego ciśnienia.
   Ktoś usiadł koło mnie. Uśmiechnęłam się do towarzysza.
- Fajnie, że się ze mną przywitałaś - zaczął.
- Nie wiem co na to odpowiedzieć - zaśmiałam się. Zawtórował mi.
- I gratuluję związku Wroną - uśmiechnął się promiennie.
- Dzięki.
- Kipek też ci życzy szczęścia - rozejrzał się po hali. - Kurde, znowu gdzieś polazł.
- Co za człowiek - wymamrotałam.
- Gorzej.
- Wiem. Zdaje się, że znam go trochę dłużej od ciebie - zaśmiałam się.
- Racja - przyznał Zniszczoł. - Podoba ci się nowa praca?
- Bardzo. Mimo paru docinek... - Spojrzałam wymownie na Mario.
   Pomachał mi, uśmiechając się. Odmachałam.
- Daje w kość?
- Zdarza mu się - odpowiedziałam zgodnie z prawdą.
- U mnie też okay. Polubiłem Delectę.
- To dobrze.
- Mieszkałaś tu wcześnie, co nie?
- Tak. Jakieś 15 lat. Przed Bydgoszczą mieszkałam w Jastrzębiu Zdrój.
- Wybierasz same siatkarskie miasta! - Zaśmiał się.
- Chyba podświadomie.
- Byłaś na meczu Jastrzębskiego?
- Tak. Byłam u kuzynostwa i poszliśmy na mecz. To było jeszcze za czasów Zbychiała.
- Musiał to być fajny mecz.
- Tak. Pomijając to, że oblałam Kubiaka mineralną, to był idealny.
- Mecz marzeń - zaśmiał się.
- Dla Dzika na bank!
   Lubiłam jego śmiech. Był taki szczery, sam właściciel z resztą też.
   Czułam się przy nim swobodnie, jakby był moim bratem, którego w sumie ma, ale jest za granicą i nasz kontakt ostatnio osłabł.
- Miłosz! Idziemy! - Krzyknął jeden z graczy Delecty.
- Muszę lecieć. Pa, Dyna - przytulił mnie pobiegł do szatni.
- Pa - odpowiedziałam, ale raczej już tego nie słyszał.
   Zostałam sama. Gestem dłoni odprawiłam Wronę do chłopaków. Potem mu pogratuluję.
   Chciałam być sama. To uspokajało, łagodziło ból, pomagało... Jak dla mnie najlepszy sposób na niedokończone sprawy. Samotność była fajna jako przelotna znajomość, ale na dłuższą metę męczyła i odbierała wigor.

Dziękuję za ponad 3000 tysiące wejść, za prawie setkę komentarzy i zapowiadam, że czekam na więcej ;)
Przepraszam za literówki i wszystkie błędy. Mam nadzieję, że nie czyta tego żaden polonista.
Sądzę, że już niedługo, bo za parę rozdziałów, Was zaskoczę. Miejmy nadzieję, że pozytywnie.
Razem z Wami oczywiście cieszę się z wczorajszej, pięknej!, wygranej naszych Orzełków i czekam na dwie kolejne wygrane, Final6, Final4 i złoty medal! :D
Gratulacje dla Pawła Zatorskiego, zasłużonego MVP! Piękne obrony i świetne przyjęcie, Zati!
Pozdrawiam, Aleksowaa <3
Kontakt ze mną: Twitter i Ask.

czwartek, 4 lipca 2013

Rozdział dziesiąty

One Republic - If I Lose Myself


   Obudziłam się, ale nie otworzyłam oczu ani się nie poruszyłam, bo czułam jak ktoś, mam na myśli Andrzeja, subtelnie głaszcze mnie po ramieniu. Było to bardzo przyjemne i nie chciałam tego przerywać. Leżałam spokojnie i wyobrażałam sobie najpiękniejsze miejsca w jakich kiedykolwiek byłam. Czułość Wrony i widoki, które gościły w mojej głowie, tworzyły wspaniałą jedność. Wręcz idealną.
   Większość rzeczy związanych z Kraczącym była idealna, soo... Bez żalu.
   W mojej głowie właśnie buszowało wolińskie morze i piasek, który mienił się pomarańczową poświatą, za pomocą zachodzącego słońca. Andrzej przestał mnie głaskać i powoli się odsuwał. Och, wszystko, co dobre, się kończy. Tylko... Dlaczego tak szybko!? Protestuję!
   Zamruczałam i złapałam go za ramię. Kurde, niezły miał biceps. Nie doceniałam go.
- Nie idź - wyszeptałam i przysunęłam się do niego, wtulając w jego klatkę piersiową.
- Dzień dobry - wymruczał, ocierając wargami płatek mojego ucha.
- Dzień dobry - powiedziałam, pocierając dłonią jego pas.
- Miło, co nie?
- Bardzo - przyznałam.
- Nie pomyślałaś kiedyś, że chciałabyś mieć tak codziennie?
   Trochę zaskoczył mnie tym pytaniem. Trochę.
- Pomyślałam - przyznałam ponownie, nie odrywając ręki od jego ciała.
   Jego cudownie wyrzeźbionego ciała.
- Ze mną?
   Spojrzałam na niego uważnie. Po jego oczach śmiało mogłam stwierdzić, że pyta poważnie.
- Dlaczego nie? - Spytałam, całując go w policzek.
- Kochana jesteś - pogłaskał mnie po plecach.
   Przymknęłam oczy i wdychałam jego zapach. Mieszanka mocnych, męskich perfum i delikatnego, kremowego żelu pod prysznic. Mieszanka męskości i delikatności. Mieszanka, która doskonale go opisywała. Był prawdziwym facetem, ale nie był pozbawiony uczuć. Wrażliwy, ale równocześnie odporny na krytykę. Tę negatywną, dołującą.
- Która godzina?
   Wtulałam się w niego mocniej.
- Dopiero siódma, śpij jeszcze.
   Zamruczałam.
- I nie wywierć mi dziury w brzuchu - zaśmiał się.
- Zawsze możesz spaść z tego łóżka - odpowiedziałam słodko.
- Śpij, skarbie - wyszeptał.
- Andrzej...
   Nie wiedziałam, czy mogę to powiedzieć. Nie byłam pewna, czy nie skłamię. Nie byłam niczego pewna.
- Tak?
- Ja cię chyba kocham - wyszeptałam prawie bezgłośnie i bardzo niepewnie.
- A ja jestem pewny, że cię kocham.
   Czyli usłyszał, co powiedziałam.
- Idziemy spać?
- Tak. Skoczę na chwilę do łazienki i zaraz wracam.
   Kroki Andrzeja uśpiły mnie niczym najlepsza kołysanka.

   Obudziliśmy się dopiero, gdy zadzwonił mój budzik. Dzisiaj wyjazd i mecz. Była dziewiąta, a o w pół do jedenastej wyjeżdżaliśmy z Bełchatowa. Bynajmniej takie było założenie.
   Zwlekłam się z łóżka, kląc pod nosem i wymieniając wszystkie negatywy mojej pracy. Kraczący tylko się śmiał, leżąc pod cieplutką kołderką, z którą tak trudno się rozstać, i której pragnęłam bardzo mocno. Szlag mnie trafiał, jak pomyślałam, że przywitam się z nią dopiero po powrocie z Bydgoszczy.
   W tym momencie przypomniałam sobie o obietnicy złożonej Łukaszowi. W pewnym sensie obietnicy, nieważne. Umówiłam się z nim na szluga. Andrzej nie może się o tym dowiedzieć. Już raz wyczuł ode mnie dym i trochę mi się oberwało. Co prawda, takie kazania nie robią na mnie większego wrażenia, ale nie chciałam podpaść.
   Marudząc pod nosem, zamknęłam za sobą drzwi łazienki.
   Po piętnastu minutach spędzonych w salonie piękności, jak to nazywał Kipek, czekało na mnie śniadanie.
- Zaczekasz na mnie? - Spytał Wrona, stając przede mną i obejmując w pasie.
- Jak się pospieszysz. Jestem cholernie głodna.
- Okay - sprzedał mi buziaka w policzek i uciekł do łazienki.
   Wykorzystałam chwilę i poszłam do sypialni po telefon. Wybrałam dobrze mi znany numer.
- Cześć - usłyszałam męski głos.
- Siema, gdzie Kipek?
- Chyba się zatrzasnął pod prysznicem.
- No tak, to do niego podobne - oboje się zaśmialiśmy.
- Tak w ogóle to przepraszam, że odebrałem. Nie powinienem.
- No co ty! Dobrze, że odebrałeś, Miłosz.
- Fajnie, że się cieszysz - odparł nieśmiało.
- Ten nasz czyścioch jeszcze żyje?
- Tak - odpowiedział krótko. - Właśnie się walnął i krzyknął... Coś niecenzuralnego.
- To do niego podobne.
- No tak, rzuca kurwami jak Misiek.
   Z pewnością miał na myśli Dzika.
- Dobre porównanie! - Przyznałam ze śmiechem.
- O! Nasz Kopciuszek się wymył - skomentował z ironią Zniszczoł.
- Dobry jesteś - zaśmiałam się.
- Kurwa, oddaj ten telefon - usłyszałam głos Marcina.
- Pa, Dyna. Do wieczora.
- Cześć, Miłosz.
- Zabije żółtodzioba! - Zaśmiał się Waliński.
- Już to widzę! Bydgoski morderca na celowniku, czujesz to?
- I to jak! Pewien bydgoski siatkarz zabił z zimną krwią swojego kolegę z boiska - wyrecytował.
- Jesteś nienormalny.
- Wiem, ale i tak mnie kochasz, siostra.
- Racja, ty mnie też.
   Przytaknął.
- Co tam u ciebie? Przygotowany do bełchatowskiej zagłady?
- Jakiej zagłady? Jakiej zagłady? - Zaśmiał się. - Przygotowany. Warunki fizyczne zawodnika...
- Przestań.
- Są bardzo...
- Przestań.
- Ale ty mnie kochasz! - Ucieszył się.
- Nie wiem dlaczego. Wypchaj się - mruknęłam. - Albo nie! Niech Miłosz ci walnie.
- Zniszczoł gdzieś wyszedł.
- Szkoda.
- Żebyś ty mi go tutaj za bardzo nie polubiła! - Skarcił mnie.
- A czemu?
- A Wrona?
- Jest.
   Wyczuwałam jego uśmieszek.
- No, no. Szalejesz, siostra.
- Och, zamknij się.
   Usłyszałam coś w stylu Kipek, rusz to dupsko! Trening jest!
- Musze lecieć.
   Przytaknęłam.
- Siła wyższa.
- Rozumiem.
- Do wieczora, siostra.
- Pa.
   Rozłączył się.
   Jedna rozmowa z Marcinem, a ja już miałam dobry humor.
   Waliński działał bardziej rozweselająco niż najlepsze środki. Był taki pocieszny i kochany. Uwielbiam jego poczucie humoru. Świetnie się uzupełnialiśmy. Był dla mnie jek brat i to nigdy się nie zmieni. Najlepszy przyjaciel, który jest przy tobie zawsze, gdy tego potrzebujesz. Zawsze.

Dziękuję za ponad 2700 wejść!
Z pomocą jednej z czytelniczek, Asi, postanowiłam, że w wakacje będę dodawała rozdziały w poniedziałki i czwartki. Oczywiście w miarę możliwości, więc przepraszam za jakiekolwiek poślizgi.
Pozdrawiam, Aleksowaa <3
Kontakt ze mną: Twitter i Ask.

poniedziałek, 1 lipca 2013

Rozdział dziewiąty

Justin Timberlake - Mirrors (full version)


   Prawie cały tydzień spędziłam na porannych i popołudniowych treningach, obiadach jedzonych z Andrzejem i samotnych wieczorach.
   Powoli zbliżała się ostatnia noc w Bełchatowie przed meczem w Bydgoszczy.
   Po popołudniowym treningu dość szybko zmyłam się z hali i ruszyłam prosto do mieszkania.Było w miarę ciepło, ale i tak zapięłam kurtkę. Oczywiście, znając moje szczęście, przycięłam sobie brodę zamkiem. Zaklęłam pod nosem.
   Przemierzałam ulice Bełchatowa w milczeniu, wsłuchując się, w tak zwane, odgłosy miasta. Powoli zapadł mrok. Dzisiejszy trening się trochę przedłużył. Szum samochodów, głosy ludzi przebijające się z przyulicznych restauracji, kawiarni i sklepów oraz wiatr pieszczący liście drzew na "pasach zieleni" pieściły moje uszy. Nie przeszkadzało mi to. Uwielbiałam te odgłosy od dzieciństwa. Wychowałam się wśród nich w Jastrzębiu i Bydgoszczy. Półmrok, który panował w mieście, dodawał mu uroku.
  Doszłam do bloku i nawet nie musiałam wyjmować kluczy, bo w drzwiach minęłam się z sąsiadem. Wysokim, dość przystojnym blondynem o wdzięcznym imieniu Łukasz, które już od wielu lat kojarzy mi się tylko i wyłącznie z Ziomkiem.
   Poznaliśmy się w jednym z dni, w którym meblowałam mieszkanie. Po kolejnej kłótni z Janem, do którego musiałam mówić tato, wybiegłam z bloku i natknęłam się na niego. Poczęstował mnie papierosem. Palił nałogowo, a ja trzymałam papierosa w ustach raz na parę tygodni, a czasem miesięcy.
- Cześć - przywitałam się.
- Hej - uśmiechnął się. - Chcesz jednego? - Spytał, wyjmując z kieszeni swoje ulubione cienkie, niebieskie Viceroie.
- Nie, dzięki. Jak wrócę z Bydgoszczy w niedzielę to przyjdę na bucha, ok?
- Czekam, skarbie - uśmiechnął się łobuzersko.
- Dobra. Spadam, bo się muszę spakować.
   Zrobiłam minę pod tytułem auć.
- Do zobaczenia - uśmiechnął się i zaciągnął.
- Pa - powiedziałam i weszłam na klatkę.

   Otworzyłam drzwi, zapaliłam światło w dużym pokoju i sypialni. Wyjmując torbę z szafy, nie miałam zielonego pojęcia co w nią spakuję. W sumie, chyba jak każda kobieta nigdy nie mam się w co ubrać, więc po prostu zaczęłam wrzucać do pudła to, co akurat miałam w ręce. Bielizna, spodnie, bluzki, sweter, bluza, uniformy, ukochane adidasy, kosmetyczka... Po spakowaniu wszystkiego poszłam się wykąpać.
   Oblewając się litrami wody, myślałam o tym, czego dowiem się w swoim, poniekąd, rodzinnym mieście. Co do powiedzenia mają mi rodzice? Praktycznie rzecz biorąc, w ogóle się mną nie interesują. Równie dobrze mogliby zostawić mnie w lesie i przywiązać do drzewa jak psa. Zachować się jak te nieczułe bestie, które krzywdzą bezbronne zwierzęta, umierające w mękach. Byłam równocześnie wniebowzięta i cholernie rozczarowana. Wniebowzięta, bo nie wypytywali mnie o byle co. Rozczarowana, bo, za przeproszeniem, mieli mnie w głębokim poważaniu, więc radości brak. Zachowywali się jak jacyś wyrodni, a tacy nie byli. Bynajmniej nie mama.
   A może w Bydgoszczy działo się coś złego? Chciałam odgonić od siebie tą myśl, ale tylko zarąbałam łokciem o ścianę.
   Zakręciłam wodę, wytarłam się do sucha i szczelnie okryłam ręcznikiem. Wyszłam z łazienki, przeczesując ręką mokre, zlepione w strąki włosy. Wyciągnęłam z szafki w sypialni bieliznę i za duży t-shirt, który dostałam na 20-ste urodziny od Konara. Przebrałam się, a ręcznikiem wytarłam włosy. Następnie powiesiłam go na grzejniku w łazience. Zwinęłam szczotkę do włosów z półki pod lustrem i podreptałam do pokoju. Włączyłam telewizor i usiadłam na kanapie, rozczesując włosy.
   Ktoś zapukał do drzwi.
- Otwarte! - Krzyknęłam.
   Nie chciało mi się ruszać swych szanownych czterech liter.
- Powinnaś się zamykać.
   Andrzej wszedł do mojego mieszkania z torbą na ramieniu, zakluczając za sobą drzwi.
- Ciebie też miło widzieć - wymruczałam wlepiając się w telewizor.
- Ej - walnął torbę w przejściu i podszedł do mnie. - Przecież nie powiedziałem, że się nie cieszę - usiadł koło mnie.
   Skończyłam rozczesywać włosy i oczyściłam szczotkę. Wstałam, to, co miałam w ręce, wyrzuciłam do kosza w kuchni, a szczotkę odłożyłam na miejsce. Wróciłam do Wrony.
- Obraziłaś się?
   Zajęłam miejsce koło niego.
- Nie.
- Dlaczego nie chcesz ze mną rozmawiać?
- Kto tak powiedział? - Spojrzałam na niego dość gniewnie. - I co ja teraz robię? - Pytanie retoryczne.
- Nikt. Mam takie odczucie - spuścił wzrok.
- Znowu?
   Próbowałam go zmusić, żeby na mnie spojrzał. Poległam.
- Nie zawsze muszę ci się rzucać na szyję, żeby cieszyć się z tego, że jesteś ze mną, jasne?
- Tak.
- To dobrze - opadła teatralnie na oparcie kanapy.
- Czyli chcesz ze mną gadać? - Zawtórował mi.
   Wydałam z siebie coś w stylu wkurzonego jęku. Jeżeli coś takiego w ogóle istnieje.
- Tak - wycedziłam przez zęby.
   Byłam trochę zmęczona. Ziewnęłam.
- Przepraszam - wymamrotałam. - Śpisz dzisiaj u mnie? - Spytałam, wskazując na torbę.
- Takie było założenie - poczułam jego dłoń na kolanie.
- Okay. Jestem strasznie zmęczona. Idę umyć zęby i zaraz wracam - wstałam z kanapy.
- Czekaj, idę z tobą - uśmiechnął się.

   Po wspólnym umyciu zębów zostawiłam Andrzeja w łazience by mógł się przebrać, a sama wyłączyłam telewizor i doczłapałam się do sypialni.
   Wdrapałam się na łóżko i poprawiłam sobie poduszkę. Usiadłam, opierając się plecami o ścianę i przykrywając puszysta kołderką.
- Jestem.
   Wrona wszedł do sypialni ubrany w same bokserki.
- Zapal lampkę - rozkazał.
   Posłusznie wykonałam polecenie. Zgasił światło.
   Pokój wypełniała pomarańczowa poświata, którą powodował abażur lampki nocnej.
   Mój towarzysz przemierzał pokój, a ja podziwiałam każdy centymetr jego torsu. Zatrzymał się przed łóżkiem i zaczął mi się bacznie przyglądać. Przygryzłam lekko dolną wargę.
- Mogę?
- A jak myślisz?
- No, nie wiem.
- Ale ja wiem. Wskakuj.
   Położył się koło mnie. Zsunęłam się do pozycji leżącej i spojrzałam mu głęboko w oczy.
- Dobranoc - wyszeptał.
- Dobranoc.
   Założył mi za ucho kosmyk włosów, a usta popieścił tysiącem pocałunków, słodkich i delikatnych, równocześnie wyłączając światło lampki.

Dziękuję za ponad 2500 wejść i dotychczasowe komentarze!
Rozdział jest jaki jest, może nie powala, ale w sumie, jestem z niego nawet zadowolona. Wiem, jestem cholernie skromna. No cóż, zdarza mi się.
Napisałabym tu dużo więcej, ale nie chcę przynudzać i pewnie większość z was i tak nie czyta mojego dopisku.
Powiadomienia o nowych rozdziałach nadal aktualne, wystarczy podać swój nick do Twittera lub link do bloga.
Kontakt ze mną: Twitter i Ask.
Pozdrawiam, Aleksowaa <3