poniedziałek, 24 czerwca 2013

Rozdział ósmy

Rihanna feat. Mikki Ekko - Stay


   Obudziłam się w swoim łóżku ubrana, tylko i wyłącznie, w bieliznę. Przeczesałam ręką włosy i rozejrzałam się po pokoju, siadając po turecku. Na krześle obok łóżka leżały męskie ciuchy. Czyżbym nie była sama? Jak na potwierdzenie mojego niemego pytania usłyszałam odgłos przypominający uderzenie dna kubka o blat w kuchni. Czyli nie byłam sama. Tak więc, czemu byłam w samej bieliźnie i kim, do cholery, był ktoś w moim mieszkaniu? Chociaż dobrze, że obudziłam się w swojej sypialni.
   Do moich uszu dobiegło pstryknięcie przycisku w czajniku elektrycznym oraz kroki, które było słychać coraz wyraźniej. Opatuliłam się kołdrą. Mam nadzieję, że ostatniej nocy nie widział za wiele. Nie pamiętam zupełnie nic, no może oprócz progu jakiegoś baru. Moja pamięć jest (nie)zawodna.
   Drzwi się lekko uchyliły, a potem ktoś potraktował je w miarę subtelnym kopem.
   Tym ktosiem okazał się nie kto inny, tylko, a może aż, Andrzej Wrona. Kamień spadł mi z serca. Wolałam, żeby to on tu był, a nie jakiś przypadkowy przechodzień lub facet z trójką dzieci i żoną.
- Dzień dobry - powiedział z dwoma kubkami w rękach i wielkim uśmiechem na twarzy.
- Dzień dobry.
   Podał mi kubek. Upiłam łyk płynu. Herbata. No tak, specjalność Wrony. Herbata z cytryną i dwiema łyżeczkami cukru.
- Dzięki - poklepałam miejsce koło siebie.
- Proszę bardzo - usiadł, również po turecku.
- Czy my - pokręcił głową.
   Odetchnęłam z ulgą, co rozbawiło Andrzeja.
- Co cię tak bawi?
- Żałowałabyś?
- Czego? - Spytałam. Spojrzał wymownie na łóżko. - Nie wiem. Czemu pytasz?
- Ciekawość.
   Upiłam kolejny łyk cieczy. Andrzej mówił dalej:
- Ja bym chyba nie żałował - uśmiechnął się smutno, a ja prawie zachłysnęłam się herbatą - ale ja to inna sprawa - odłożył kubek na półkę.
- Dlaczego?
   Czy ja o czymś nie wiedziałam, do jasnej cholery!?
   Wypiłam płyn do samego dna i poczęłam bawić się kubkiem. Och, tak, fascynujące zajęcie. Czekałam na odpowiedź Wrony, ale ten, na przekór, jakby się zamknął w sobie. No wiem, też w to nie wierzę. Normalnie japa mu się nie zamyka i ciągle coś pierdzieli.
- Jestem facetem. My zazwyczaj nie żałujemy.
- No tak, wam to lotto. To nie wy potem się zamartwiacie.
- Och, przestań.
- No co? Taka prawda! Wam to wisi gdzie trafi wasz materiał genetyczny - Wrona jęknął.
   Wyrwał mi z ręki kubek, a pisk, który miał się wydobyć z mojego gardła, zdusił pocałunkiem. Nie powiem, byłam zaskoczona. I to bardzo. Pomijając to, że siedzieliśmy na łóżku, oboje w samej bieliźnie... Ten pocałunek był zwyczajny. Chociaż nie wiem, czy sposób w jaki całował Kraczący można było tak nazwać. Jego pocałunek był przepełniony ciepłem i miłością, buchał namiętnością. Jego ręce lekko ujmowały moją twarz, a moje zatopione były w jego włosy, miękkie i pachnące miętą.
- Co to miało być? - Wydusiłam, kiedy nasze usta się rozłączyły. - Andrzej - zmusiłam go by spojrzał na mnie, a nie na kołdrę, którą byłam przykryta. - Odpowiesz?
   Pokręcił głową.
- Dlaczego?
   Wzruszył ramionami, a ja uśmiechnęłam się smutno.
- Andrzej - wyszeptałam i przytuliłam go. - Nie teraz to później.
   Poczułam na plecach dłonie Wrony - ciepłe, męskie, a zarazem delikatne i czułe.
   Zamknęłam oczy i poddałam się chwili. Lubiłam takie momenty. Mogłam wtedy całkowicie wyczyść umysł z negatywnych emocji i czerpać, jak najwięcej, przyjemności z minut spędzonych z kimś wyjątkowym. Tak, Andrzej był dla mnie kimś wyjątkowym, a bynajmniej starał się być.
- Przepraszam - wyszeptałam, wciąż go przytulając.
- Za co? - Spytał.
- Za to, że musiałeś mnie oglądać w takim stanie jak wczoraj - odczepiłam się od niego. - Opowiedz mi co nawywijałam - poprosiłam kładąc się na plecach.
- Wyszliśmy z hali, poszliśmy do ciebie zostawić torby. Potem z chłopakami ruszyliśmy do klubu. Graliśmy w bilard. Zapowiedziałaś, że jeśli my nie możemy pić to wypijesz za nas wszystkich i dzielnie dążyłaś do spełnienia obietnicy. Grałaś ze mną i powiem ci, że po pijaku grasz lepiej niż Bąku na trzeźwego - zaśmiał się. - Wróciliśmy dość późno.
- Sama doszłam?
- Nie. Niosłem cię na zmianę z Karolem.
- Muszę mu podziękować.
   Wrona położył się koło mnie. Spojrzał mi głęboko w oczy i założył za ucho niesforny kosmyk.
- Dziękuję, że tu jesteś - pocałowałam go w policzek. - A teraz wstajemy. Raz, dwa! Bo się spóź... Kuźwa, zapomniałam, że dziś jest niedziela...
- To chyba dobrze, co nie? - Spytał śmiejąc się.
   Przytaknęłam niechętnie.
   Zapowiadał się leniwy dzień. Po kwadransie leżingu zwlekłam się z łóżka i ruszyłam w stronę łazienki. Wzięłam prysznic, a Wrona w tym czasie zrobił śniadanie. Poczekałam na niego z konsumpcją. Potem poszliśmy pozwiedzać Bełchatów. Wróciliśmy wieczorem.
- Fajnie było? - Spytał opadając na kanapę.
- Tak - usiadłam koło niego. - Padam - ziewnęłam. - Przepraszam.
- Też padam. Lecę, do jutra - wstał z kanapy.
- Musisz? - Spytałam zrezygnowana.
- Powinienem.
- Ale nie musisz - zauważyłam.
- W zasadzie...
- Super, czyli zostajesz - uśmiechnęłam się. - Smutno mi samej - przyznałam.
- W sumie mogę zostać. Mam jakieś czyste ciuchy w torbie.
   Wstałam z kanapy i przytuliłam Wronę oplatając mu ręce wokół pasa.
- Chętnie z tobą zostanę - wyszeptał mi na ucho.
   Czyżbym coś do niego czuła? Nie potwierdzam, nie zaprzeczam.
- W następnym tygodniu wracasz do domu.
- Wiem, mecz z Delectą - wtuliłam się w niego jeszcze bardziej. - Znów zobaczę Marcina - uśmiechnęłam się na samą myśl.
- Racja - wymruczał. - Głodny jestem.
- Chodź - pociągnęłam go za rękę w stronę kuchni.

   Po zjedzeniu przygotowanych przeze mnie naleśników Andrzej włożył naczynia do zmywarki i stanął na przeciw mnie.
- Hm? - Wymamrotałam obrysowując palcem nadruk na jego koszulce.
- Fajnie, że jesteś - oplótł mi ręce wokół pasa i przyciągnął do siebie. - Na prawdę fajnie.
   Przytuliłam się do niego wciąż snując palcem po jego klatce piersiowej.
   Był taki... Ciepły. I nie mam na myśli homoseksualizmu! Chociaż nie jestem homofobem.
   Był kochany i mój. W tym momencie był tylko mój, a mi zaczynało się to coraz bardziej podobać. Chyba nawet za bardzo. Znaliśmy się dopiero tydzień, a dla mnie był już tak ważny i wyjątkowy.
   W chwili, w której byłam w jego ramionach, mogłabym stać po środku piekła. Ważne było tylko to, żeby on był obok i bronił mnie od świata swoim uściskiem.

Dziękuję za te ponad 2000 wejść!
Jesteście niesamowici! Tak wiem, często to powtarzam, ale to prawda! Najlepsi czytelnicy na świecie! Żebyście jeszcze chętniej komentowali.
A jeśli chodzi o opowiadanie w wakacje... Będę dodawała rozdziały, ale z góry przepraszam za jakiekolwiek poślizgi. Nie wiem, czy cały czas będę w domu i czy będę miała dostęp do Internetu. Może nawet będę je dodawać częściej :)
Dziękuję wszystkim, którzy czytają i komentują.
Kontakt ze mną: Twitter i Ask.
Pozdrawiam wszystkich, Aleksowaa :)

poniedziałek, 17 czerwca 2013

Rozdział siódmy

Jason Walker - Echo


   Pierwsza przerwa techniczna w pierwszym secie należała w zupełności do Skrzatów. Wygrywali do dwóch.
   Druga już nie była taka piękna. Przegrywali dwanaście do szesnastu.
- Co się stało? - Spytał Miguel. - Co się z wami, kuźwa, dzieje?
   Czuł polskiego ducha, pomyślałam.
- Było już dobrze, a teraz? - Spojrzał na mnie. - Ty im coś powiedz, może ciebie posłuchają.
   Pierwszy kryzys Falaski?
- Dobra. Spinamy tyłki, poprawiamy blok i gramy środkiem. Ogarniacie? - Usłyszałam grupowe potwierdzenie. - To na boisko - popchnęłam Szampona i Zatiego w stronę pomarańczowego prostokąta.
- Cóż za mowa motywująca - zaśmiał się Karol.
- Powinni jeszcze dostać bon na kopa w cztery litery - wybąkałam.
- Jaka cenzura - jak on się chichra...
- Nie marudź - dźgnęłam go w bok i puściłam oko.
   Akcja numer jeden po przerwie. Zagrywa Pit. Piłka bez problemów przelatuje na drugą połowę boiska i uderza w Zatora. Kieruje się na lewy aut. Uriarte zdąża ją perfekcyjnie odbić. Mariusz wyskakuje dla zmyłki, blok w postaci Nowakowskiego i Lotmana - Amerykanina z, wiecznie, podwiniętym rękawem koszulki - go kryje. Niepotrzebnie. Blok Resoviaków nawet nie zdążył się zorientować, że to nie Wlazły zaatakuje. Wrona, nieblokowany, przebija piłkę na drugą stronę. Obrona rzeszowian zbiera swoje tyłki trochę za późno. Piłka uderza idealnie w linię trzeciego metra. Achrem rzuca się w to miejsce i odbija pustkę.
   Euforia Skrzatów nie zna granic. Wzrok Andrzeja kieruje się na mnie. Puszcza mi oko. Odwdzięczam się tym samym.
   Wpadłam na genialny pomysł.
   Pomachałam Wronce i rzuciłam się w stronę trybun. Musiało to dziwnie wyglądać, tym bardziej, że prawie potykałam się o własne nogi. Dobiegłam, a raczej doczłapałam się, cudem nie obijając sobie nóg o krzesełka, do przewodniczącego "bełchatowskiego ula". Dobrze, że nie zaliczyłam żadnej gleby. Tak wiem, jestem cholernie zdolną osobą. Mam talent do wpakowywania się w kłopoty. Każdego dnia przypomina mi o tym blizna na biodrze.
- Moglibyście zaśpiewać fragment naszego hymnu? - Wydyszałam.
- Oczywiście, tylko trzeba coś zorganizować. Niech cała hala śpiewa.
- Jasne, zaraz się zorganizuje - zamyśliłam się na moment. - Kobieca siła przekonywania.
- Okay. To my zaczniemy tylko zajmij się organizacją.
- Spoko, spoko.
   Wróciłam na swoje miejsce z wielkim uśmiechem na twarzy.
   Skra wygrywa 19:17. Czas dla Andrzeja Kowala.
   Czas na mnie.
   Pędzikiem - zawiało reklamą szybkiej pożyczki, sorry - ruszyłam w stronę chłopaka, który robił za prowadzącego i komentatora w jednym. Taki Ibisz i Swędrowski na raz.
- Mógłbyś coś napomnieć o śpiewaniu hymnu Skrzatów? No wiesz, tak jak organizujesz meksykańską falę czy coś.
- Dobra, poczekaj - włączył mikrofon. - Prośba do miejscowych kibiców! Może byśmy tak coś zaśpiewali? Na przykład fragment hymnu? - Spojrzał na mnie. Skinęłam głową.
   Pomachałam do chłopaka, przewodniczącego "ula". Na hali zabrzmiał przepiękny fragment bełchatowskiego hymnu. Wszyscy wstali i śpiewali.

Mamy żółte serca,
w których płynie czarna krew,
bo to Skra Bełchatów,
bo to Skra Bełchatów jest!

   Na bełchatowian spadł grad, grad krótkich, wygranych akcji. Wygrali set. Orżnęli Sovię 25:18. Niesamowite a jednak. Cud nie set.
   Zaśmiałam się widząc minę Kłosa mówiącą "takiego wała" i spojrzałam na miejsce, w którym powinnien być Zibi. Siedział tam. Uśmiechnięty.
   Szybka decyzja.
   Gdy tylko skończyła się przerwa między setami, na której rozmawiałam z chłopakami, podreptałam ukradkiem do Bartmana. Po zamianie stron miałam bliżej.
- I jak mecz? Podoba się czy raczej zawiedziony? - Spytałam zajmując miejsce koło niego.
- Skra dzielnie walczy, należy im się ten wygrany set.
   Analizowałam każdy centymetr jego twarzy. Nie był idealny, z resztą, nikt nie jest, ale miał w sobie to "coś". Jego wyraz twarzy. Poważny i groźny, ale równocześnie intrygujący. Nieodpychający. Jakby skrywała się w nim tajemnica. Nie taka płytka, łatwa do odkrycia, ale głęboka, zakorzeniona, skomplikowana i nieosiągalna dla kogoś kto nie jest Zbigniewem Bartmanem.
- Poza tym, odbiegając o maraton od poprzedniego tematu, dlaczego jesteś w Polsce?
   Nurtowało mnie to od... jakiś dziesięciu sekund.
- Maluśka kontuzja, więc krótkie wakacje - podwinął rękaw.
   Moim oczom ukazał się śnieżnobiały bandaż.
- Skręcona? - Pokiwał głową. - Standard, nieprawdaż?
- Prawdaż - zaśmiał się. - Grasz w siatkówkę?
- Rekreacyjnie - przyznałam. - Jeździłam na biwaki siatkarskie, ale to chyba nie dla mnie. Lubiłam grać na ataku i w ogóle, ale sama kobieca siatkówka mnie nie pociąga.
- W męskiej się trochę dzieje. Jest bardziej widowiskowa.
- Właśnie!
- Więcej kłótni i testosteronu - zaśmiał się.
- To na bank ten brak testosteronu - zawtórowałam mu.
   Lubiłam śmiech Zibiego, lubiłam Zibiego. Był szczery. Lubiłam jego docinki i cynizm komentarzy. Jego charakter był podobny do mojego - chaotyczny i nieprzyzwoicie niepoprawny. Nie idealny, ale w pełni naturalny. Nikogo nie udawał i nikomu nie ulegał. Prawdziwy facet z krwi i kości, a w tym przypadku z krwi i mięśni.
   Set, który spędziłam w większości na rozmowie ze Zbyszkiem, minął mi niesamowicie szybko! Jak seans kina 5D.
   Skra wygrywała 2:0. Teoretycznie mogła przegrać, co w praktyce nie wyglądało tak kolorowo z puntu widzenia Sovii. Mieli twardy orzech do zgryzienia, a raczej głaz. Tak, głaz. To było odpowiedniejsze słowo. Pierwszy raz od dłuższego czasu bełchatowianie przewyższali rzeszowian pod każdym względem, zaczynając od bloku i przyjęcia, poprzez atak i wyprowadzanie piłki, a kończąc na zagrywce i psychice.
   Ostatni set był jednym, wielkim asem serwisowym. Bełchatowianie zdobyli zagrywką dziesięć punktów, w tym dziewięć asami, a to ponad jedna trzecia punktów potrzebnych do wygrania seta!
   Akcję na wagę meczu zapamiętam do końca życia. Cała hala wstała. Zarówno ta część czarno-żółta, jak i czerwono-biała. Trener Kowal wykorzystał już wszystkie czasy i nie mógł przerwać tej pięknej chwili. Piłka w posiadaniu atakującego, Mariusza Wlazłego. Zagrywał bardzo wysoko. Piłka przeleciała nad siatką i jakby odbiła się od niewidzialnego, obniżonego sufitu zaczęła niebezpiecznie, a przede wszystkim szybko, spadać na parkiet. Igła rzuciła się z poświęceniem. Kochany Krzysio. Poszybowała na koniec boiska. Rzeszowianie mieli problem. Aleh zdążył ją odbić. Soviacki atakujący, Jochen, nie miał z czego zaatakować i tylko przebił piłkę na drugą stronę. Wykorzystali to Nicolas i Szampon. Argentyńczyk bez zastanowienia wystawił ją na prawą stronę, stronę Mario. Kula nie leciała za długo. Bomba, zaadresowana przez naszego kapitana, z impetem uderzyła w pojedynczy blok Lotmana i poszybowała daleko w aut.
   Moja euforia nie znała granic. Z resztą nie tylko moja. Cała czarno-żółta hala tryskała szczęściem. Pokonaliśmy Asseco Resovię. Andrzej podbiegł do mnie i pochwycił w ramiona. Był cholernie mokry, ale miałam to w głębokim poważaniu. Cieszył się jakby wygrał Puchar Polski.
- Gratuluję - wyszeptałam mu na ucho kątem oka zauważając Zibiego bijącego brawo.
- Dzięki.
- Kiedy świętujemy?
- Przecież nie możemy pić.
- Kto nie może, ten nie może - zaśmiałam się.
   Po meczu wybrałam się do klubu, na bilard, z Wroną, Kłosem, Uriarte, Conte, Zatim, Bąkiem, Pliną i Antigą.
   Graliśmy w parach. Ja i Andrzej roznieśliśmy wszystkich. Po jednej turze podreptałam do baru.
    Więcej grzechów nie pamiętam.

Dziękuję Wam wszystkim, a w szczególności Judycie, która wspiera mnie w każdym komentarzu i prowadzi wspaniałe opowiadanie! :) Judytko, masz talent.
Proszę o komentowanie, to pomaga. Nawet nie wiecie jak bardzo!
Btw. Asiek, gdzie mój dedyk u ciebie, zgredku? ;pp
Mogę was informować o nowych rozdziałach na Twitterze.
Kontakt ze mną: Twitter i Ask.

poniedziałek, 10 czerwca 2013

Rozdział szósty

Macklemore - I Said Hey


Mamy żółte serca, w których płynie czarna krew, 
bo to Skra Bełchatów, bo to Skra Bełchatów jest!

Kto wygra mecz? Sovia! 
Kto? Sovia! 
Kto? Sovia! Sovia! Sovia!

   Na bełchatowskiej hali przekrzykiwały się tłumy kibiców. Siedziałam w szatni chłopaków, ale, nawet tutaj!, było to słychać bardzo wyraźnie. Chłopaki ubierali koszulki w czaro-żółte barwy.
   Przyszedł czas na krótką mowę motywacyjną. Jako pierwszy głos zabrał Miguel:
- Chłopaki! - Szum był niesamowity, a te dwumetrowe tyczki trajkotały jak katarynki. - Cisza, kurwa! - Przekleństwo, już poczuł prawdziwie polskiego ducha, a raczej znów go poczuł. - Pokonamy dziś Sovię, zrozumiano? Gramy u siebie, więc mamy przewagę - wszyscy zrobili niepoważne miny. Takie mniej więcej pod tytułem "o co ci chodzi?". - Mamy kibiców, chłopaki, prawie cała hala jest żółto-czarna! - Spojrzał na mnie porozumiewawczo.
- Jesteście przygotowani, i mimo że Resovia na pewno przygotowała się należycie, możecie ich pokonać pod każdym względem. Od zagrywki, poprzez atak, po psychikę - uśmiechnęłam się z nadzieją, że dodam im otuchy. - I nawet jeśli, zakładając najgorsze i, oczywiście, niemożliwe, będziecie przegrywać 2:0 to przypomnijcie sobie ubiegłoroczny play-off. Przegrywaliście właśnie takim wynikiem, a w dwóch następnych setach i tie-break'u ich rozwaliliście. To się nazywa mistrz.
- Oni mają rację! Nie ten jest mistrzem, który przegra ze słabszym 3:0, tylko ten, który z równym wygra 3:2 lub doprowadzi to tie-break'a, wcześniej przegrywając 2:0 -poparł nas kapitan.
- Przegrywając 2:0 można wygrać 3:0! - Krzyknął Karollo. Wszyscy spojrzeliśmy na niego jak na idiotę. - Kto powiedział, że w tym samym meczu?
   Wybuchnęliśmy śmiechem. Mnie aż rozbolał brzuch. Pierwsza się opanowałam i wydukałam:
- Musicie zachować pokorę, ale w cale nie jesteście gorsi - zmierzyłam wszystkich oprócz Uriarte. Właśnie, gdzie on był? - Gdzie nasz argentyński rozgrywający?
   Conte wskazał drzwi na korytarz. Wyszłam z na zewnątrz.
   Soviacy wyłaniali się zza drzwi wejściowych. Pomachałam Konarowi, a ten z wielkim uśmiechem mi odmachał. Dawid był spoko.Godnie zastępował Zibiego.
   Nasz rozgrywający siedział na przeciwko drzwi. Jakim cudem ja go wcześniej nie zauważyłam? Był skulony. Wyglądał tak bezbronnie. I... i słodko? Tak, chyba słodko. Jak taki zagubiony malec pierwszego dnia szkoły. To był jego pierwszy, dość ważny, mecz w Skrze.
   Przykucnęłam przed nim i pogłaskałam go po ramieniu dodając otuchy.
- Wszystko ok?
   Klaudyna, debilu, przecież widać, że nie!, skarciłam się w myślach.
- Nie dam rady - wybąkał.
- Ej, spójrz na mnie - nasz oczy się spotkały. - Wierzę w ciebie, cały zespół wierzy. Ty też musisz.
- Ale... -  Zaciął się. - Presja - wyszeptał opuszczając głowę.
- Ugh - potrząsnęłam nim, żeby ją podniósł. - Nie jesteś pod presją, to, że w ciebie wierzymy... Kurde, źle to powiedziałam - wyjęczałam. Zaśmiał się. - Wiara w ciebie, nasza wiara, nie równa się presji - uśmiechnęłam się. - Tak, teraz dobrze - znów się zaśmiał. - Chodź - wyprostowałam się i wyciągnęłam rękę w jego kierunku.
   Uśmiech nie schodził z jego twarzy. Ujął moją dłoń i wstał. Kolejne dwa metry koło mnie. Musiałam wyglądać jak kretynka.
- Wychodzicie czy gracie w szatni? - Krzyknęłam waląc w drzwi.
- Auć! - "Wrota" się otwarły, a z pomieszczenia wytoczył się Bąku. - Musiałaś tak nawalać? - Spytał pocierając prawą ręką ucho.
- Trzeba było nie podsłuchiwać - wytknął mi język.
- Nie podsłu...
- Chuj! - Dokończył Karol za Andrzeja.
   Dzieci słońca.
- Idziemy? - Spytał zażenowany zachowaniem chłopaków Mario.
- Nie inaczej! Na korytarzu nie gramy - Plina zabrał głos i sprzedał Karolowi kopa w... cztery litery.
   Weszliśmy na halę. Rozległy się oklaski i wiwaty. Chłopcy pomachali na wszystkie strony świata.
   Zaraz po wejściu na boisko dostaliśmy piłki. Rozgrzewka przebiegała spokojnie. Pojawili się rzeszowianie. Zostawiłam chłopaków i poszłam przywitać się z przeciwnikami.
   Kulturalna ja.
- Dzień dobry - przywitałam sztab szkoleniowy i zawodników. - Życzę powodzenia i zapowiadam, że nie będzie łatwo.
- Oj, wiemy - zaśmiał się pan Andrzej Kowal. - Dziękujemy i również życzymy powodzenia.
- Dziękuję w imieniu chłopaków - wskazałam na bełchatowian.
   Uśmiechnęłam się i podałam rękę każdemu z grupy resoviaków.
- Ale mają fajna dziewczynę w sztabie - usłyszałam głos Igły.
- Już lepiej było jak latałeś jak szalony z tą swoją kamerką - zaśmiałam się.
- No, ej!
- Racja - Achrem stanął obok Ignaczaka. - I, racja, ładna.
- Mówiłem!
- Żona, dzieci - wymamrotałam.
- Oj tam, oj tam - Krzychu był nie do zdarcia. Z kamerą czy bez. - Piter! Zazdrościmy Skrzatom? - Spojrzał na mnie wymownie.
- Jasne - Nowakowski uśmiechnął się... Eee, dziko? Głupie porównanie, ale to na prawdę tak wyglądało!
- Zapiszcie mi to na kartce to sobie nad łóżkiem powieszę.
- Skrzacim?
- Sam byłeś Skrzatem, Krzysiu.
- Tak - przeciągnął samogłoskę. - Pamiętam - westchnął teatralnie.
   Krzysio był tak szczerą i pozytywną osobą, że nie sposób go nie lubić. Takiego Igłę podziwiałam i szanowałam. Naturalnego, spontanicznego i szalonego.
   Nie pokochałam tego Krzysia z sesji zdjęciowych czy sztywnych wywiadów. Pokochałam Krzysia z kamerą, głupkowatymi tekstami typu "kamerzysta za dwa trzysta", a szczególnie Krzysia z boiska. Grającego z pasją i poświęceniem. Cieszyły mnie jego riposty i to, jak z uśmiechem, przyjmował tak powszechny w naszej reprezentacji "znak pokoju".
- Zibi! - Usłyszałam za sobą głos Kosoka.
   Przepraszam, czy ja się przesłyszałam? Zbyszek nie powinien być teraz we Włoszech?
   Odwróciłam się w lewo, w stronę, z której dobiegał głos Grześka. Na boisko wkraczał Zbychu. Człowiek, którego kochały tłumy, a rzesze nienawidziły. Bezpośredni, naturalny, czasami bezczelny, ale nigdy nie tracący swego uroku. Jeśli tylko dwumetrowy, przypakowany, dwudziestoparolatek może być uroczy.
   Oj, może.
   Uśmiechnęłam się do niego, a on obdarował mnie jednym z tych swoich przepięknych uśmiechów oraz widokiem swoich hipnotyzujących tęczówek.
- Zbigniew Bartman - wyciągnął dłoń w moim kierunku.
- Klaudyna Moro.
- Ładnie, ładnie - puściłam jego dłoń, co w cale nie było łatwe! Miał żelazny uścisk.
- Miło mi - uśmiechnęłam się rozmasowując dłoń.
- Mi również. Przepraszam - wskazał na moją dłoń.
- Spoko. Przyzwyczaiłam się - skinęłam głową na bełchatowskie osiłki.
   Wywołałam śmiech Zibiego. Albo ja, albo ktoś, kto stał za mną. Obróciłam się na ułamek sekundy. Pusto.
- I z czego rżysz? - Spytałam. - Tak, wiem. Jestem bezczelna. Trudno. Tacy ludzie też się rodzą.
- Też jestem bezczelny- wzruszył ramionami. - Lepsze to niż bycie waflem.
- Racja, ale - usłyszałam głos Wrony. A dokładniej głos Wrony krzyczący moje imię - muszę iść. Do zobaczenia po lub w trakcie meczu.
- Ok. Tam siedzę - wskazał miejsca za statystykami.
- Zapamiętam - odwróciłam się na pięcie i ruszyłam do swoich.
   Oczywiście dostałam opierdziel od Pliny za sprzymierzanie się z przeciwnikami. Debil, ale kochany.
   Po chwili wróciliśmy do treningu, tym razem z udziałem piłek. Po jego zakończeniu chłopcy ustawili się w szeregu czekając na przedstawienie drużyn.
- Witamy wszystkich bardzo serdecznie!
   Wrzawa na trybunach była potężna.
- Dziś zobaczymy starcie tytanów! Obecnego mistrza Polski, Asseco Resovii Rzeszów i nasz ukochany, miejscowy klub, PGE Skrę Bełchatów! Powitajmy kapitanów. Kapiatan Asseco, Olieg Achrem, oraz kapitan Skry, Mariusz Wlazły - chłopaki zostali oklaskani na wsze czasy.
   Zespoły zeszły na chwilę na ławkę i zaczęła się prezentacja wyjściówek.
   Karol i Andrzej powycierali się i z uśmiechem na gębach odrzucili mi ręczniki.
- Sprzątajcie po sobie! - Krzyknęłam i zasunęłam im po plecach materiałem.
   Posłusznie odnieśli ręczniki na miejsce.
- W wyjściowym składzie Resovii zobaczymy dziś Oliega Achrema, Paula Lotmana, Grzegorza Kosoka, Piotra Nowakowskiego, Jochena Schopsa*, Lukasa Tichacka i na libero Krzysztofa Ignaczaka! - Po każdym nazwisku brzmiały gromkie brawa. - W drużynie gospodarzy zaś zobaczymy Stephane Antigę**, Facundo Conte, Mariusza Wlazłego, Andrzeja Wronę, Karola Kłosa, Nicolasa Uriarte i Pawła Zatorskiego! - bełchatowski ul brzęczał żwawo.

* nie dysponuję niemiecką klawiaturą
** nie wiem, jak to się odmienia


Halo! Jest szóstka!
Dziękuję za tyle wejść i wszystkie komentarze. Liczę na ich większą ilość...
Kontakt ze mną: Twitter i Ask.

wtorek, 4 czerwca 2013

Rozdział piąty.

Linkin Park - Lost In The Echo


- Karol, Andrzej nie obijajcie się! - Do tych dwóch to trzeba mieć anielską cierpliwość, jak się zaczną ślamazarzyć to nie ma zmiłuj. - Macie się rozgrzać, a nie śmiać! - Ktoś musi im dać niezły opiernicz. Wypadło na mnie, dlaczego!? I jeszcze chcą protestować! - Rozgrzewanie gęby się nie liczy, Wrona!
- Dobrze sobie z nimi radzisz - pochwalił mnie Miguel. Mimo, że zapewne nie bardzo rozumiał co powiedziałam to ton mojego głosu wskazywał właśnie na to, co robiłam.
- Dzięki - uśmiechnęłam się, a trener poklepał mnie krzepiąco po plecach.
   Dogadywaliśmy się bez problemów. Wczoraj, podczas rozbiegania i rozciągania chłopaków, omawialiśmy kondycję każdego z nich. Pracowałam z nimi drugi dzień, ale jeśli ktoś, tak jak ja, uważnie ich obserwuje to jest w stanie wyłapać ich "pięty Achillesowe". Falasca z uśmiechem na twarzy wspominał czasy w Skrze i opowiadał mi o tym, jak to jest trenować swoich "kolegów z boiska".
   Na treningu podczas dopracowywania stałych fragmentów współpracowaliśmy doskonale. On instruował, a ja podpowiadałam jak chłopcy mogą wykorzystać jeszcze bardziej swoje predyspozycje. Oczywiście po tych stałych fragmentach odbywały się sparingi pomiędzy mieszanymi drużynami, to znaczy nie między pierwszą a drugą szóstką, tylko totalnie pomieszane składy, tyle że jeden z chłopaków miał założony tak zwany znacznik, ponieważ grał za libero. Skojarzyłam to sobie z niektórymi meczami Jastrzębskiego Węgla, kiedy Misiu, mam na myśli Michał Kubiaka, zastępował libero.
- Przez środek! - Krzyknął drugi trener. - Blok! Dobrze!
- Lepiej by było bez autu - zaśmiał się Miguel, a Maciek, od którego odbiła się piłka, uśmiechnął się.
   Muzaj miał predyspozycje i dobrą kondycję, z tego co wiem to w tym sezonie bardzo pozytywnie zaskoczył wszystkich bełchatowian.
   Po popołudniowym treningu byłam wykończona, a co mieli powiedzieć chłopcy? Pewnie padali na ryje. Nabiegałam się z nimi i w ogóle. O dziwo, gdy wychodziłam żaden z nich mnie nie zaczepił, ale to dobrze, ledwo szłam, a na rozmowę już nie miałam siły.
   Weszłam do mieszkania. Zakluczyłam od wewnątrz drzwi, zdjęłam buty i kurtkę. Moja torba wylądowała z hukiem w łazience. Podreptałam do kuchni i wyjęłam z lodówki jogurt. Spojrzałam na termin ważności. Jest okay. Wyciągnęłam z szuflady łyżeczkę, oderwałam wieczko i wyrzuciłam je do kosza. Powlekłam się do pokoju i usiadłam na kanapie. Po paru minutowych poszukiwaniach znalazłam pilot. Kurde, widać, że chłopcy tu byli. Włączyłam to wielkie pudło, a raczej deskę zaważając na to, że jest to telewizor LCD, i natknęłam się na transmisję meczu Delecty. Ostatni set, a właściwie tie-break. Kurde, Jastrzębski miał chyba słabszy dzień, bez urazy. W pomeczowym studiu był wywiad z Kipkiem. Wywiad, wymiana dwóch zdań.
- Ze mną dzisiaj Marcin Waliński! Marcinie co powiesz o dzisiejszym meczu?
- Zabrakło tak niewiele - zaśmiał się. Zebrało mu się na cytaty. - No cóż, stało się. Jastrzębski Węgiel zasłużył na wygraną. Poprawimy to i owo i powinno być okay.
- Powinno?
- Nigdy nic nie wiadomo - zaśmiał się.
- Na koniec naszej, jakże krótkiej, rozmowy możesz pozdrowić kogo tylko zechcesz.
- Pozdrawiam Konara i Wronę, którego cytowałem, i Klaudychę.
   Wyłączyłam telewizor i wysłałam SMS-a do Kipka.

Dzięki za pozdrowienia. Buziaki :*

   Oparłam się o kanapę i zamknęłam oczy. Byłam tak cholernie zmęczona!
   Wstałam z kanapy, chociaż mój wielki tyłek chętni by na niej został, przeciągnęłam się i sprzątnęłam pozostałości po jogurcie. Następnie się wykąpałam i wyprałam ciuchy.
   Zasnęłam po dosłownie paru minutach.
   Obudziłam się wraz z dźwiękiem, jakże upierdliwym, mojego telefonu. Wyłączyłam to cholerstwo i pozdrowiłam je wiązanką. I nie mam na myśli kwiatów. Byłam w miarę wyspana, na pewno bardziej niż wczoraj, bo położyłam się dość wcześnie. W mojej skrzynce odbiorczej czekał SMS od Marcina.

Nie ma za co. Dobranoc :*

   Uśmiechnęłam się i wyczłapałam z łóżka, zrzucając z siebie moją ukochaną, ulubioną, cieplutką i, jakże do mnie przywiązaną, kołderkę. Kolejne wulgaryzmy poleciały z moich ust. Powinnam mniej przeklinać, ale co tam.
   Umyłam się, ubrałam i uczesałam w ekspresowym tempie. Zjadłam śniadanie i wyszorowałam zęby. Z wielkim uśmiechem na twarzy wyszłam z mieszkania ruszając na poranny trening.
   Przyszłam ostatnia. Nic nowego. Gdybym miała taka kroki jak oni byłabym jakieś trzy minuty wcześniej. Nie mówię o Zatim. Przywitałam wszystkich, rzucając swoją torbę koło miejsc rezerwowych.
   Trening przebiegał standardowo, bez większych szaleństw. Skończył się w południe. Chłopcy powędrowali jeszcze na siłownię, a ja rozmawiałam z Miguelem.
- Myślisz, że dadzą radę? - Spytał. Czyżby sam w to nie wierzył?
- Na bank. Grają u siebie, są świetnie przygotowani i mają zdeterminowanego, doświadczonego, pod względem gry, trenera.
   Spojrzał na mnie przyjacielsko i przytulił.
- Dadzą radę - odrzekł przekonany. - Idziemy.
   Ruszyliśmy na siłownię. Chłopaki ostro cisnęli, co wywołało mój śmiech.
- Tu nie ma nic śmiesznego - wybąkał Bąku.
- Dwumetrowe koksy na siłce nie są zabawne? - Spytał Szampon.
- Beka w... Nie powiem co - zaśmiał się Karollo.
- No raczej! - Przytaknęłam.
- Też cię lubię - odparł.
- Wiem, Karolku.
- Skromna, nie ma co!
- Co się będę oszukiwać.
   Parę minut po tej inteligentnej konwersacji chłopaki ruszyli tłumnie pod prysznic. Ja z resztą też, tyle że pod damski.
   Wychodząc z hali natknęłam się na Wronę. Byłam cholernie głodna tak na marginesie.
- Klaudyna! Poczekasz na mnie chwilę? - Po chwili zastanowienia pokiwałam głową. - Super! Zabieram cię na obiad.
- Czytasz mi w myślach - zaśmiałam się. - Za 10 minut pod moim blokiem - spojrzał na mnie pytająco. - Przebiorę się i zostawię rzeczy.
- Dobra. Do zobaczenia - uśmiechnął się i "pędzikiem" ruszył do szatni.
   Zaśmiałam się pod nosem i wywróciłam oczami. On był komiczny.

Dzięki za ponad 1000 wejść!
Aśka, dzięki za spam, deklu ty mój :*
Na marginesie, wiem, że opowiadanie nie jest do końca na czasie jeśli chodzi o transfery, ale trudno nadążyć, jeśli ma się rozdziały już wcześniej napisane na brudno.
Czytajcie notkę "Od autora" na pasku po lewej stronie.
Dzięki za uwagę :)