Jason Walker - Echo
Pierwsza przerwa techniczna w pierwszym secie należała w zupełności do Skrzatów. Wygrywali do dwóch.
Druga już nie była taka piękna. Przegrywali dwanaście do szesnastu.
- Co się stało? - Spytał Miguel. - Co się z wami, kuźwa, dzieje?
Czuł polskiego ducha, pomyślałam.
- Było już dobrze, a teraz? - Spojrzał na mnie. - Ty im coś powiedz, może ciebie posłuchają.
Pierwszy kryzys Falaski?
- Dobra. Spinamy tyłki, poprawiamy blok i gramy środkiem. Ogarniacie? - Usłyszałam grupowe potwierdzenie. - To na boisko - popchnęłam Szampona i Zatiego w stronę pomarańczowego prostokąta.
- Cóż za mowa motywująca - zaśmiał się Karol.
- Powinni jeszcze dostać bon na kopa w cztery litery - wybąkałam.
- Jaka cenzura - jak on się chichra...
- Nie marudź - dźgnęłam go w bok i puściłam oko.
Akcja numer jeden po przerwie. Zagrywa Pit. Piłka bez problemów przelatuje na drugą połowę boiska i uderza w Zatora. Kieruje się na lewy aut. Uriarte zdąża ją perfekcyjnie odbić. Mariusz wyskakuje dla zmyłki, blok w postaci Nowakowskiego i Lotmana - Amerykanina z, wiecznie, podwiniętym rękawem koszulki - go kryje. Niepotrzebnie. Blok Resoviaków nawet nie zdążył się zorientować, że to nie Wlazły zaatakuje. Wrona, nieblokowany, przebija piłkę na drugą stronę. Obrona rzeszowian zbiera swoje tyłki trochę za późno. Piłka uderza idealnie w linię trzeciego metra. Achrem rzuca się w to miejsce i odbija pustkę.
Euforia Skrzatów nie zna granic. Wzrok Andrzeja kieruje się na mnie. Puszcza mi oko. Odwdzięczam się tym samym.
Wpadłam na genialny pomysł.
Pomachałam Wronce i rzuciłam się w stronę trybun. Musiało to dziwnie wyglądać, tym bardziej, że prawie potykałam się o własne nogi. Dobiegłam, a raczej doczłapałam się, cudem nie obijając sobie nóg o krzesełka, do przewodniczącego "bełchatowskiego ula". Dobrze, że nie zaliczyłam żadnej gleby. Tak wiem, jestem cholernie zdolną osobą. Mam talent do wpakowywania się w kłopoty. Każdego dnia przypomina mi o tym blizna na biodrze.
- Moglibyście zaśpiewać fragment naszego hymnu? - Wydyszałam.
- Oczywiście, tylko trzeba coś zorganizować. Niech cała hala śpiewa.
- Jasne, zaraz się zorganizuje - zamyśliłam się na moment. - Kobieca siła przekonywania.
- Okay. To my zaczniemy tylko zajmij się organizacją.
- Spoko, spoko.
Wróciłam na swoje miejsce z wielkim uśmiechem na twarzy.
Skra wygrywa 19:17. Czas dla Andrzeja Kowala.
Czas na mnie.
Pędzikiem - zawiało reklamą szybkiej pożyczki, sorry - ruszyłam w stronę chłopaka, który robił za prowadzącego i komentatora w jednym. Taki Ibisz i Swędrowski na raz.
- Mógłbyś coś napomnieć o śpiewaniu hymnu Skrzatów? No wiesz, tak jak organizujesz meksykańską falę czy coś.
- Dobra, poczekaj - włączył mikrofon. - Prośba do miejscowych kibiców! Może byśmy tak coś zaśpiewali? Na przykład fragment hymnu? - Spojrzał na mnie. Skinęłam głową.
Pomachałam do chłopaka, przewodniczącego "ula". Na hali zabrzmiał przepiękny fragment bełchatowskiego hymnu. Wszyscy wstali i śpiewali.
Mamy żółte serca,
w których płynie czarna krew,
bo to Skra Bełchatów,
bo to Skra Bełchatów jest!
Na bełchatowian spadł grad, grad krótkich, wygranych akcji. Wygrali set. Orżnęli Sovię 25:18. Niesamowite a jednak. Cud nie set.
Zaśmiałam się widząc minę Kłosa mówiącą "takiego wała" i spojrzałam na miejsce, w którym powinnien być Zibi. Siedział tam. Uśmiechnięty.
Szybka decyzja.
Gdy tylko skończyła się przerwa między setami, na której rozmawiałam z chłopakami, podreptałam ukradkiem do Bartmana. Po zamianie stron miałam bliżej.
- I jak mecz? Podoba się czy raczej zawiedziony? - Spytałam zajmując miejsce koło niego.
- Skra dzielnie walczy, należy im się ten wygrany set.
Analizowałam każdy centymetr jego twarzy. Nie był idealny, z resztą, nikt nie jest, ale miał w sobie to "coś". Jego wyraz twarzy. Poważny i groźny, ale równocześnie intrygujący. Nieodpychający. Jakby skrywała się w nim tajemnica. Nie taka płytka, łatwa do odkrycia, ale głęboka, zakorzeniona, skomplikowana i nieosiągalna dla kogoś kto nie jest Zbigniewem Bartmanem.
- Poza tym, odbiegając o maraton od poprzedniego tematu, dlaczego jesteś w Polsce?
Nurtowało mnie to od... jakiś dziesięciu sekund.
- Maluśka kontuzja, więc krótkie wakacje - podwinął rękaw.
Moim oczom ukazał się śnieżnobiały bandaż.
- Skręcona? - Pokiwał głową. - Standard, nieprawdaż?
- Prawdaż - zaśmiał się. - Grasz w siatkówkę?
- Rekreacyjnie - przyznałam. - Jeździłam na biwaki siatkarskie, ale to chyba nie dla mnie. Lubiłam grać na ataku i w ogóle, ale sama kobieca siatkówka mnie nie pociąga.
- W męskiej się trochę dzieje. Jest bardziej widowiskowa.
- Właśnie!
- Więcej kłótni i testosteronu - zaśmiał się.
- To na bank ten brak testosteronu - zawtórowałam mu.
Lubiłam śmiech Zibiego, lubiłam Zibiego. Był szczery. Lubiłam jego docinki i cynizm komentarzy. Jego charakter był podobny do mojego - chaotyczny i nieprzyzwoicie niepoprawny. Nie idealny, ale w pełni naturalny. Nikogo nie udawał i nikomu nie ulegał. Prawdziwy facet z krwi i kości, a w tym przypadku z krwi i mięśni.
Set, który spędziłam w większości na rozmowie ze Zbyszkiem, minął mi niesamowicie szybko! Jak seans kina 5D.
Skra wygrywała 2:0. Teoretycznie mogła przegrać, co w praktyce nie wyglądało tak kolorowo z puntu widzenia Sovii. Mieli twardy orzech do zgryzienia, a raczej głaz. Tak, głaz. To było odpowiedniejsze słowo. Pierwszy raz od dłuższego czasu bełchatowianie przewyższali rzeszowian pod każdym względem, zaczynając od bloku i przyjęcia, poprzez atak i wyprowadzanie piłki, a kończąc na zagrywce i psychice.
Ostatni set był jednym, wielkim asem serwisowym. Bełchatowianie zdobyli zagrywką dziesięć punktów, w tym dziewięć asami, a to ponad jedna trzecia punktów potrzebnych do wygrania seta!
Akcję na wagę meczu zapamiętam do końca życia. Cała hala wstała. Zarówno ta część czarno-żółta, jak i czerwono-biała. Trener Kowal wykorzystał już wszystkie czasy i nie mógł przerwać tej pięknej chwili. Piłka w posiadaniu atakującego, Mariusza Wlazłego. Zagrywał bardzo wysoko. Piłka przeleciała nad siatką i jakby odbiła się od niewidzialnego, obniżonego sufitu zaczęła niebezpiecznie, a przede wszystkim szybko, spadać na parkiet. Igła rzuciła się z poświęceniem. Kochany Krzysio. Poszybowała na koniec boiska. Rzeszowianie mieli problem. Aleh zdążył ją odbić. Soviacki atakujący, Jochen, nie miał z czego zaatakować i tylko przebił piłkę na drugą stronę. Wykorzystali to Nicolas i Szampon. Argentyńczyk bez zastanowienia wystawił ją na prawą stronę, stronę Mario. Kula nie leciała za długo. Bomba, zaadresowana przez naszego kapitana, z impetem uderzyła w pojedynczy blok Lotmana i poszybowała daleko w aut.
Moja euforia nie znała granic. Z resztą nie tylko moja. Cała czarno-żółta hala tryskała szczęściem. Pokonaliśmy Asseco Resovię. Andrzej podbiegł do mnie i pochwycił w ramiona. Był cholernie mokry, ale miałam to w głębokim poważaniu. Cieszył się jakby wygrał Puchar Polski.
- Gratuluję - wyszeptałam mu na ucho kątem oka zauważając Zibiego bijącego brawo.
- Dzięki.
- Kiedy świętujemy?
- Przecież nie możemy pić.
- Kto nie może, ten nie może - zaśmiałam się.
Po meczu wybrałam się do klubu, na bilard, z Wroną, Kłosem, Uriarte, Conte, Zatim, Bąkiem, Pliną i Antigą.
Graliśmy w parach. Ja i Andrzej roznieśliśmy wszystkich. Po jednej turze podreptałam do baru.
Więcej grzechów nie pamiętam.
Dziękuję Wam wszystkim, a w szczególności Judycie, która wspiera mnie w każdym komentarzu i prowadzi wspaniałe opowiadanie! :) Judytko, masz talent.
Proszę o komentowanie, to pomaga. Nawet nie wiecie jak bardzo!
Btw. Asiek, gdzie mój dedyk u ciebie, zgredku? ;pp
Mogę was informować o nowych rozdziałach na Twitterze.
Ty, ja ci tu zaraz zgreda dam!
OdpowiedzUsuńJak ty się wyrażasz do swojego mentora, co?
Wyczuwam Zbysława! *.*
Niechże pozostanie, niechże się spykną.
Bo wiesz... Tak jak mówiłam... Wara od pewnego osobnika. :P Nie żeby coś...
Wiem, że lubisz moje komentarze. :D Dlatego trzasnę ci tu takiego XXL, a co mi tam.
Powiem ci zdecydowanie, że się rozkręciłaś, moja panno, jedziesz bo bandzie!
Jeszcze porusz sprawę Zbysia i będę szczęśliwa. :D
Dobra starczy, żebyś się czasem nie przyzwyczaiła do takich kreatywnych opinii. :)
Strzała, twoja Aśka.
ŻADEN ZGRED.
P.S
Dedykacja - ZA SEKUNDĘ.
Joł.
www.przemoknietesercaa.blogspot.com
Jejku, dziękuję bardzo! :)
OdpowiedzUsuńA Ty jak zwykle trzymasz w niepewności, chociaż ja myślę, że Zibi zagości u Ciebie na dłużej :) Co do meczu - podziwiam Klaudynę, świetnie wybrnęła z sytuacji i poprowadziła Skrzatów do spektakularnego zwycięstwa :) Cud, MIÓD! :D
Chociaż... kto bardziej nie zmotywuje bandy wielkich facetów jak nie drobna, twarda i piękna kobietka? :D
Już nie mogę się doczekać kolejnych!:)
uuuuuuu Zibi. uwielbiam to opowiadanie! świetnym językiem pisane. i ogólnie asdfghjklkjhgfdsa
OdpowiedzUsuńmam dla ciebie doskonały zawód na przyszłość, mogłabyś komentować mecze, jesteś niesamowita!
OdpowiedzUsuńJeśli nie uda mi się dostać do szkoły policyjnej to idę na dziennikarstwo sportowe :)
UsuńU mnie piętnastka :) http://volleyball-love-story-zb9.blogspot.com/
OdpowiedzUsuńJuż czytam :)
UsuńŚwietny rozdział ;) Już nie mogę się doczekać kiedy dziewczyna zacznie bardziej kręcić z siatkarzami ;) Pozdrawiam i do następnego :)
OdpowiedzUsuńJuż jest bardzo bliskoo :)
UsuńMrr.. ach te czysto polskie słownictwo . XD Widzę, że Falasca czuje tego bita . ; p
OdpowiedzUsuńJest Zbyś, więc już mnie masz. Weź ich tak spyknij razem i będą małe słodkie bartmaniątka. Dobra, zagalopowałam się, ale moja zryta czacha taka jest . ; D
Chcesz iść na dziennikarstwo sportowe, powiadasz? Też chcę, ale to za jakieś cztery lata . ; p
Zapraszam do mnie na http://with-you-my-love.blogspot.com/ . Bardzo mile widziane komentarze, motywują co nie? ; p
Pozdrawiam . :*
Dzięki za oznaczenie mojego bloga u ciebie w zakładce :) Odkryłam to wczoraj tak w ogóle ;pp
UsuńŚwietny rozdzialik! zapraszam do mnie:
OdpowiedzUsuńhttp://szczesliwytraf.blogspot.com/2013/06/rozdzia-12.html