poniedziałek, 17 czerwca 2013

Rozdział siódmy

Jason Walker - Echo


   Pierwsza przerwa techniczna w pierwszym secie należała w zupełności do Skrzatów. Wygrywali do dwóch.
   Druga już nie była taka piękna. Przegrywali dwanaście do szesnastu.
- Co się stało? - Spytał Miguel. - Co się z wami, kuźwa, dzieje?
   Czuł polskiego ducha, pomyślałam.
- Było już dobrze, a teraz? - Spojrzał na mnie. - Ty im coś powiedz, może ciebie posłuchają.
   Pierwszy kryzys Falaski?
- Dobra. Spinamy tyłki, poprawiamy blok i gramy środkiem. Ogarniacie? - Usłyszałam grupowe potwierdzenie. - To na boisko - popchnęłam Szampona i Zatiego w stronę pomarańczowego prostokąta.
- Cóż za mowa motywująca - zaśmiał się Karol.
- Powinni jeszcze dostać bon na kopa w cztery litery - wybąkałam.
- Jaka cenzura - jak on się chichra...
- Nie marudź - dźgnęłam go w bok i puściłam oko.
   Akcja numer jeden po przerwie. Zagrywa Pit. Piłka bez problemów przelatuje na drugą połowę boiska i uderza w Zatora. Kieruje się na lewy aut. Uriarte zdąża ją perfekcyjnie odbić. Mariusz wyskakuje dla zmyłki, blok w postaci Nowakowskiego i Lotmana - Amerykanina z, wiecznie, podwiniętym rękawem koszulki - go kryje. Niepotrzebnie. Blok Resoviaków nawet nie zdążył się zorientować, że to nie Wlazły zaatakuje. Wrona, nieblokowany, przebija piłkę na drugą stronę. Obrona rzeszowian zbiera swoje tyłki trochę za późno. Piłka uderza idealnie w linię trzeciego metra. Achrem rzuca się w to miejsce i odbija pustkę.
   Euforia Skrzatów nie zna granic. Wzrok Andrzeja kieruje się na mnie. Puszcza mi oko. Odwdzięczam się tym samym.
   Wpadłam na genialny pomysł.
   Pomachałam Wronce i rzuciłam się w stronę trybun. Musiało to dziwnie wyglądać, tym bardziej, że prawie potykałam się o własne nogi. Dobiegłam, a raczej doczłapałam się, cudem nie obijając sobie nóg o krzesełka, do przewodniczącego "bełchatowskiego ula". Dobrze, że nie zaliczyłam żadnej gleby. Tak wiem, jestem cholernie zdolną osobą. Mam talent do wpakowywania się w kłopoty. Każdego dnia przypomina mi o tym blizna na biodrze.
- Moglibyście zaśpiewać fragment naszego hymnu? - Wydyszałam.
- Oczywiście, tylko trzeba coś zorganizować. Niech cała hala śpiewa.
- Jasne, zaraz się zorganizuje - zamyśliłam się na moment. - Kobieca siła przekonywania.
- Okay. To my zaczniemy tylko zajmij się organizacją.
- Spoko, spoko.
   Wróciłam na swoje miejsce z wielkim uśmiechem na twarzy.
   Skra wygrywa 19:17. Czas dla Andrzeja Kowala.
   Czas na mnie.
   Pędzikiem - zawiało reklamą szybkiej pożyczki, sorry - ruszyłam w stronę chłopaka, który robił za prowadzącego i komentatora w jednym. Taki Ibisz i Swędrowski na raz.
- Mógłbyś coś napomnieć o śpiewaniu hymnu Skrzatów? No wiesz, tak jak organizujesz meksykańską falę czy coś.
- Dobra, poczekaj - włączył mikrofon. - Prośba do miejscowych kibiców! Może byśmy tak coś zaśpiewali? Na przykład fragment hymnu? - Spojrzał na mnie. Skinęłam głową.
   Pomachałam do chłopaka, przewodniczącego "ula". Na hali zabrzmiał przepiękny fragment bełchatowskiego hymnu. Wszyscy wstali i śpiewali.

Mamy żółte serca,
w których płynie czarna krew,
bo to Skra Bełchatów,
bo to Skra Bełchatów jest!

   Na bełchatowian spadł grad, grad krótkich, wygranych akcji. Wygrali set. Orżnęli Sovię 25:18. Niesamowite a jednak. Cud nie set.
   Zaśmiałam się widząc minę Kłosa mówiącą "takiego wała" i spojrzałam na miejsce, w którym powinnien być Zibi. Siedział tam. Uśmiechnięty.
   Szybka decyzja.
   Gdy tylko skończyła się przerwa między setami, na której rozmawiałam z chłopakami, podreptałam ukradkiem do Bartmana. Po zamianie stron miałam bliżej.
- I jak mecz? Podoba się czy raczej zawiedziony? - Spytałam zajmując miejsce koło niego.
- Skra dzielnie walczy, należy im się ten wygrany set.
   Analizowałam każdy centymetr jego twarzy. Nie był idealny, z resztą, nikt nie jest, ale miał w sobie to "coś". Jego wyraz twarzy. Poważny i groźny, ale równocześnie intrygujący. Nieodpychający. Jakby skrywała się w nim tajemnica. Nie taka płytka, łatwa do odkrycia, ale głęboka, zakorzeniona, skomplikowana i nieosiągalna dla kogoś kto nie jest Zbigniewem Bartmanem.
- Poza tym, odbiegając o maraton od poprzedniego tematu, dlaczego jesteś w Polsce?
   Nurtowało mnie to od... jakiś dziesięciu sekund.
- Maluśka kontuzja, więc krótkie wakacje - podwinął rękaw.
   Moim oczom ukazał się śnieżnobiały bandaż.
- Skręcona? - Pokiwał głową. - Standard, nieprawdaż?
- Prawdaż - zaśmiał się. - Grasz w siatkówkę?
- Rekreacyjnie - przyznałam. - Jeździłam na biwaki siatkarskie, ale to chyba nie dla mnie. Lubiłam grać na ataku i w ogóle, ale sama kobieca siatkówka mnie nie pociąga.
- W męskiej się trochę dzieje. Jest bardziej widowiskowa.
- Właśnie!
- Więcej kłótni i testosteronu - zaśmiał się.
- To na bank ten brak testosteronu - zawtórowałam mu.
   Lubiłam śmiech Zibiego, lubiłam Zibiego. Był szczery. Lubiłam jego docinki i cynizm komentarzy. Jego charakter był podobny do mojego - chaotyczny i nieprzyzwoicie niepoprawny. Nie idealny, ale w pełni naturalny. Nikogo nie udawał i nikomu nie ulegał. Prawdziwy facet z krwi i kości, a w tym przypadku z krwi i mięśni.
   Set, który spędziłam w większości na rozmowie ze Zbyszkiem, minął mi niesamowicie szybko! Jak seans kina 5D.
   Skra wygrywała 2:0. Teoretycznie mogła przegrać, co w praktyce nie wyglądało tak kolorowo z puntu widzenia Sovii. Mieli twardy orzech do zgryzienia, a raczej głaz. Tak, głaz. To było odpowiedniejsze słowo. Pierwszy raz od dłuższego czasu bełchatowianie przewyższali rzeszowian pod każdym względem, zaczynając od bloku i przyjęcia, poprzez atak i wyprowadzanie piłki, a kończąc na zagrywce i psychice.
   Ostatni set był jednym, wielkim asem serwisowym. Bełchatowianie zdobyli zagrywką dziesięć punktów, w tym dziewięć asami, a to ponad jedna trzecia punktów potrzebnych do wygrania seta!
   Akcję na wagę meczu zapamiętam do końca życia. Cała hala wstała. Zarówno ta część czarno-żółta, jak i czerwono-biała. Trener Kowal wykorzystał już wszystkie czasy i nie mógł przerwać tej pięknej chwili. Piłka w posiadaniu atakującego, Mariusza Wlazłego. Zagrywał bardzo wysoko. Piłka przeleciała nad siatką i jakby odbiła się od niewidzialnego, obniżonego sufitu zaczęła niebezpiecznie, a przede wszystkim szybko, spadać na parkiet. Igła rzuciła się z poświęceniem. Kochany Krzysio. Poszybowała na koniec boiska. Rzeszowianie mieli problem. Aleh zdążył ją odbić. Soviacki atakujący, Jochen, nie miał z czego zaatakować i tylko przebił piłkę na drugą stronę. Wykorzystali to Nicolas i Szampon. Argentyńczyk bez zastanowienia wystawił ją na prawą stronę, stronę Mario. Kula nie leciała za długo. Bomba, zaadresowana przez naszego kapitana, z impetem uderzyła w pojedynczy blok Lotmana i poszybowała daleko w aut.
   Moja euforia nie znała granic. Z resztą nie tylko moja. Cała czarno-żółta hala tryskała szczęściem. Pokonaliśmy Asseco Resovię. Andrzej podbiegł do mnie i pochwycił w ramiona. Był cholernie mokry, ale miałam to w głębokim poważaniu. Cieszył się jakby wygrał Puchar Polski.
- Gratuluję - wyszeptałam mu na ucho kątem oka zauważając Zibiego bijącego brawo.
- Dzięki.
- Kiedy świętujemy?
- Przecież nie możemy pić.
- Kto nie może, ten nie może - zaśmiałam się.
   Po meczu wybrałam się do klubu, na bilard, z Wroną, Kłosem, Uriarte, Conte, Zatim, Bąkiem, Pliną i Antigą.
   Graliśmy w parach. Ja i Andrzej roznieśliśmy wszystkich. Po jednej turze podreptałam do baru.
    Więcej grzechów nie pamiętam.

Dziękuję Wam wszystkim, a w szczególności Judycie, która wspiera mnie w każdym komentarzu i prowadzi wspaniałe opowiadanie! :) Judytko, masz talent.
Proszę o komentowanie, to pomaga. Nawet nie wiecie jak bardzo!
Btw. Asiek, gdzie mój dedyk u ciebie, zgredku? ;pp
Mogę was informować o nowych rozdziałach na Twitterze.
Kontakt ze mną: Twitter i Ask.

12 komentarzy:

  1. Ty, ja ci tu zaraz zgreda dam!
    Jak ty się wyrażasz do swojego mentora, co?

    Wyczuwam Zbysława! *.*
    Niechże pozostanie, niechże się spykną.
    Bo wiesz... Tak jak mówiłam... Wara od pewnego osobnika. :P Nie żeby coś...

    Wiem, że lubisz moje komentarze. :D Dlatego trzasnę ci tu takiego XXL, a co mi tam.

    Powiem ci zdecydowanie, że się rozkręciłaś, moja panno, jedziesz bo bandzie!

    Jeszcze porusz sprawę Zbysia i będę szczęśliwa. :D

    Dobra starczy, żebyś się czasem nie przyzwyczaiła do takich kreatywnych opinii. :)

    Strzała, twoja Aśka.

    ŻADEN ZGRED.


    P.S
    Dedykacja - ZA SEKUNDĘ.


    Joł.

    www.przemoknietesercaa.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. Jejku, dziękuję bardzo! :)
    A Ty jak zwykle trzymasz w niepewności, chociaż ja myślę, że Zibi zagości u Ciebie na dłużej :) Co do meczu - podziwiam Klaudynę, świetnie wybrnęła z sytuacji i poprowadziła Skrzatów do spektakularnego zwycięstwa :) Cud, MIÓD! :D
    Chociaż... kto bardziej nie zmotywuje bandy wielkich facetów jak nie drobna, twarda i piękna kobietka? :D
    Już nie mogę się doczekać kolejnych!:)

    OdpowiedzUsuń
  3. uuuuuuu Zibi. uwielbiam to opowiadanie! świetnym językiem pisane. i ogólnie asdfghjklkjhgfdsa

    OdpowiedzUsuń
  4. mam dla ciebie doskonały zawód na przyszłość, mogłabyś komentować mecze, jesteś niesamowita!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeśli nie uda mi się dostać do szkoły policyjnej to idę na dziennikarstwo sportowe :)

      Usuń
  5. U mnie piętnastka :) http://volleyball-love-story-zb9.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  6. Świetny rozdział ;) Już nie mogę się doczekać kiedy dziewczyna zacznie bardziej kręcić z siatkarzami ;) Pozdrawiam i do następnego :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Mrr.. ach te czysto polskie słownictwo . XD Widzę, że Falasca czuje tego bita . ; p
    Jest Zbyś, więc już mnie masz. Weź ich tak spyknij razem i będą małe słodkie bartmaniątka. Dobra, zagalopowałam się, ale moja zryta czacha taka jest . ; D
    Chcesz iść na dziennikarstwo sportowe, powiadasz? Też chcę, ale to za jakieś cztery lata . ; p
    Zapraszam do mnie na http://with-you-my-love.blogspot.com/ . Bardzo mile widziane komentarze, motywują co nie? ; p
    Pozdrawiam . :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki za oznaczenie mojego bloga u ciebie w zakładce :) Odkryłam to wczoraj tak w ogóle ;pp

      Usuń
  8. Świetny rozdzialik! zapraszam do mnie:
    http://szczesliwytraf.blogspot.com/2013/06/rozdzia-12.html

    OdpowiedzUsuń