- Co teraz? - Spytał Zibi, gdy wychodziliśmy z domu mojego wujka, zostawiając za drzwiami Aslana.
- Idziemy do mnie. Czego się spodziewałeś? - Spojrzałam mu w oczy i, znów, błądziłam w jego zjawiskowych tęczówkach.
- No właśnie, nie wiem - zaśmiał się.
- Głupek - powiedziałam z uśmiechem.
Doszliśmy do samochodu Zbyszka. Przystanęliśmy i oparliśmy się o zimny metal pokrywający piękny pojazd, wpatrując się w niebo spowite tysiącami gwiazd. Niesamowitego widoku nie zasłaniała ani jedna, śnieżna chmurka. Wiał lekki, mroźny wiaterek. Było zimno, w końcu królującą teraz porą roku była zima. Miałam ochotę pojechać teraz do Włoch. Może nie było tam ponad trzydzieści stopni Celsjusza, jak w Brazylii i innych krajach Ameryki Południowej, ale nie było aż tak mroźno, jak u nas. Uroki polskiej zimy: odmrożone palce i nos.
- Śliczna noc, co nie? - Zapytałam, ściskając dłoń atakującego.
- A jaka mroźna - stwierdził. - Jedziemy do ciebie, bo zamarzniemy, a szczególnie ty w tej kiecce - uśmiechnął się.
Jak na dżentelmena przystało, otworzył mi drzwi auta, a po paru sekundach zajął miejsce na fotelu kierowcy. Odpalił silnik, który mruczał niczym kot, i włączył ogrzewanie. Do mojego ciała dotarło ciepłe powietrze, wydobywające się z kratek na kokpicie (nie pamiętam, jak one się nazywają), i spowodowały przyjemny dreszczyk przeszywający mój organizm.
Całą drogę milczeliśmy, trzymając się za ręce. Zibi był skupiony na jeździe (widać, że to lubi), a ja nie chciałam mu przeszkadzać. Rozmyślałam, analizowałam i wspominałam wieczorną wizytę na cmentarzu, podczas której natknęłam się na swojego brata.
Daniel to wysoki, dobrze wyrzeźbiony, przystojny brunet o dobrze zarysowanej kwadratowej szczęce i brązowych oczach. Przypominał trochę Aleha Achrema, jeśli porównywać go do któregoś z siatkarzy.
Siedział na ławce przed grobem mamy i przepraszał za to, że tak mało czasu jej poświęcał. Zwyzywał Jana, co nas łączyło - oboje go nienawidziliśmy najszczerzej, jak tylko się da. Był pasożytem, trochę jak tasiemiec uzbrojony, zatruwał nam życie. Po śmierci naszego taty zdarzały nam się lepsze i gorsze okresy, ale odkąd mama zaczęła spotykać się z tym kretynem wszystko posypało się, jak domek z kart. Mój jedyny brat, który bronił mnie, jak tylko mógł, przed tym idiotą, kiedy ten próbował zrobić mi krzywdę, wyprowadził się do Włoch, do Mediolanu. Chciał zabrać mnie ze sobą, ale mama się nie zgodziła. Brakowało mi go, cholernie brakowało. Rozmawialiśmy codziennie przez Internet, ale od jakiegoś czas nasz kontakt słabł.
Spojrzałam na brata, a raczej na jego plecy, i coś mnie tknęło. Nakazałam chłopakom zostać i oddałam smycz z Aslanem Kipkowi. Niepewnym krokiem ruszyłam w stronę ławeczki.
- Cześć, braciszku - wybąkałam i usiadłam koło niego.
- Cześć, siostrzyczko - uśmiechnął się blado i przytulił mnie.
Dopiero teraz poczułam, jak za nim tęskniłam, jak mi go brakowało.
- Słyszałam, co mówiłeś - spojrzał na mnie. - Masz rację. Jan to bydle, a nie człowiek.
- I pomyśleć, że mówiliśmy do niego
tato - powiedział z nieukrywanym obrzydzeniem.
- Z przymusu - zauważyłam.
- Ale jednak. Nie zasługiwał na to.
- Nie zasługiwał na mamę - dodałam.
- To przede wszystkim - poparł mnie. - On na nic nie zasługiwał. Co z Aslanem, zabrałaś go?
- Tak. Od teraz będzie mieszkał u wujka Heńka, w Bełchatowie.
- To dobrze, Teraz też tam mieszkasz, co nie?
- Tak.
- Pani technik do spraw przygotowania fizycznego.
- Ty też będziesz sobie ze mnie kpił? - Spytałam oburzona.
- Skądże! - Podniósł ręce. Brakowało mu tylko białej flagi. - Nawet bym się nie odważył!
- Głupek.
- Idiotka.
- Ej!
- Żartowałem!
Standardowa wymiana słów pomiędzy rodzeństwem.
Oboje się zaśmialiśmy i przytuliliśmy do siebie. Jeny, jak ja go mocno kochałam.
- Tęskniłem za tobą.
- Ja za tobą też tęskniłam. I to bardzo - przyznałam.
- Wpadnij czasami do mnie.
- Do Mediolanu? - Spytałam ironicznie.
Weekendowy wypad do Włoch, a co mi tam!
- Nie. Do Modeny.
W tym momencie mnie zatkało. Mój brat i chłopak, którego mogłam nazywać swoim chłopakiem, mieszkali w jednym mieście. Gdyby nie to, że chciałam, by Daniel nie dowiedział się o obecności chłopców za naszymi plecami, zapewne odwróciłabym się w ich stronę i posłała Zbyszkowi promienny uśmiech.
Co prawda miałam żałobę po śmierci mamy, ale nie potrafiłam tak funkcjonować. Snuć się po mieszkaniu bez energii, iskierki w oku. Byłam osobą, która miała w sobie pełno życia i pozytywnych emocji. To przepełniało mój organizm od czubka głowy po pięty. Bardzo rzadko wstawałam lewą nogą, nie potrafiłam dłużej usiedzieć w jednym miejscu i nie miałam chęci, ani zdolności, by przebywać z pesymistycznie nastawionymi ludźmi.
- Modeny? - Wydukałam.
- Tak. Piękne miasto.
- Racja - odpowiedziałam szybko.
- Co? - Spytał zdziwiony.
- Racja - powtórzyłam niepewnie.
- Skąd wiesz?
- Skra grała tam ostatnio mecz - odpowiedziałam zgodnie z prawdą.
- Kurde, mogłem dokładniej przejrzeć terminarz Casy - odparł.
Chyba był na siebie zły. Niepotrzebnie.
- Słyszałem, że jesteś z siatkarzem - uśmiechnął się. - Obiło mi się o uszy.
Nie odpowiedziałam na tą zaczepkę.
- I to z Serie A.
Na tą też nie miałam zamiaru, ale wiedziałam, że nie odpuści.
- Prawda.
- Bartman?
- Nie zaprzeczam.
- Gratuluję, siostra - objął mnie ramieniem. - Fajny z niego gość.
- A ty, skąd wiesz?
- Grał w Jastrzębiu.
No tak, mój brat miał wtyki w klubie, który towarzyszył nam w dzieciństwie dość intensywnie.
- Jak tam Kamila?
Kamila, narzeczona mojego brata. Szatynka średniego wzrostu, szczupła, o niebieskich oczach (niczym Winiar) i lekko falowanych włosach. Zawsze uśmiechnięta i promieniująca radością.
- Dobrze, Jest u cioci Ireny.
- Pozdrów ją ode mnie.
- Jasne.
Zerknęłam na drobny, srebrny zegarek spoczywający na moim przegubie. Powinniśmy się już zbierać.
- Muszę już iść. Jest późno, a jutro do pracy. Szczęścia i dzwoń częściej, braciszku. Trzymaj się.
Wstałam z ławeczki i pocałowałam go w policzek.
- Też cię kocham, siostrzyczko. Powodzenia i pozdrów Zbyszka, Kipka, Wronę i Konara.
- Dobrze. Do zobaczenia.
- Do zobaczenia.
Zibi zaparkował przed blokiem. Wyjęłam z torebki klucze i wysiadłam z samochodu. Atakujący szedł za mną. Otworzyłam drzwi na klatkę i schodami podążyliśmy do mieszkania. Włożyłam kluczyk do zamka. Ustąpił po dwóch przekręceniach.
- Zapraszam.
- Dzięki, skarbie.
Weszliśmy do środka. Bartman zapalił światło.
Stanęłam, opierając się plecami o drzwi, a po moich policzkach spłynęły łzy. Wreszcie dałam upust emocjom, które towarzyszyły mi dzisiejszego dnia. Pojedyncze krople zamieniały się w strumyki. Nie pozostałam długo w tym stanie sama. Wylądowałam w objęciach Zbyszka po paru sekundach.
- Słoneczko, płacz, ile chcesz, ale nie stój tu. Usiądźmy, dobrze?
Przytaknęłam z trudem i podreptałam do kanapy, nie odrywając się od ukochanego. Podciągnęłam kolana pod brodę i ulokowałam się tak, aby nie pobrudzić koszuli Zbigniewa.
Ostatnio doszłam do wniosku, że szybko się zakochuję, ale Andrzej był pierwszym mężczyzną, którego pokochałam. Zbyszek był tym drugim, co nie oznacza gorszym, wręcz przeciwnie, mam nadzieję, że będzie już ostatnim. Co z Kraczącym? Nie wiem. Skrzywdziłam go i czuję się okropnie, dlatego zrobię wszystko, by obiektem, do którego odprowadzi swoje całe szczęście, była godna niego kobieta. Pomogę mu z całych sił.
Pochlipałam sobie w objęciach mężczyzny, który moim zdaniem był tym
jedynym, i nie poplamiłam mu koszuli, ani gramem tuszu. Sukces!
- Mam nadzieję, że nie płakałaś przeze mnie - powiedział, gdy wróciłam z łazienki już bez makijażu.
Zajęłam miejsce obok niego. Spojrzałam w jego zielone oczy i zatopiłam swoje wargi w jego własnych.
- To chyba oznaczało
nie - uśmiechnął się i skradł mi buziaka. - Jesteś piękna.
- Masz rację - odwzajemniłam uśmiech - tylko, co do tego pierwszego - zaśmiałam się.
Zawtórował mi.
Załapałam obiema rękami za końcówki jego kołnierzyka i, wpatrując się w niego (oby nie natarczywie), przygryzłam lekko wargę. Teraz byłam pewna. Przyciągnęłam go do siebie i złączyłam nasze usta w namiętnym pocałunku. Nie odrywając się od niego, zmieniłam pozycję na klęczki i teraz można by rzec, że nad nim górowałam. Moje dłonie stopniowo luzowały chwyt zaadresowany dla kołnierzyka jego koszuli i powoli schodziły na dół do guzików. Jego palce buszowały po moich plecach, zapewne szukając dobrze ukrytego zamka sukienki. Odpinałam guzik po guziku - bez pośpiechu i z diabelską precyzją. Czułam, jak w moim sercu buzuje czerwona ciecz, która miała niewiele niższą temperaturę od wrzątku. Usłyszałam subtelny odgłos pociągniętego w dół suwaka, który przedarł się przez nasze ciche jęki pożądania. Zbyszek, wstając z kanapy i zrzucając z siebie koszulę, chwycił mnie, zsunął ze mnie sukienkę i, niczym książę, zaniósł na rękach do sypialni.
Mam nadzieję, że rozdział Wam się spodoba. Jest dość długi, aż sama się dziwię, że tyle napisałam. Jeśli są błędy lub literówki to przepraszam. Wszystko może się zdarzyć.
Jak zawsze dziękuję za wszystkie odwiedziny i komentarze. Jesteście wspaniali, a ja uwielbiam to powtarzać!
Dziękuję za nominację do "The Versatile Blogger", ale nie mam czasu na nic, tak na prawdę, więc nie będę brała udziału w tym plebiscycie czy czymkolwiek to jest. Przepraszam.
Następny rozdział będzie dodany z opóźnieniem, tak sądzę, ponieważ jutro na noc wyjeżdżam i wracam późną niedzielą, a na poniedziałek mam już załatwioną robotę.
Coś dla Aśki: Zgredzie, mam nadzieję, że jesteś zadowolona z rozwoju sytuacji. Pozdro, siostra <3
Pozdrawiam i ślę buziaki, Aleksowaa <3